"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Psychoza Robert Bloch

W porównaniu z serialem, z filmem, książka wychodzi - bezpłciowo.
Czyta się dobrze, ale bez emocji większych i - co najważniejsze i najgorsze - bez zaskoczenia...


Kolejny przykład na to, że najpierw należy czytać, potem oglądać.

Każdy chyba wie, o co chodziło w tej historii, ale dla tych, którzy nie wiedzą - skrócik.

Norman Bates jest czterdziestoletnim kawalerem. Mieszka w Fairvale, na obrzeżach miasteczka, w stanie Kalifornia, w wielgachnym domu, razem z bardzo dominującą mamunią.
Czyżby? (...)
Prowadzi motel, który miał być szansą na sukces, ale odkąd powstała autostrada, interes nie przynosi zbytnich zysków.
Normanowi to jednak nie przeszkadza za bardzo - żyje sobie żółwim tempem i jest generalnie zadowolony ze swojej egzystencji.
Nie czuje się samotny - ma przecież mamunię...
Ta harmonia zostaje zaburzona pewnego wieczora, kiedy to do hotelu przyjeżdża Mary Crane (świeża przestępczyni).
Norman zaprasza ją do domu na kolację, co nie podoba się jego matce. Postanawia ona ukrócić świeże zapędy towarzyskie syna...

I każdy wie, jak to się skończyło XD

Polecam ekranizacje - szczególnie serial!
MOJA OCENA: 6/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Dźwięk do­bie­ga­ją­cy zza okna za­nie­po­ko­ił Nor­ma­na – wy­da­wa­ło mu się, że ktoś stu­ka pal­ca­mi o pa­ra­pet. Pod­niósł uważ­nie wzrok, już chciał po­de­rwać się z krze­sła; książ­ka zsu­nę­ła mu się na brzuch. Po chwi­li zo­rien­to­wał się, że to po pro­stu deszcz, po­po­łu­dnio­wy deszcz, któ­ry du­ży­mi stru­ga­mi za­le­wa okno sa­lo­nu.
Nor­man nie za­uwa­żył ani po­cząt­ku ule­wy, ani za­pad­nię­cia, zmro­ku. W po­ko­ju pa­no­wał te­raz pół­mrok. Włą­czył więc lam­pę i po­now­nie za­jął się lek­tu­rą.
Lam­pa była sta­ro­mod­na, o zdo­bio­nym klo­szu, z któ­re­go zwi­sa­ły krysz­ta­ło­we wi­sior­ki. Od­kąd pa­mię­tał, mama za­wsze ją mia­ła i nie chcia­ła się z nią roz­stać. Nie był temu prze­ciw­ny, miesz­kał w tym domu od czter­dzie­stu lat, całe swo­je ży­cie, i to, że ota­cza­ły go zna­ne od dzie­ciń­stwa przed­mio­ty, da­wa­ło mu po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Wszyst­ko tu było za­wsze ta­kie samo i nie pod­da­wa­ło się cza­so­wi. Zmia­ny za­cho­dzi­ły tyl­ko tam, na ze­wnątrz, a więk­szość z nich nio­sła po­ten­cjal­ne za­gro­że­nie. Przy­pu­ść­my, że wy­brał­by się tego po­po­łu­dnia na spa­cer. Deszcz mógł­by go za­sko­czyć na ja­kimś od­lu­dziu albo na­wet na ba­gnach, i co wte­dy? Prze­mókł­by do su­chej nit­ki, szu­ka­jąc w ciem­no­ści dro­gi do domu. W ten spo­sób moż­na się na­ba­wić cięż­kie­go prze­zię­bie­nia, a poza tym, kto by chciał błą­kać się poza do­mem o zmro­ku? O wie­le przy­jem­niej było tu­taj, w sa­lo­nie, w bla­sku lam­py, z do­brą książ­ką do to­wa­rzy­stwa.
Świa­tło pa­da­ło na jego pulch­ną twarz, bły­ska­ło w oku­la­rach bez opra­wek i prze­świe­ca­ło przez sła­be ru­da­we wło­sy, ob­na­ża­ją­ce ró­żo­wą skó­rę.
Książ­ka była na­praw­dę fa­scy­nu­ją­ca. Nic dziw­ne­go, że stra­cił po­czu­cie cza­su. Czy­tał Kró­le­stwo In­ków Vic­to­ra W. Von Ha­ge­na{1}. Za­chwy­ca­ło go zwłasz­cza bo­gac­two in­for­ma­cji, któ­re w niej zna­lazł. Cie­ka­wy był na przy­kład opis ca­chua, czy­li tań­ca zwy­cię­stwa, pod­czas któ­re­go wo­jow­ni­cy for­mo­wa­li wiel­kie koło, wi­ją­ce się ni­czym wąż.
Czy­tał: Jako bę­ben słu­ży­ło zwy­kłe cia­ło wro­ga: ob­dzie­ra­no je ze skó­ry, z brzu­cha for­mo­wa­no bę­ben, a całe cia­ło dzia­ła­ło jak pu­dło re­zo­nan­so­we, przy czym dźwięk wy­do­by­wał się przez otwar­te usta – prze­ra­ża­ją­ce, ale efek­tow­ne.
Nor­man uśmiech­nął się, czu­jąc, jak prze­szy­wa go dreszcz. Prze­ra­ża­ją­ce, ale efek­tow­ne – w isto­cie tak mu­sia­ło być! Wy­obra­ził so­bie ob­dzie­ra­nie ze skó­ry ży­we­go jesz­cze praw­do­po­dob­nie czło­wie­ka, a po­tem uży­wa­nie jego żo­łąd­ka za­miast bęb­na. Cie­ka­we, jak za­po­bie­ga­no roz­kła­do­wi zwłok? A w ogó­le to kto mógł wpaść na taki po­mysł?
Nie był to na pew­no naj­bar­dziej ape­tycz­ny wi­dok na świe­cie, ale gdy Nor­man zmru­żył oczy, nie­mal wi­dział całą tę sce­nę: sznur wy­ma­lo­wa­nych na­gich wo­jow­ni­ków, ko­ły­szą­cych się przy akom­pa­nia­men­cie bęb­na pod roz­ja­śnio­nym słoń­cem nie­bem, sta­ry sza­man klę­czą­cy przed nimi i wy­stu­ku­ją­cy zło­wro­gi rytm na wzdę­tym żo­łąd­ku tru­pa. Wy­krzy­wio­ne usta nie­bosz­czy­ka otwie­ra­no siłą, tak aby za­sty­gły w gry­ma­sie ścią­gnię­tych mię­śni. To przez nie będą wy­do­by­wać się dźwię­ki. Wy­stu­ki­wa­ne na żo­łąd­ku, prze­bi­ja­ją­ce się przez mar­twe na­rzą­dy we­wnętrz­ne, ule­cą z tru­pie­go gar­dła przez wy­su­szo­ną tcha­wi­cę.
Przez krót­ką chwi­lę Nor­man nie­mal je sły­szał, po­tem uświa­do­mił so­bie, że nie tyl­ko deszcz ma swój rytm, ludz­kie kro­ki rów­nież. Te­raz był świa­dom zbli­ża­nia się kro­ków. Przez dłu­gie lata wy­ostrzy­ła się w nim czuj­ność. Za­wsze wie­dział, kie­dy do po­ko­ju wcho­dzi mama. Nie mu­siał na­wet pod­no­sić wzro­ku. Uda­wał, że czy­ta.
Mama jesz­cze przed chwi­lą spa­ła w swo­im po­ko­ju. Wie­dział, jaka po­tra­fi być przy­kra za­raz po prze­bu­dze­niu. Naj­le­piej więc za­cho­wać spo­kój i mieć na­dzie­ję, że nie jest w złym na­stro­ju.
– Nor­ma­nie, wiesz, któ­ra go­dzi­na?
