Lustrzane odbicie - Tana French
POLECAM CAŁĄ SERIĘ!
MOJA OCENA: 10/10
Bywają noce, gdy śpię sama, ciągle jeszcze śni mi się Whitethorn House. Zawsze jestwiosna, delikatne chłodne światło z przedwieczorną mgiełką. Wchodzę po wytartychkamiennych schodach, pukam do drzwi wielką mosiężną kołatką, która czernieje z wiekiem, tak ciężką, że człowiek podskakuje zaskoczony i wpuszcza mnie do środka stara kobieta w fartuchu, o wyrazistej, surowej twarzy. Zawiesza sobie wielki, zardzewiały klucz u pasa i odchodzi podjazdem pod opadającymi kwiatami wiśni, a ja zamykam drzwi.Dom zawsze jest pusty. Sypialnie są jasne, bez mebli, moje kroki odbijają się od desekechami, które wzlatują koliście przez rozsłonecznioną przestrzeń i kłęby kurzu ku wysokim sufitom. Czuć zapach dzikich hiacyntów, wpadający przez szeroko otwarte okna, i pasty do podłóg na pszczelim wosku. Z framug okien odpryskują płatki białej farby, nad parapetem faluje wąs bluszczu. Na zewnątrz leniwie pokrzykują turkawki.
Pianino w salonie jest otwarte, drewniany blask drewna orzechowego jarzy się wpasmach słońca zbyt jasno, aby dało się patrzeć, bryza porusza pożółkłe nuty, jakbyprzesuwał je palec. Stół jest zastawiony dla nas pięcioma nakryciami – migoczą tace zangielskiej porcelany i kieliszki do wina na długich nóżkach, z kryształowej misy zwisaświeżo cięte kapryfolium – ale srebra zmatowiały, a grube serwetki z adamaszku zmarszczył kurz. Papierośnica Daniela leży przy jego miejscu u szczytu stołu, otwarta i pusta, zagubiła się w niej tylko spalona zapałka.
Gdzieś z domu, niewyraźne jak dalekie pstryknięcia palcami, dolatują dźwięki –szurnięcie stopą, szept. Niemal staje mi serce. Nie odeszli – to ja wszystko źle zrozumiałam.
Tylko się chowają, ale cały czas tu są... i będą zawsze.
Podążając za odgłosami, mijam kolejne pokoje, zatrzymuję się na każdym stopniu, byposłuchać, ale ciągle się spóźniam: odpływają niczym miraże, zawsze są za drzwiami albo w górze schodów. Dwa takty chichotu, zaraz stłumionego, skrzypnięcie schodów. Zostawiam szeroko otwarte drzwi szary, wbiegam po trzy stopnie naraz, okręcam się wokół słupka balustrady u szczytu i kątem oka dostrzegam ruch: pokryte cętkami stare lustro na końcu korytarza, a w nim odbita moja twarz, roześmiana.
***
To historia Lexie Madison, nie moja. Bardzo bym chciała opowiedzieć jedną, nie wchodząc w drugą, ale tak się nie da. Kiedyś uważałam, że własnoręcznie zszyłam nas na krawędziach i chociaż zaciągnęłam ciasno szwy, mogę je w każdej chwili spruć, teraz jednak sądzę, że od początku wszystko poszło głębiej i dalej, bardziej pod skórę.
Wyrwała się, gdzie wzrok nie sięga, wymknęła spod mojej kontroli.
Tyle mojego, choć nie: zrobiłam wszystko sama. Frank zwala winę na innych, główniena Daniela, ale, moim zdaniem, Sam w pokrętny i cudaczny sposób sądzi, że to wina Lexie.Kiedy mówię, że nie, uważnie mi się przyglądają kątem oka i zmieniają temat – Frank chyba sądzi, iż dopadł mnie paskudny wariant syndromu sztokholmskiego. Czasami coś takiego zdarza się tajniakom, ale nie tym razem. Nie próbuję nikogo chronić; nie pozostał nikt do ochrony. Lexie i pozostali nigdy się nie dowiedzą, że są obwiniani, a gdyby się dowiedzieli, mieliby to gdzieś. Więcej zaufania, proszę. Rozdać mógł kto inny, ale to ja wzięłam talię ze stołu, rozegrałam każdą kartę po kolei i miałam ku temu powody.