Strażnicy światła - Abby Geni
Piękna. Mroczna. Hermetyczna. Hipnotyzująca! Jedna z najlepszych książek tego roku - jedyna w swoim rodzaju, jeśli chodzi o tematykę!
Polecam!!!!
MOJA OCENA: 9/10
" Ptaki wznoszą bitewne okrzyki. Miranda widzi, jak stado mew skręca w jej kierunku. Białe pióra. Lśniące dzioby. Szalone ślepia. Dość się napatrzyła na agresję, do której są zdolne, i wie, co zamierzają. Poruszają się w formacji bojowej, kołują nad nią niczym bombowce namierzające cel. Miranda zmierza w stronę promu. Przyspiesza, wędrując w górę zbocza z plecakiem huśtającym się na ramionach. Łódź się spóźnia, ale nie ma w tym nic dziwnego. Prom zawsze się spóźnia. Na wyspach to jedna z niewielu rzeczy, które są niezmienne. Chlupot fal wypełnia powietrze. Archipelag spowija mgła. W czasie letnich miesięcy podobne opary są częstym zjawiskiem. Popołudnia tutaj rzadko bywają ciepłe i złociste, nikt się nie opala. Horyzont ginie we mgle, słońce przypomina wilgotny dziecięcy wiatraczek. Miranda ślizga się na kruszejącym skrawku skały. Pomimo pragnienia, żeby opuścić to miejsce, musi kroczyć ostrożnie, z uwagą. Spowalniają ją gniazda i pisklęta. Mewy pokryły ziemię niczym śnieg, robią użytek z każdego kawałka trawy i granitu. Na ich tle Miranda wygląda osobliwie, jak samotna sosna pośród jednolitej bieli. Ptaki bynajmniej nie są cicho. Ich skrzydła szeleszczą. Pisklaki wrzaskliwie domagają się pożywienia, a rodzice odpowiadają oburzonym skrzekiem. Raz na jakiś czas następuje nagły wybuch, kłótnia o terytorium – łopoczą skrzydła, tryska krew. Miranda również pada ofiarą ich fanatycznego, zaborczego niepokoju. Odkąd wyszła z domu, kilka mew śledzi każdy jej ruch. Lada moment zaatakują. Ich skrzydła są rozłożone, oczy błyskają. Są coraz bliżej. Jednak Miranda jest przygotowana. Ma na sobie rękawice z grubej skóry, przez co mniejsza część ciała jest wystawiona na atak. Wokół każdej kostki nosi obróżkę przeciw pchłom, aby ptasie wszy nie wpełzły jej pod ubranie. Maska na twarzy pomaga znieść potworny smród amoniaku unoszący się ponad guanem. Kask leży krzywo na jej głowie, a założona pod spód wełniana czapka zapewnia dodatkową ochronę. Miranda otulona jest też w ponczo, już upstrzone szlamowatymi odchodami, którymi mewy posługują się niczym precyzyjną bronią. Kiedy przybędzie prom, dziewczyna pozbędzie się wszystkich tych ubrań. Porzuci cały strój, tak jak szpieg zdejmuje kostium, zrywa perukę i wypluwa sztuczne zęby, odpina broń, po czym ucieka z danego miejsca, momentalnie stając się kimś zupełnie przeciętnym, kolejną twarzą w tłumie. Niesie zapięty plecak, jej dobytek jest skromny. To kolekcja muszelek. Przynoszące szczęście pióro maskonura. Rekini ząb, mały, o piłkowanej krawędzi. Dziwnie jest, po całym czasie spędzonym tutaj, opuszczać to miejsce, niosąc tylko plecak. Ale rzeczy osobiste nie są w stanie długo tu przetrwać. Dżinsy, które Miranda przywiozła ze sobą tak dawno temu, zamieniły się w szmaty. Książki spleśniały. Ergonomiczną poduszkę wypełniają mysie odchody. Jedyne, co zachowała – nie bez trudu, korzystając z wodoodpornych pojemników oraz sporej dozy sprytu i czujności – to trzy cyfrowe aparaty fotograficzne, jeden aparat wielkoformatowy i kilka kartonów niewywołanego filmu. To jej skarby. Odzwierciedliła na zdjęciach każdy z nastrojów tych wysp, od krystalicznej czystości zimowego słońca aż po dzikie jesienne burze. Wysp jest ponad tuzin. Miranda uwieczniła każdą z nich. Czekoladowy Okruch: ciemny kontur na tle lśniącego oceanu. Nabrzmiały kamienny kopiec zwany Głową Cukru. Wysepki Pijanego Wujka, wystawiające łyse łby ponad powierzchnię wody. A także tutejszych ludzi. Tych nielicznych, którzy przetrwali. Ich zdjęcia też ma. Atak nadchodzi bez ostrzeżenia. Mewa uderza Mirandę w skroń i dziewczyna traci równowagę. Krzyczy, kask przekrzywia się jej na oczy. Skrzydła łopoczą wokół jej ramion. Mewa nie wychodzi z tego bez szwanku; skotłowana pada na ziemię, jest wyraźnie zdezorientowana. Miranda się nie zatrzymuje. Rozczochrana i wstrząśnięta, podąża w stronę wody. Wie, że nie może tutaj przystanąć, nie na otwartej przestrzeni. Wspina się na klif, ciężko oddychając, i wreszcie dociera na grań. Kilkanaście metrów od brzegu rozpościera się ściana gęstej mgły. Kłęby oparów pokrywają ocean niczym dymiące węgle. Miranda poprawia kask. Ptaki zachowują dystans, przegrupowują się, wahają. Wykrzykują groźby i ostrzeżenia. To niepokojące cienie, które nieustannie pikują i kręcą się na skraju pola widzenia. Nagle po wodzie niesie się warkot silnika. Hałasujące mewy niemal go zagłuszają. Miranda widzi, jak dziób promu przedziera się przez mgłę. Jest w jego pojawieniu się coś widowiskowego, jakby było jedną ze sztuczek podczas pokazu iluzjonistycznego. Łódź zdaje się rodzić w bólach, pojawia się znikąd, wyrasta z mgły, ze snów. Niemal wbrew własnej woli Miranda unosi obie ręce nad głowę i macha energicznie. Z tej odległości nie widzi, czy Kapitan Joe odpowiada tym samym. Patrzy, jak statek sunie po wodzie. Mewy wirują wokół niej, skrzecząc. Nie poddały się. Ich wrogość będzie trwała aż do ostatniej chwili. Miranda wie, co by jej zrobiły, gdyby tylko mogły. Wie, jak niebezpieczne potrafią być te wyspy. Wie o tym lepiej niż ktokolwiek inny (...)
Nigdy nie zapomnę pierwszych chwil po przyjeździe. Wyspy Farallońskie nie były tym, czego się spodziewałam. Okazały się mniejsze i dziwniejsze, niż je sobie wyobrażałam. To maleńki, zatopiony w wodzie łańcuch górski. Wydawało się, że jedna potężniejsza fala mogłaby zmyć je z powierzchni ziemi. Stałam na pokładzie promu. Fale biły w kadłub, podczas gdy Kapitan Joe spuszczał kotwicę. Łódź się kołysała, rozmyty horyzont tańczył. Osłoniłam oczy dłonią, wpatrując się w mój nowy dom.Dawno temu miejsce to nazywano Wyspami Umarłych. Teraz mogłam zrozumieć dlaczego. Farallon Południowo-Wschodni mierzył niecałe trzy kilometry kwadratowe. Pozostałe wysepki były nagie, łyse, potrzaskane. Nie było tu piaszczystych plaż. Smugi wodorostów pokrywały brzegi, a wierzchołki zdawały się spękane i pokruszone. Wyspy ułożono według wysokości, tak jak ustawia się do zdjęcia weselnych gości. Ich rysy miały w sobie coś topornego. Bóg może i stworzył świat, ale do formowania Wysp Farallońskich oddelegował chyba jakiegoś nieletniego pasierba, w dodatku wyposażonego w podlejszy rodzaj gliny(...)