Gło­śno wes­tchnął i za­mknął książ­kę. Miał pew­ność, że tego dnia trud­no bę­dzie z nią wy­trzy­mać. Py­ta­nie samo w so­bie było wy­rzu­tem. Mama, idąc do nie­go, mu­sia­ła przejść koło sta­re­go ze­ga­ra dziad­ka w przed­po­ko­ju, więc na pew­no wie­dzia­ła, któ­ra jest go­dzi­na. Nie było jed­nak sen­su ro­bić awan­tu­ry o taki dro­biazg. Zer­k­nął na ze­ga­rek i uśmiech­nął się.
– Kil­ka mi­nut po pią­tej – od­po­wie­dział. – Szcze­rze mó­wiąc, nie wie­dzia­łem, że zro­bi­ło się tak póź­no, czy­ta­łem…
– My­ślisz, że nie mam oczu? Wi­dzę, co ro­bi­łeś. – Sta­ła te­raz przy oknie, wpa­tru­jąc się w deszcz. – I wi­dzę też, cze­go nie zro­bi­łeś. Dla­cze­go nie włą­czy­łeś neo­nu, kie­dy się ściem­ni­ło? I dla­cze­go nie sie­dzisz te­raz w re­cep­cji?
– Bo… za­czę­ło lać i nie przy­pusz­cza­łem, że przy ta­kiej po­go­dzie ktoś się tra­fi.
– Non­sens! Wła­śnie w taką po­go­dę masz szan­sę na go­ści! Nikt nie lubi jeź­dzić w cza­sie desz­czu.
– Ale jest mało praw­do­po­dob­ne, że ktoś bę­dzie tędy prze­jeż­dżał. Każ­dy wy­bie­ra nową au­to­stra­dę. – Nor­man czuł wzbie­ra­ją­cy żal. Usi­ło­wał się po­wstrzy­mać, ale na próż­no; mu­siał to z sie­bie wy­rzu­cić. – Mó­wi­łem ci, że tak się to skoń­czy, od chwi­li, gdy usły­sza­łem o pla­nach bu­do­wy tej au­to­stra­dy. Mo­głaś sprze­dać ko­rzyst­nie mo­tel, za­nim po­da­no do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści in­for­ma­cję o no­wej dro­dze. Mo­gli­śmy ku­pić za bez­cen zie­mię przy au­to­stra­dzie, by­li­by­śmy też bli­żej Fa­irva­le. Mie­li­by­śmy nowy mo­tel, nowy dom, za­ro­bi­li­by­śmy dużo pie­nię­dzy, ale mnie nie słu­cha­łaś. Ni­g­dy mnie nie słu­chasz. Wszyst­ko jest za­wsze tak, jak ty uwa­żasz i jak ty chcesz. Do­pro­wa­dzasz mnie do roz­pa­czy!
– Na­praw­dę, syn­ku? – Głos mamy był zdra­dziec­ko ła­god­ny, ale to nie mo­gło go zmy­lić; nie wte­dy, gdy na­zy­wa­ła go syn­kiem. Miał czter­dzie­ści lat, a ona na­zy­wa­ła go syn­kiem i, co gor­sza, tak go trak­to­wa­ła. Gdy­by tyl­ko mógł jej nie słu­chać! Ale mu­siał, wie­dział, że za­wsze musi być jej po­słusz­ny.
– Na­praw­dę, syn­ku? – po­wtó­rzy­ła jesz­cze ła­god­niej­szym gło­sem. – Do­pro­wa­dzam cię do roz­pa­czy, co? Oj, chy­ba nie. Nie, syn­ku, to nie ja. To ty sam do­pro­wa­dzasz się do roz­pa­czy. To wła­śnie dla­te­go cią­gle tu tkwisz, przy bocz­nej dro­dze. Sęk w tym, że nie masz za grosz ole­ju w gło­wie. I ni­g­dy go nie mia­łeś, syn­ku. Ni­g­dy nie mia­łeś na tyle sil­nej woli, by opu­ścić ten dom. Ni­g­dy nie by­łeś w sta­nie zna­leźć pra­cy, wstą­pić do woj­ska czy choć­by po­de­rwać dziew­czy­ny.
– Ni­g­dy nie po­zwo­li­ła­byś mi na to.
– To praw­da. Nie po­zwo­li­ła­bym ci, ale gdy­byś był choć tro­chę męż­czy­zną, po­szedł­byś wła­sną dro­gą.
Chciał wy­krzy­czeć jej w twarz, że nie ma ra­cji, ale nie mógł. Nie mógł, bo wszyst­ko, co mu za­rzu­ca­ła, po­wta­rzał set­ki razy w my­ślach, cią­gle od po­cząt­ku, przez wie­le lat. Mia­ła ra­cję. Za­wsze usi­ło­wa­ła zmu­sić go do ule­gło­ści, ale to wca­le nie zna­czy­ło, że za­wsze mu­siał jej słu­chać. Mat­ki cza­sem sta­ją się zbyt za­bor­cze, ale nie wszyst­kie dzie­ci dają się pod­po­rząd­ko­wać. Były na świe­cie inne wdo­wy, inni je­dy­na­cy, a prze­cież nie­licz­ni tyl­ko da­wa­li się wcią­gnąć w taki zwią­zek. Wła­ści­wie jego wina nie była mniej­sza od jej winy. Bo nie miał dość sil­nej woli.
– Mo­głeś prze­cież na­le­gać – mó­wi­ła. – Za­łóż­my, że za­dał­byś so­bie tro­chę tru­du i zna­lazł miej­sce na bu­do­wę no­we­go mo­te­lu, a po­tem wy­sta­wił ten na sprze­daż. Ale nie, ty tyl­ko ję­cza­łeś. A ja wiem, dla­cze­go. Ni­g­dy nie uda­ło ci się mnie oszu­kać. Tak na­praw­dę nie chcia­łeś się stąd wy­nieść. Ni­g­dy nie chcia­łeś opu­ścić tego domu i już ni­g­dy nie ze­chcesz. Nie mo­żesz go opu­ścić, praw­da? Tak samo, jak nie mo­żesz już uro­snąć (...)

***

Zacisze łazienki, ciepło, kojący nerwy dzwięk spływających strumieni wody, bezpieczeństwo i... agresja, zimne ostrze noża, nagły błysk, krew, śmierć.
Cichy motel na odludziu wydaje się oazą spokoju, lecz w rzeczywistości jest królestwem śmierci. Jednak kto jest mordercą? Zapewne nie Norman Bates - nieśmiały, łagodny, terroryzowany przez despotyczną matkę właściciel zajazdu. Kto więc zabija tak okrutnie, z zimną krwią? Odpowiedź zaszokuje każdego czytelnika.


Cykl: Psycho (tom 1)


WZNOWIENIE POWIEŚCI NIEDŁUGO W VESPER!


EKRANIZACJA


TRAILER


REWELACYJNY SERIAL!


TRAILER









Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger