Kosmos - Katarzyna Szelenbaum
MOJA OCENA: 6/10
"Raen kulił się, drżąc na całym ciele. Jego oczy były czerwone od łez. - Jak się nazywasz? - spytał żołnierz. Chłopiec przejeżdżał zaciśniętymi dłońmi po skrytych pod burzą włosów skroniach, jakby nie wiedział, co ma zrobić z własnymi rękoma. - Umiesz cokolwiek powiedzieć? Raen bezradnie rozejrzał się dookoła, nie unosząc wzroku. Przytulił ramiona do piersi i wbił wzrok w podłogę. - Wyrzeczone się praw... - stwierdził żołnierz, zerkając na prostą umowę zawartą między właścicielem zajazdu a matką chłopca, nakreśloną pośpiesznie na strzępie po wielokroć odświeżanego pergaminu. - Ale właściwie... Nie widzę przeszkód, by zwrócić go matce... - Nieee! - krzyknął nagle Raen, wprawiając w zdumienie zgromadzonych mężczyzn. Strażnik wyciągnął w jego stronę rękę w uspokajającym geście, a wtedy Raen upadł na kolana, wpijając palce we włosy. - Nie chcę znowu! Mamo! To boli! Boli! Proszę, przestań! Mamusiu! Zakrył twarz dłońmi, wybuchając cichym, pełnym bezsilności i rozpaczy szlochem. - Więc... ta blizna z tyłu głowy... - mruknął jeden z żołnierzy. Rin spojrzał na porucznika, który nadal tym samym sennym wzrokiem wpatrywał się w resztkę napoju w swoim kielichu. - Boi się własnej matki... - opierający się o biurko żołnierz syknął z niesmakiem. - Pan się nie boi swojej? - spytał ze znużeniem porucznik. Gwardzista spłonił się, uśmiechając przy tym niepewnie. - Jak cholera! - roześmiał się po namyśle. - Ale... jednak... Porucznik podniósł się nagle i stanął przed chłopcem, przypatrując mu się w milczeniu. - Nie wrócisz do matki - powiedział w końcu zimnym, rzeczowym, jak zwykle, głosem. Raen znieruchomiał. Po dłuższym wahaniu jego pełne udręki oczy płochliwie się wzniosły, badając powoli otuloną w czerń, potężną sylwetkę mężczyzny, gotowe w każdej chwili znów skryć się przed światem i począć krwawić łzami z jeszcze większą siłą. - Co taki ktoś może potrafić? - zamyślił się porucznik. Raen boleśnie spuścił wzrok, nowe spazmy wstrząsnęły jego ramionami. - Nic nie potrafię... - jęknął cicho. - Jestem... taki głupi... Jestem... - Lubisz zwierzęta? Czerwone oczy znów się nieco uniosły, zerkając przez zasłonę gęstych, kruczych kędziorów. - Znam takie miejsce, gdzie pełno jest małych króliczków i śnieżnobiałych jagniątek... Lubią, jak się je pieści... Ponoć dobrze im to robi, rosną duże i piękne... Poruczniku - Kruk zwrócił się do oficera, który uraczył ich winem. - Jeżeli to możliwe, chciałbym sporządzić umowę z panem, jako przedstawicielem armii... Jest pan wszak gwardzistą, znaczy pan więcej ode mnie. - Nie rozumiem, dlaczego miałbym panu odmawiać... poruczniku - żołnierz uśmiechnął się. - Zaraz wszystko spiszemy. .. Rin zerknął na siedzącego w bezruchu Raena, którego zrozpaczony wzrok błądził gdzieś po ciele Kruka. Zobaczył go jeszcze tylko raz, gdy dzieciak pokornie wsiadał do powozu. Chłopiec nawet raz się nie obejrzał, do końca nie odrywając wzroku od ziemi. A potem... Potem był tylko stukot kopyt i jednostajne kołysanie w siodle. Ale również czerń. Lśniąca czerń płaszcza. Złowroga i dzika, jak ciężkie skrzydła. Lecz przecież tak bardzo znajoma... Rin ponaglił ogiera, niemal ocierając się nogą o nogę przełożonego. Szklisty chłód oczu szarobiałych jak popiół i mroczna pustka czarnych źrenic nagle się spotkały. I sami nie zauważyli, kiedy - zupełnie niespodzianie - wśród milczenia i siności wieczornego powietrza, poczęli się ścigać po leśnych ostępach. Dzban rozbił się z głuchym trzaskiem, znacząc podłogę głęboką czernią wołających się linii cieczy. Rin przyklęknął i powoli zaczął zbierać okruchy niemrawymi dłońmi. Naraz uniósł rękę i w skupieniu się jej przyjrzał. Dlaczego nagle tak zadrżała? Poruszał palcami i na przemian je zginał, kontemplował ich harmonię i niewyjaśnione, poprzedzające myśl posłuszeństwo. Kolejny odłamek dzbana ugryzł go niespodziewanie. Szkliste oczy wpatrywały się z chłodną pustką w rodzącą się nieśmiało strużkę karminu. Gdzieś pod grubą warstwą mgły odezwał się okrutny trzask bicza. Jeden chłopiec zabił swą starszą siostrę. Drugi po prostu coś ukradł. Obaj zostali ukarani tak samo. Porucznik stwierdził, że posłuży to za dobry przykład dla innych. Nawet Rin, który po wielokroć przekonywał się, że coś jednak tkwi w zimnej logice porucznika, wedle którego okrucieństwo żołnierzy wobec więźniów różniło się od zwykłego, pierwotnego okrucieństwa ludzi tym, czym kara różni się od zbrodni („Jesteśmy odpowiedzią" - rzekł kiedyś), nie mógł zrozumieć pewnych działań swego przełożonego. - Jeżeli zabijamy, to dlatego właśnie i jedynie z tego względu, że człowieka absolutnie nie wolno zabijać - mówił Kruk. - Jeżeli dręczymy, to dlatego właśnie i jedynie z tego względu, że człowieka absolutnie nie wolno dręczyć. W słowach swego pana Mikadejo odnajdywał wiele sensu. Ale bardzo mało widział go w jego działaniach. Czasami wymierzał on ledwie kilka uderzeń, czasami wcale się do nich nie przykładał. Ale innym razem, nawet jeśli jeńcem było dziecko, okazywał całą swą bezwzględność. Nie chodziło tylko o samo bicie, lecz o wyrafinowane tortury."
***