"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Król węży - Jeff Zentner

Prosta historia. Bardzo dobrze napisana, samo życie, ujmująca. Polecam:)
Nie tylko dla młodzieży.

MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Dill
Istniały rzeczy, których Dillard Wayne Early Junior bał się bardziej niż rozpoczęcia szkoły w liceum Forrestville High. Niewiele, ale jednak. Na przykład myślenie o przyszłości. Dill nie lubił tego ani trochę. Nie lubił też rozmawiać z matką na temat religii. Nigdy nie czuł się ani szczęśliwy, ani zbawiony. Nie cierpiał też tego błysku rozpoznania, który przemykał po twarzach ludzi na dźwięk jego nazwiska. Następująca później rozmowa też
raczej rzadko sprawiała mu przyjemność.I szczerze nie lubił odwiedzać swego ojca pastora Dillarda Early’ego Seniora w więzieniu Riverbend. Tym razem celem jego wyprawy do Nashville nie była wizyta u ojca, lecz przez cały czas towarzyszyło mu dręczące poczucie niesprecyzowanego lęku. Nie rozumiał, o co chodzi.
Możliwe, że lęk wywoływała perspektywa rozpoczęcia roku szkolnego, jednakże Dill odczuwał go jakoś inaczej niż w latach ubiegłych. Lęk byłby znacznie większy, gdyby nie perspektywa spotkania z Lydią. Najgorsze dni w jej towarzystwie były i tak lepsze niż najlepsze dni bez niej.
Dill przerwał brzdąkanie na gitarze, pochylił się i zaczął pisać w leżącym przed nim na podłodze tanim zeszycie z dyskontu. Rozpadający się wentylator zawył, przegrywając bitwę z duchotą panującą w pokoju.
Uwagę Dilla przyciągnął przebijający się przez szum pracującego wentylatora dźwięk osy obijającej się o szybę. Podniósł się ze zniszczonej sofy i podszedł do okna, po czym walnął w nie kilka razy, aż otworzyło się z piskiem.Dill przegonił osę w stronę szpary.
– Nie chcesz tu zostać – mruknął. – Ten dom nie jest dobrym miejscem do umierania. No już. Zmykaj.
Osa przysiadła na parapecie, jeszcze raz rozejrzała się dokoła i pofrunęła na wolność. Dill zatrzasnął okno, niemal wieszając się na nim, by zechciało się zamknąć.
Do pokoju weszła matka ubrana w uniform pokojówki z motelu. Wyglądała na zmęczoną. Zresztą zawsze wyglądała na zmęczoną, a przez to na starszą niż swoje trzydzieści pięć lat.
– Otwarte okno i włączona klimatyzacja? Co ty sobie myślisz? Prąd nie jest za darmo.Dill odwrócił się w jej stronę.– Osa.– Czemu ubrałeś się do wyjścia? Dokądś się wybierasz?– Do Nashville. – Proszę, nie zadawaj tego pytania, które zamierzasz zadać.– W odwiedziny do ojca? – Jej głos był pełen nadziei i pretensji zarazem.– Nie. – Dill odwrócił wzrok.Matka podeszła bliżej, szukając jego spojrzenia.– Dlaczego nie?Dill wciąż unikał jej wzroku.– Dlatego. Nie po to tam jedziemy.– Jacy „my”?– Ja. Lydia. Travis. Jak zwykle.Podparła się jedną ręką pod bok.– W takim razie po co tam jedziesz?– Po ubrania do szkoły.– Twoje ubrania są w porządku.– Nieprawda. Robią się za małe. – Dill uniósł chude ramiona. T-shirt podjechał do góry, ukazując płaski brzuch.– Za co niby chcesz je kupić? – Brwi matki, i tak zmarszczone mocniej niż u większości kobiet w jej wieku, ściągnęły się jeszcze bardziej.– Za napiwki z noszenia ludziom zakupów do samochodu.– Darmowy przejazd do Nashville. Powinieneś odwiedzić ojca.Chcesz powiedzieć: odwiedź ojca albo pożałujesz. Dill wojowniczo uniósł podbródek i spojrzał na matkę.– Nie chcę. Nie cierpię tego miejsca.Splotła ramiona na piersi.– Z założenia ma być nieprzyjemne. To więzienie. Myślisz, że jemu się tam podoba?Pewnie bardziej niż mnie. Dill wzruszył ramionami i znów popatrzył za okno.– Wątpię.– Nie proszę o wiele, Dillard. Byłoby mi miło. I jemu też.Dill westchnął, ale nic nie odpowiedział. Prosisz o bardzo wiele, niby o nic nie prosząc.– Jesteś mu to winien. Tylko ty masz dosyć wolnego czasu.
