"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Kolekcja nietypowych zdarzeń Tom Hanks

Nie oceniam, bo nie doczytałam. Objadłam się smakiem...
Zdecydowanie wolę go w wersji kinowej, niż literackiej.
Opowiadania zwykłe. Bardzo zwykłe. Ale to nie wada. Wadą jest to, że są nudne po prostu i takie... opowiedziane, bez szału...


MOJA OCENA: -



PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Trzy tygodnie męki

DZIEŃ 1

Anna powiedziała, że jest tylko jedno miejsce, gdzie można znaleźć sensowny prezent dla MDywiza – Antique Warehouse, nie tyle skład starych skarbów, ile regularny pchli targ w dawnym Lux Theater. Zanim HBO, Netflix i stu siedmiu innych dostawców rozrywki przyczyniło się do jego plajty, godzinami przesiadywałem w tym niegdyś wspaniałym pałacu kinowym i oglądałem filmy. Teraz ciągną się tam stragany rzekomych antyków. Odwiedziliśmy z Anną wszystkie boksy.
MDywiz miał właśnie zostać naturalizowanym Amerykaninem, co było dla nas tak samo ważne jak dla niego. Dziadkowie Steve’a Wonga otrzymali obywatelstwo w latach czterdziestych dwudziestego wieku. Mój tata uciekł przed pomniejszymi oprychami spod czerwonej gwiazdy z Europy Wschodniej w latach siedemdziesiątych, a w zamierzchłych czasach przodkowie Anny przewiosłowali północny Atlantyk w poszukiwaniu czegoś jeszcze do złupienia w Nowym Świecie. Legenda rodzinna Anny głosi, że odkryli Martha’s Vineyard.
Mohammed Dayax-Abdo miał być niedługo tak amerykański jak sz-Abdo-tka, więc chcieliśmy mu znaleźć jakąś staroć, suwenir patrioty, wyraz dziedzictwa i humoru jego nowej ojczyzny. Moim zdaniem stary wózek Radio Flyer w drugim boksie był doskonały.
– Przekaże go w spadku swojemu amerykańskiemu potomstwu – wyjaśniłem.
Ale Anna nie zamierzała zadowolić się pierwszą lepszą starzyzną. Szukaliśmy więc dalej. Kupiłem amerykańską flagę z czterdziestoma ośmioma gwiazdami, z lat czterdziestych. Flaga miała przypominać MDywizowi, że proces kształtowania się jego przybranej ojczyzny nigdy się nie kończy – że na jej obfitującej w owoce ziemi zawsze znajdzie się miejsce dla porządnego obywatela, tak jak na niebieskim kantonie w lewym górnym rogu obok czerwonych i białych pasów zmieszczą się dodatkowe gwiazdy. Anna się zgodziła, ale nie przerywała poszukiwań, polując na prezent, który będzie dużo bardziej wyjątkowy. Zależało jej na unikacie, czymś zupełnie niepowtarzalnym. Trzy godziny później uznała, że wózek to jednak dobry pomysł.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z parkingu moim volkswagenem busem, rozpadało się. Wracać musieliśmy powoli, bo wycieraczki są tak stare, że na szybie zostawały zacieki. Burza ciągnęła się do wieczora, więc zamiast pojechać do domu, Anna została u mnie, przesłuchała stare taśmy mojej mamy (które wypaliłem na płytach CD) i ubawiła się jej eklektycznym gustem, kiedy po Pretendersach polecieli O’Jaysi, a potem Taj Mahal.
A kiedy Iggy Pop zaczął śpiewać Real Wild Child, zapytała:
– Masz jakąś muzykę z ostatnich dwudziestu lat?
Zrobiłem burrito z szarpaną wieprzowiną. Anna piła wino. Ja piłem piwo. Rozpaliła w moim piecu Franklina, twierdząc, że czuje się jak osadniczka na prerii. Siedzieliśmy na kanapie przy zapadającym zmroku rozświetlanym jedynie płomieniami i słupkami poziomu dźwięku na moim odtwarzaczu, które skakały z zieleni na pomarańcz i niekiedy czerwień. Wiele kilometrów od nas burzowe niebo rozświetliła błyskawica.
– Wiesz co? – zagaiła Anna. – Jest niedziela.
– Wiem – odparłem. – Żyję chwilą.
– Podziwiam cię za to. Bystrość. Opiekuńczość. Luz graniczący z lenistwem.
– Przeszłaś od komplementów do obelg.
– Zamiast „lenistwa” dajmy „rozmarzenie” – poprawiła się, popijając wino. – Rzecz w tym, że cię lubię.
– Ja też cię lubię. – Zastanawiałem się, czy ta rozmowa do czegoś zmierza. – Czy ty ze mną flirtujesz?
– Nie – wyjaśniła Anna. – Składam ci propozycję. To zupełnie inna sprawa. Flirt to połów. Może coś złowisz, a może nie. Propozycja to pierwszy krok do dobicia targu.
Musicie wiedzieć, że znamy się z Anną od liceum (St. Anthony Country Day! Crusaders, do boju!). Nie chodziliśmy ze sobą, ale mieliśmy wspólnych znajomych i darzyliśmy się sympatią. Po kilku latach college’u i jeszcze kilku opieki nad mamą zdobyłem licencję i przez chwilę udawałem, że robię w nieruchomościach. Pewnego dnia trafiła do mnie, szukając biura do wynajęcia dla swojego studia graficznego, a ja byłem jedynym agentem, któremu ufała, bo rozstałem się z jej kumpelą bez zbędnych nieprzyjemności.
Anna nadal była bardzo ładna. Nigdy nie straciła szczupłego, twardego ciała trójboistki, którą kiedyś była. Przez cały dzień oprowadzałem ją po biurach do wynajęcia, z których żadne jej się nie podobało, a ja nie rozumiałem dlaczego. Widziałem, że jest ciągle tak samo pełna determinacji, skupiona na celu i spięta jak za czasów szkolnych w SACD. Skrzętnie wychwytywała najdrobniejsze szczegóły i była gotowa poruszyć niebo i ziemię, i wszystko inne zresztą też, jeżeli tylko zaszła taka potrzeba. Dorosła Anna była męcząca. Dorosła Anna nie była w moim typie tak bardzo, jak nie była w nim Anna nastoletnia.
Jednak, co ciekawe, zostaliśmy przyjaciółmi znacznie bliższymi niż w dzieciństwie. Jestem jednym z tych leniwców samotników, którym dzień potrafi przeciec między palcami, a oni nie mają poczucia, że zmarnowali choć sekundę. Tuż po sprzedaży domu mamy i zainwestowaniu pieniędzy odpuściłem sobie swój niby-biznes i rozpocząłem Najlepsze Życie pod Słońcem. Wystarczy kilka cyklów prania i mecz hokeja na NHL-u i mam popołudnie z głowy. W czasie, który zajmują mi rozważania nad białymi i kolorowymi rzeczami, Anna zdąży wyłożyć strych płytami gipsowo-kartonowymi, złoży zeznanie podatkowe, zrobi domowy makaron i zorganizuje w internecie wymianę ubrań. Śpi zrywami od północy do świtu i wystarcza jej energii, żeby przez cały dzień zasuwać jak górnik na przodku. Ja śpię snem sprawiedliwego jak najdłużej się da i codziennie o wpół do trzeciej po południu ucinam sobie drzemkę.
– Teraz cię pocałuję. – Anna zrobiła to, co zapowiedziała.
To był nasz pierwszy raz, jeśli nie liczyć cmoknięć w policzek przy okazji przelotnych objęć. Tego wieczoru zaproponowała mi zupełnie nową wersję siebie, a ja zamarłem zaskoczony.
– Hej, odpręż się – wyszeptała. Jej ręce znalazły się na moim karku. Pachniała bosko i smakowała winem. – Dziś jest szabat. Dzień odpoczynku. To nie będzie praca.
Znów się pocałowaliśmy, ale tym razem byłem opanowanym i chętnym uczestnikiem. Objąłem ją i przyciągnąłem. Wtuliliśmy się w siebie rozluźnieni. Odszukaliśmy szyje i wróciliśmy z nich do ust. Nie całowałem się tak od blisko roku, kiedy moja Zła Kobieta Mona nie tylko mnie rzuciła, ale zwędziła mi gotówkę z portfela (Mona miała problemy, ale jeśli chodzi o całowanie, była bajeczna).
– Zuch dziecina – westchnęła Anna.
– Szabat szalom – westchnąłem ja. – Powinniśmy to zrobić lata temu.
– Nie zaszkodziłoby nam chyba nieco golizny – wyszeptała Anna. – Rozbierz się.
Rozebrałem się. Kiedy ona też się rozebrała, było po mnie (...)


***

POKOCHALIŚCIE GO JAKO FORRESTA GUMPA, TERAZ POKOCHACIE GO JAKO PISARZA.


Tom Hanks gotów na literackiego Oscara.
W debiutanckim zbiorze siedemnastu opowieści Tom Hanks dowodzi, że świat nie ma żadnych granic.
Stworzeni przez niego bohaterowie są tak samo różnorodni i nieoczywiści jak jego aktorskie kreacje. Podróżują wokół ziemskiej orbity samodzielnie zbudowaną rakietą albo cofają się w czasie do 1939, tam zakochują się i decydują pozostać.
Dla Hanksa znaczenie mają zarówno dziesięcioletni Kenny, który w swoje urodziny po raz pierwszy lata awionetką, rozwódka rozpoczynająca życie na nowo, jak i bułgarski emigrant Assan, który dociera do Nowego Jorku i próbuje tam przetrwać bez znajomości języka.
Z dystansem i inteligentnym humorem aktor przygląda się również swojej rodzimej branży filmowej, której przedstawiciele budzą popłoch w księgowości wielomilionowymi gażami i monstrualnym ego. Podsłuchuje dziennikarzy, gdy z sentymentem wspominają złotą erę zawodu.
Tom Hanks w swoich zaskakujących i bezpretensjonalnych krótkich prozach udowadnia, że jest nie tylko genialnym aktorem, ale także wyśmienitym prozaikiem, twórcą świadomym i zdystansowanym, pełnym mądrej empatii wobec ludzkich słabości i tęsknot. Panuje nad językiem, bawi się nim, igra frazą i (z) czytelniczą czujnością.
Opowiadania spaja motyw maszyny do pisania – wehikułu marzeń, przedmiotu o magicznej mocy otwierania na świat, przekraczania barier czasu i przestrzeni, w końcu – czynienia nieśmiertelnym. Autor pozwala nam wierzyć, że maszyna do pisania to narzędzie, które w rękach właściwej osoby może wpłynąć na losy świata.
W erze smartfonów, iPadów i laptopów Hanks pokazuje, jak wielką radość można czerpać z tradycyjnego pisania. I jeszcze większą – z czytania.





ZGARNIJ EBOOKA Z 




Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger