"...przecież każdy z nas ma przed sobą takie dymiące zgliszcza (...)"
To drugi raz, po Buszującym w zbożu, FENOMENALNA powieść o niczym w zasadzie.
Ogromne zaskoczenie, niesamowita forma narracji, niby zwyczajna, niby nudna, ale nieposkromiona w swojej sile przyciągania.
Zakochałam się w opowiadaniu nr 1 na zabój! A są trzy, nierozerwalnie zazębiające się swoimi historiami. Cudnie hotelowy klimat.
Szkoda tylko, że to tak krótkie formy, bo hipnoza na takim poziomie mogłaby trwać co najmniej parę dni.
Polecam, choć wiem, że nie każdy padnie z zachwytu - jak ja:)
MOJA OCENA: 9/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
***
W tle hotelowego lobby po trzykroć spotyka się para bohaterów – Mary Ho Pearson i Malcolm Webster, za każdym razem jednak jest to „spotkanie wyjątkowe, pierwsze i zarazem ostatnie”, jak pisze sam autor we wstępie. W pierwszej opowieści obie postacie mają około czterdziestu lat, w drugiej – ona jest nastolatką, a on przekroczył już sześćdziesiątkę, w trzeciej – Malcolm ma trzynaście lat, a Mary Ho pięćdziesiąt sześć. Przypadek sprawia, że za każdym razem wpadają na siebie, choć nie są kochankami – przynajmniej w potocznym tego słowa znaczeniu, ale ich spotkania zawsze okazują się fatalne: zmieniają bieg życia albo jemu, albo jej, albo obojgu. Chociaż całość przypomina skomplikowaną układankę, Trzy razy o świcie czyta się szybko i przyjemnie: większą część tekstu stanowią wartkie i bezpośrednie dialogi, a szczegóły z życia bohaterów objawiają się stopniowo, jak w puzzlach, gdzie kawałek po kawałku dochodzimy do pełnego obrazu. Nie jest jednak powiedziane, że to obraz definitywny, bo Baricco może w przyszłości dołożyć nowe elementy, żeby zburzyć wyobrażenia czytelników i ukształtować je od nowa. To się dopiero okaże…
AUTOR
↓