Wiedział, że matka będzie mu suszyć głowę. Jeśli nie odwiedzi ojca, będzie cierpiał znacznie dłużej, niż jeśli od razu się podda. Uczucie lęku w żołądku przybrało na sile.
Matka już zamierzała wymusić na nim bardziej konkretną deklarację, ale w tym momencie na drodze do ich domu pojawiła się oklejona znaczkami toyota prius, by po chwili zatrzymać się przy wtórze pisku opon i dźwięku klaksonu. Dzięki Ci, Boże.– Muszę lecieć – powiedział Dill. – Miłej pracy. – Uściskał matkę na pożegnanie.– Dillard.
Szybko wypadł za drzwi, nie dając jej szansy. Kiedy przysłaniając oczy wyszedł na zalane jaskrawym słońcem podwórze, poczuł się, jakby ktoś włożył mu na barki wielki ciężar. Była dopiero dziewiąta trzydzieści, a wilgotne i parne powietrze już atakowało z całych sił – jakby ktoś owinął mu gorący, mokry ręcznik wokół twarzy. Spojrzał na biały obłażący budynek Kalwaryjskiego Kościoła Baptystów. Z przyzwyczajenia zmrużył oczy, by przeczytać napis. BEZ JEZUSA NIE ZAZNASZ SPOKOJU. POZNAJ JEZUSA, ZAZNASZ SPOKOJU.
A jeśli ktoś zna Jezusa, lecz nie może zaznać spokoju? Czy to znaczy, że napis jest błędny, czy też znaczy to, że ten ktoś nie zna Jezusa tak dobrze, jak mu się wydaje? Dill przypuszczał, że z obu tych stwierdzeń można wyciągnąć tylko niezbyt zadowalające wnioski.
Otworzył drzwiczki i wsiadł. Pory na jego ciele natychmiast skurczyły się w lodowatym powietrzu z klimatyzacji.
– Hej, Lydio.Prędko chwyciła z siedzenia zniszczony egzemplarz Tajemnej historii i rzuciła go na tył.– Przepraszam za spóźnienie.– Nieprawda.– Pewnie, że nie. Ale muszę udawać. Normy, umowa społeczna i tak dalej.Można było regulować według Lydii zegarki, zawsze spóźniała się dokładnie dwadzieścia minut. I nie dało się jej oszukać, umawiając się dwadzieścia minut przed godziną, o której rzeczywiście chciało się umówić.
W rezultacie spóźniała się czterdzieści minut. Miała szósty zmysł.
Lydia przechyliła się i uściskała Dilla.
– Tak wcześnie, a ty już spocony. Chłopcy są wstrętni.Czarne oprawki jej okularów otarły się o jego kość policzkową. Zmierzwione szaroniebieskie włosy – w kolorze listopadowego nieba zaciągniętego chmurami – pachniały miodem, figą i wetiwerią. Wciągnął zapach w nozdrza. Przyjemnie zakręciło mu się w głowie. Na wyprawę do Nashville włożyła vintage’ową bluzkę bez rękawów z kraciastej czerwonej bawełny, dżinsowe szorty z podwyższonym stanem i kowbojki. Uwielbiał jej styl – we wszystkich odmianach i odsłonach, a było ich naprawdę wiele.
