"Liczy się nie to, kto chce psa, tylko to, kto go potrzebuje."
Cudowna opowieść. Statyczna. Z klimatem Bezsenności i Worka kości.
Spokojna.
Piękna.
I dramatyczna.
Wsiąka się w atmosferę słowo po słowie.
Scena z crocodile wymiata!
Opowieść o stracie, miłości, samotności, przyjaźni, przemijaniu i starości. Wszystko w tak króciutkim tekście...
"Byli dowodem na to, że życie to nic innego jak krótki sen śniony letnim popołudniem."
Stary dobry King powrócił! Hurra! Szkoda, że tylko w opowiadaniu i na tak krótko...
Polecam czytać, słuchając Joan Baez - The Night They Drove Old Dixie Down
MOJA OCENA: 10/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
1
Pół roku po śmierci żony, z którą przeżył czterdzieści lat, do Lloyda Sunderlanda na Cayman Key przyjechała jego siostra z Boca Raton. Przywiozła ze sobą ciemnoszarego szczeniaka. Powiedziała, że to krzyżówka border collie z mudi. Lloyd nie miał pojęcia, co to jest mudi, i nic go to nie obchodziło.
– Nie chcę psa, Beth. Za nic w świecie. Ledwo umiem zadbać o siebie.
– Widzę – powiedziała, odpinając szczeniakowi małą smycz.
Wyglądała jak zabawkowa. – Ile straciłeś na wadze?
– Nie wiem.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Powiedziałabym, że z siedem kilo. Na tyle możesz sobie pozwolić, ale na niewiele więcej. Zrobię ci jajecznicę z kiełbasą. I grzankę. Masz jajka?
– Nie chcę jajecznicy z kiełbasą – powiedział Lloyd, obserwując psa, siedzącego na włochatym białym dywanie. Ciekawe, kiedy zostawi na nim wizytówkę, pomyślał. Dywan przydałoby się porządnie odkurzyć i może wyczyścić specjalnym szamponem, ale jeszcze nigdy nie został obsikany. Pies patrzył na Lloyda swoimi bursztynowymi oczami. Prawie badawczo.
– Masz jajka czy nie?
– Tak, ale…
– A kiełbasę? Nie, oczywiście, że nie masz. Pewnie żywisz się mrożonymi goframi i zupami Campbell’s. Skoczę do Publix. Najpierw jednak zobaczę, co masz w lodówce i czego jeszcze ci potrzeba.
Była od niego pięć lat starsza, praktycznie wychowywała go po śmierci ich matki i w dzieciństwie nigdy nie umiał jej się postawić.
Teraz byli starzy i nadal tego nie potrafił, zwłaszcza odkąd odeszła Marian. Lloyd miał wrażenie, że odwaga zupełnie w nim zanikła. Może powróci, może nie. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat chyba trochę na to za późno. Jednak co do tego psa – nie, tym razem musiał wyrazić sprzeciw. Na litość boską, co Bethie strzeliło do głowy?
– Nie wezmę go – powiedział do jej pleców, kiedy na swoich bocianich nogach pomaszerowała do kuchni. – Kupiłaś go, możesz go zabrać z powrotem.
– Nie kupiłam. Matka to czystej krwi border collie, która na chwilę uciekła z domu i puściła się z psem sąsiada. Rasy mudi. Właściciel matki rozdał ludziom pozostałe trzy szczeniaki, ale ta suczka była najsłabsza w miocie i nikt jej nie chciał. Facet… prowadzi małe gospodarstwo warzywne… już miał ją zabrać do schroniska, kiedy przypadkiem tamtędy przejeżdżałam i zobaczyłam ogłoszenie na słupie telefonicznym. „Kto chce psa?”, takiej było treści.
– I pomyślałaś o mnie. – Wciąż obserwował szczeniaka, a szczeniak jego. Postawione uszy wydawały się największą częścią ciała małej suczki.
– Tak.
– Beth, jestem w żałobie. – Była jedyną osobą, której mógł bez ogródek przedstawić swoją sytuację, i przyniosło mu to ulgę.
– Wiem. – Butelki zabrzęczały w otwartej lodówce. Na ścianie widział cień Beth; pochylona, robiła inwentaryzację jego zapasów. Naprawdę jest bocianem, pomyślał, człowiekiem-bocianem, i pewnie będzie żyła wiecznie. – Będąc w żałobie, trzeba mieć coś, czym można zająć myśli. Coś, o co można dbać. Tak pomyślałam, kiedy zobaczyłam to ogłoszenie. Liczy się nie to, kto chce psa, tylko to, kto go potrzebuje. A w tym przypadku to jesteś ty. Jezu Chryste, ta lodówka to hodowla pleśni! Niedobrze się robi.
Szczeniak podniósł się, niepewnie postąpił krok w stronę Lloyda, po czym rozmyślił się (o ile psy myślą) i usiadł z powrotem.
– Sama ją weź.
– Wykluczone. Jim jest uczulony.
– Bethie, macie dwa koty. One mu nie przeszkadzają?
– Nie. I koty nam wystarczą. Jeśli taka jest twoja wola, po prostu zabiorę małą do schroniska w Pompano Beach. Czekają trzy tygodnie, a potem usypiają zwierzaki. Jest ładna, ma taką przydymioną sierść. Może ktoś ją do tego czasu weźmie.
Lloyd przewrócił oczami, choć przez ścianę nie mogła tego zobaczyć. Często robił tak jako ośmiolatek, kiedy zapowiadała mu, że jeśli nie posprząta swojego pokoju, dostanie w tyłek rakietą do badmintona. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
– Dobrze już, biję się w pierś, sypię głowę popiołem – powiedział. – Beth Young, mistrzyni szantażu emocjonalnego.
Zamknęła lodówkę i wróciła do salonu. Szczeniak zerknął na nią, po czym znów skupił wzrok na Lloydzie.
– Idę do Publix, gdzie spodziewam się wydać dobrze ponad sto dolarów. Przyniosę ci paragon i zwrócisz mi całą sumę.
– A co mam robić do tego czasu?
– Może zawrzesz znajomość z bezbronnym szczeniaczkiem, którego chcesz posłać do komory gazowej? – Schyliła się i pogłaskała pieska po łbie. – Spójrz na te pełne nadziei ślepka.
Lloyd widział w tych bursztynowych oczach tylko czujność. Taksowanie.
– Co mam zrobić, jeśli naszcza na dywan? Położyliśmy go tuż przed tym, jak Marian zachorowała.
Beth wskazała na małą smycz leżącą na pufie.
– Wyjdź z nią na zewnątrz. Pokaż jej zarośnięte klomby Marian. A tak nawiasem mówiąc, szczyny niespecjalnie zaszkodziłyby temu dywanowi. Jest paskudnie brudny.
Złapała torebkę i ruszyła do drzwi, jak zawsze dostojnie przebierając chudymi nogami.
– Zwierzak to zdecydowanie najgorszy prezent, jaki można komuś dać – zawołał za nią Lloyd. – Czytałem o tym w Internecie.
– A tam, jak się domyślam, wszystko jest prawdą (...)
***
Lloyd Sunderland, wdowiec, pozbawiony sensu życia po śmierci żony, dostaje od siostry prezent. Szczeniaczka. Suczkę. Mieszańca collie i mudy.
Nie chce jej, ale przegrywa z uporem siostry i emocjonalnym szantażem.
Nazywa ją Laurie.
Czy popełnił błąd, przyjmując tą spokojną sunię pod swój dach?
Czy litość nad bezdomnym szczeniaczkiem zaowocuje niespodziewanym uczuciem? Czy odzyska sens życia?
Czy Laurie będzie jego ciężarem, czy wyzwoleniem?
A może ocali go przed niespodziewaną śmiercią?
Całe opowiadanie można przeczytać:
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/