Zapiął pas, dosłownie na sekundę zanim przyspieszyła tak, że wcisnęło go w fotel.
– Wybacz. Nie dysponuję klimatyzacją, która mogłaby zmienić sierpień w grudzień. – Czasem przez wiele dni z rzędu nie miał okazji poczuć powietrza tak chłodnego jak w samochodzie Lydii, nie licząc chwil, gdy otwierał lodówkę.Sięgnęła do przodu i nieco przykręciła klimatyzację.– Uważam, że mój samochód powinien walczyć z globalnym ociepleniem na wszelkie możliwe sposoby.Dill skierował wylot klimatyzatora na swoją twarz.– Zastanawiałaś się kiedyś, jakie to dziwne, że Ziemia krąży w czarnej pustce kosmosu, gdzie panuje temperatura wynosząca jakieś tysiąc stopni poniżej zera, a my tu na dole się pocimy?– Często zastanawiam się, jakie to dziwne, że Ziemia krąży w czarnej pustce kosmosu, a tu na dole żyje sobie taki świr jak ty.– A dokąd się wybieramy? Opry Mills Mall czy jak?Lydia rzuciła mu mordercze spojrzenie, po czym znów utkwiła wzrok w drodze, jednocześnie wyciągając rękę w jego stronę.– Przepraszam, wydawało mi się, że przyjaźnimy się od dziewiątej klasy, a jednak wszystko wskazuje na to, że wcześniej się nie spotkaliśmy. Lydia Blankenship. Z kim mam przyjemność?Dill skorzystał z okazji, by dotknąć jej dłoni.– Dillard Early. Być może słyszałaś o moim ojcu, nosi to samo nazwisko.
To był wielki skandal w Forrestville w Tennessee, kiedy pastor Early z Kościoła Uczniów Chrystusa z Widocznymi Znakami trafił do więzienia stanowego – i bynajmniej nie z powodów, których można by się spodziewać.
Wszyscy przypuszczali, że któregoś dnia wpadnie w kłopoty w związku z wężami, grzechotnikami i mokasynami w liczbie dwudziestu siedmiu, które każdej niedzieli poskramiała jego kongregacja. Nikt nie wiedział dokładnie, jakie łamią prawo, ale owe wyczyny wydawały się w jakiś sposób niewątpliwie bezprawne. I rzeczywiście, po jego aresztowaniu stanowy Wydział Ochrony Przyrody skonfiskował węże. Ludzie zapewne przypuszczali również, że pastor wejdzie w konflikt z prawem za nakłanianie swego stadka do picia rozwodnionego kwasu akumulatorowego i strychniny, co stanowiłokolejną ulubioną praktykę religijną. Ale nie, pastor trafił do więzienia Riverbend za truciznę zupełnie innego rodzaju: mianowicie za posiadanie ponad stu zdjęć przedstawiających nieletnich w jednoznacznie erotycznych sytuacjach.
Lydia przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy.
– Dillard Early, hę? Coś mi to mówi. Ale nieważne, będziemy jechać półtorej godziny do Nashville po to tylko, by pójść do Opry Mills Mall i kupić ci takie same szmaty, jakie założą na rozpoczęcie roku Tyson Reed, Logan Walker, Hunter Henry i ich koszmarne dziewczyny.– Zadałem proste pytanie.Uniosła palec.– Głupie pytanie.– Dziękuję.Oczy Dilla spoczęły na dłoniach Lydii trzymających kierownicę. Były smukłe, o długich zgrabnych palcach zakończonych pomalowanymi na jaskrawą czerwień paznokciami i ozdobionych całym mnóstwem pierścionków. Jej palce były niebywałe, wręcz agresywnie piękne. Dill uwielbiał patrzeć, jak prowadzi samochód. Jak pisze na klawiaturze. Jak robi cokolwiek rękami.
– Zadzwoniłaś do Travisa, żeby uprzedzić, że się spóźnisz?
– A czy do ciebie zadzwoniłam, żeby uprzedzić, że się spóźnię? – Wzięła prędki zakręt, z piskiem opon.– Nie.– Myślisz, że to będzie dla niego niespodzianka?– Nie-e.Sierpniowe powietrze było jak parna maligna. Już było słychać te owady – Dill nie miał pojęcia, jak się nazywają – te, które w upalne poranki wydają taki pulsujący grzechotliwy dźwięk, zapowiadając, że w ciągu dnia zrobi się jeszcze goręcej. Nie cykady, chyba nie. Grzechotki. Nazwa dobra jak każda inna.
– Jaki mam dzisiaj limit? – spytała Lydia. Dill posłał jej pytające spojrzenie. Uniosła rękę i potarła palcami. – Dalej, gościu, dawaj, co tam masz.
– Aaa. Pięćdziesiąt dolców. Dasz radę?Prychnęła.– Oczywiście, że dam radę.– Dobra, tylko nic cudacznego.Lydia znów wyciągnęła rękę w jego stronę – tym razem mocniejszym ruchem, jak karateka rozwalający deskę.– Nie no, poważnie. Czy my się znamy? Powtórzysz nazwisko?Dill znowu chwycił jej dłoń. Każdy pretekst dobry.– Jesteś dzisiaj w świetnym humorze.– Jestem w humorze na drobną premię. Niewielką. Nie rozpieszczaj mnie za bardzo.– Gdzie bym śmiał.– Czy w ciągu tych dwóch lat, kiedy jeździmy razem na zakupy, kiedykolwiek ubrałam cię w coś cudacznego?– Nie. Znaczy dostawało mi się za ciuchy, ale na pewno i tak by mi się dostało, niezależnie od tego, co bym włożył.– Właśnie. Ponieważ uczęszczasz do szkoły z ludźmi, którzy nie poznaliby się na świetnym stylu, nawet gdyby ugryzł ich w dupę. Mam pewną wizję.
Tradycyjny rustykalny styl dawnej Ameryki. Kowbojskie koszule z perłowymi zatrzaskami. Dżins. Klasyczne męskie ikoniczne linie. Podczas gdy wszyscy
w Forrestville High rozpaczliwie próbują wyglądać tak, jakby nie mieszkali w Forrestville, my zaakceptujemy i wykorzystamy nasze wiejskie południowe korzenie, konsekwentnie rozwijając styl w duchu: Townes Van Zandt z lat siedemdziesiątych skrzyżowany z Ryanem Adamsem z czasów, gdy grał z Whiskeytown.
– Wszystko zaplanowałaś. – Dill ucieszył się, że Lydia o nim myślała.
Nawet jeśli odgrywał w jej myślach jedynie rolę lepszej wersji manekina.– A czego się spodziewałeś?Dill wciągnął w nozdrza zapach samochodu. Waniliowy odświeżacz powietrza, frytki, balsam o zapachu jaśminu, pomarańczy i imbiru, rozgrzany makijaż. Byli już blisko domu Travisa. Mieszkał niedaleko Dilla. Na skrzyżowaniu Lydia zatrzymała samochód, zrobiła selfie komórką i podała ją Dillowi.– Zrób ze swojego miejsca.– Jesteś pewna? Twoi fani mogą pomyśleć, że masz przyjaciół.– Bardzo śmieszne. Strzelaj, a ja będę martwić się resztą.
Minęli jeszcze kilka przecznic i zajechali przed dom Bohannonów. Był biały i zniszczony, miał stary blaszany dach, a przed frontowymi drzwiami leżał stos drewna. Ojciec Travisa męczył się na żwirowym podjeździe, wymieniając świece przy pickupie, na którym widniała z boku odrysowana od szablonu nazwa rodzinnej firmy Bohannon Lumber. Rzucił im przelotne spojrzenie, przytknął złożone dłonie do ust i wrzasnął:
– Travis, masz gości. – Oszczędził tym samym Lydii trąbienia klaksonem.– Papa Bohannon chyba też jest w świetnym humorze – zauważyła Lydia.– Z tego, co mówi Travis, papa Bohannon zawsze jest w humorze. Inaczej określa się ten stan mianem bycia totalnym palantem i jest on nieuleczalny.
Po chwili z domu wyszedł Travis. Znaczy, wyczłapał czy jakoś tak – stosowne byłyby wszelkie określenia odnoszące się do niedźwiedzi – w całej krasie, liczącej sześć stóp i sześć cali wzrostu oraz dwieście pięćdziesiąt funtów wagi2. Jego kosmate, kręcone rude włosy i kępkowata nastoletnia broda były mokre po prysznicu. Miał na sobie swoje charakterystyczne wysokie czarne buty robocze, czarne wranglery i workowatą czarną koszulę zapiętą na wszystkie guziki. Na jego szyi wisiał naszyjnik, tandetny cynowy smok trzymający w pysku purpurową kryształową kulę – pamiątka z Festiwalu
Renesansu. Travis zawsze go nosił. W ręku trzymał któryś z tomów serii Bloodfall, tanie wydanie w miękkiej okładce z pozaginanymi rogami – rzecz, bez której również rzadko go widywano.
W połowie drogi przystanął, uniósł palec, obrócił się na pięcie i pobiegł z powrotem do środka, o mało nie przewracając się o własne stopy. Lydia pochyliła się z rękami na kierownicy.
– O nie. Kij – mruknęła. – Zapomniał kija.Dill jęknął i zakrył twarz dłonią.– No tak. Kij.– Dębowy – powiedziała Lydia pompatycznym głosem jakby prosto ze średniowiecza.– Magiczny kij królów, lordów, czarodziejów i… elfów czy kogoś tam.
Travis ponownie wynurzył się ze środka, tym razem ściskając w dłoniach kij pokryty symbolami i twarzami, które wyrył własnymi niezgrabnymi rękami.
Jego ojciec popatrzył ze zbolałą miną, potrząsnął głową i wrócił do pracy.Travis otworzył drzwiczki samochodu.– Hej wam!– Kij? Poważnie? – zapytała Lydia.– Zawsze zabieram go w podróż. A gdyby zaszła konieczność obrony własnej? Nashville to niebezpieczne miasto.– Ta-a. Ale nie z powodu wymachujących kijami rzezimieszków. Teraz noszą oni broń palną. A ta pokona kij w każdej rozgrywce – stwierdziła Lydia.– Śmiem wątpić, by przyszło nam walczyć na kije w Nashville – dorzucił Dill.– Ale ja go lubię. Dobrze się czuję, kiedy mam go przy sobie.Lydia wywróciła oczami i uruchomiła silnik.– Nieuleczalny przypadek. Dobra, chłopaki, ruszamy. Ostatnie wspólne zakupy z okazji rozpoczęcia szkoły, Panu niech będą dzięki.
Przy tych słowach Dill uświadomił sobie, że lęk ściskający mu żołądek nieprędko ustąpi. A może nie zrobi tego już nigdy. Ostateczny afront? Wątpił, by udało mu się choćby zrobić z tego dobrą piosenkę.
***
Ponure, zaściankowe miasteczko na południu Stanów Zjednoczonych. Młodzieńcze życie Dilla nie jest łatwe. Nie dość, że czuje się napiętnowany przez trudną rodzinną sytuację, to dodatkowo w szkole traktowany jest jak odmieniec. Jedynym antidotum na cały ten wszechogarniający jad, jest jego przyjaźń z innymi wyrzutkami Travisem i Lydią. Historia wzlotów i upadków trójki przyjaciół, którzy za wszelką cenę chcą wyrwać się z tego nieprzyjaznego dla nich miejsca. 




ZGARNIJ EBOOKA Z


Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger