Demon - Łukasz Henel
Klimat (przypominał mi nastrojową Twierdzę) - cel osiągnięty!
Narracja - wyjątkowo wciągająca, BEZ nadmiaru typowo polskich "ozdobników", zapożyczonych ze Słownika Wulgaryzmów!
Historia - serio mogąca przyprawić o ciarki niejednego Czytelnika, nawet niejednego "starego wyjadacza horrorów"!
Kto się chce przestraszyć - przestraszy się na bank:)
P O L E C A M!
MOJA OCENA: 8/10
"Naraz usłyszał odległe wycie wilka. Nadstawił uszu. Drugi raz, teraz jakby bliżej. W nagłym przypływie fantazji postanowił zaryzykować, wyjść na zewnątrz i rozejrzeć się. Złapał latarkę, odemknął drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Rozsądniej byłoby zostać w środku. A jednak zdał sobie sprawę, że potrzebuje tej odrobiny adrenaliny, która mogłaby upewnić go, że wciąż żyje. Wszystko, co odsuwało od niego myśl o chorobie i śmierci, wydawało się teraz godne uwagi.Obiecał sobie, że nie oddali się zanadto. Na zewnątrz było już niemal zupełnie ciemno, jedynie nisko nad horyzontem ciągnęła się jeszcze czerwona łuna. Na twarzy poczuł powiew zimnego wiatru. Omiótł snopem światła podwórze przed schroniskiem. Nic. Wilki raczej nie zbliżają się do ludzkich siedzib, a poza tym światło latarki zapewne je odstraszy – pomyślał.Uszedł może kilkanaście metrów, gdy z pobliskiej kępy zarośli dobiegł do jego uszu szelest. Poświecił w tamtą stronę. Cienie zadygotały, zadrżały, rozpełzły się lękliwie na boki. Nie dostrzegł nikogo.W miejscu takim jak to po zapadnięciu zmroku wcale nie musiało być bezpiecznie. Ktoś mógł włóczyć się po górskich szlakach niekoniecznie w dobrych zamiarach. Piołun nieraz słyszał w wiadomościach telewizyjnych o ludziach, którzy zniknęli bez śladu w górach.Znów wycie. Teraz zupełnie blisko, gdzieś nieopodal. Brzmiało dziwnie ludzko, niczym skarga. Niemożliwe, aby wilk przemieszczał się tak szybko… tak… zdecydowanie – pomyślał.Rozejrzał się wokoło i dostrzegł solidny kawałek kija. Podniósł go, ścisnął mocno w garści, stanął na szeroko rozstawionych nogach. Zamachnął się, by wypróbować swoją broń. Koniec kija przeciął ze świstem powietrze. Zawsze to jakaś obrona. Można zasłonić się, uderzyć, a potem uciekać. Jeśli napastnik będzie go ścigać, zdąży wpaść do schroniska i zamknąć drzwi.Nagle przed sobą, w odległości może kilkunastu kroków, ujrzał jasny kształt, który niespodziewanie wyłonił się z ciemności. Na początku nie miał bladego pojęcia, co to może być. Po chwili jednak dostrzegł ubraną na biało kobietę. Ręce miała wyciągnięte przed siebie, a na jej sukni dostrzec można było ślady cmentarnej ziemi. Szła w jego kierunku. Piołun dał kilka kroków w tył, gwałtownym haustem łapiąc powietrze i o mało się nie przewracając. Myśli przelatywały mu z prędkością błyskawic. Kimkolwiek jest, dopadnie go, zanim zdoła dobiec do schroniska.Wiedział, że tego widoku nie zapomni do końca życia. Prosta, biała suknia była poszarzała od grobowego pyłu, naznaczona tu i ówdzie plamami cmentarnej wilgoci. Jasne niegdyś włosy teraz przybrały odcień popiołu. Twarz kobiety, choć niegdyś musiała być piękna, teraz była trupioblada. Najgorsze były jednak oczy, czarne i lśniące jak u nocnego drapieżnika.Jednak nie jej fizyczność była najbardziej przerażająca. Wyczuwał bijącą od niej wrogość. Jakieś niepojęte pragnienie zemsty, które przeszywało go do szpiku kości i wbijało się w serce niczym sztylet.Rzucił się do ucieczki. Później pamiętał tyle, że zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem, zamknął na klucz i pośpiesznie zabarykadował szafką, która, choć skądinąd niezwykle ciężka, wtedy zdała mu się lekka niczym piórko.Rozdygotany podbiegł najpierw do jednego okna, potem do drugiego, wypatrując zjawy. Nigdzie jej nie dostrzegł. Pomyślał o latarce. Można poświecić, sprawdzić, czy nikt… czy ona… nie znajduje się gdzieś blisko. Po chwili zawahania odrzucił jednak tę myśl. A jeśli światło w jakiś sposób ją przyciągnie?Zaczął powoli dochodzić do siebie. Drżącymi dłońmi napełnił kieliszek alkoholem i wychylił jednym haustem. Następnie wykonał tę czynność powtórnie. Dwa głębsze wypite jeden po drugim pozwoliły mu po części odzyskać kontrolę nad sobą.Był pewien tego, co widział i nie sądził, aby uległ jakiemuś złudzeniu. Spotkanie ze zjawą było faktem, z którym musiał coś zrobić. Zastanawiał się, czy ta istota może jakoś dostać się do środka. Na zewnątrz panowała noc, ona snuła się prawdopodobnie gdzieś na zewnątrz, być może całkiem niedaleko.Nasłuchiwał tak czujnie, że do jego uszu docierały najcichsze odgłosy. Znów ten uporczywy wiatr zdawał dobijać się do domu. Jakieś niezidentyfikowane szelesty na granicy słyszalności dobiegały z zewnątrz. Z podziemnej spiżarni doleciało do jego uszu ciche trzeszczenie podłogi, jakby ktoś zrobił krok do przodu i zatrzymał się, wyczekując.Nagle posłyszał cichy zgrzyt. Klamka drzwi frontowych. Poderwał się jak oparzony. A więc jednak nie odpuszczała tak łatwo. Była koło domu. Najciszej, jak potrafił, podkradł się do drzwi. Cały dygotał, choć próbował nad tym zapanować. Chciał uciekać, ale coś kazało mu się zatrzymać. Może… myśl o zdjęciu? O tym, że piętro może wcale nie okazać się tak bezpiecznym miejscem ucieczki, jak mogłoby się w pierwszej chwili wydawać?Chociaż drzwi i okna były pozamykane, poczuł chłodny podmuch, jakby przeciąg przetaczający się przez pomieszczenie. Próbował przypomnieć sobie jakieś modlitwy z dzieciństwa, których uczyła go matka, ale strach paraliżował go do tego stopnia, że jedynym tekstem, jaki przychodził mu do głowy, była absurdalna dziecięca rymowanka:Siedzi chłopczyk na cmentarzu, trzyma nogi w kałamarzu, przyszedł duch, chłopca buch…Coś szarpnęło za klamkę. Z gwałtowną wściekłością. Próbowało dostać się do środka. Machinalnie dał kilka kroków w tył. Czuł się jak marionetka. Znów wyczuł tę falę nienawiści bijącą w jego stronę. Jakby ktoś życzył mu bardzo źle, życzył mu śmierci.Wtedy też usłyszał:
Ona tu nie wejdzie.
Nie, to niemożliwe, aby ktoś wypowiedział te słowa. Rozejrzał się wokoło. Był sam w tym schronisku. A jednak te słowa przeniknęły do jego świadomości. Chłodne, władcze, przesycone mądrością, doświadczeniem.
Ona tu nie wejdzie.
Zimny pot ściekał z jego skroni. Klamka znieruchomiała, lecz po chwili rozległo się drapanie. Jakby ktoś pogrzebany za życia drapał od środka w wieko trumny pośród głuchej, zalegającej na cmentarzu ciszy. Odgłos był pełen determinacji. Chciała wedrzeć się tutaj za wszelką cenę.
Ona tu nie wejdzie.
Znów ten głos! Szept zza pleców, niemal przyjacielski. Drapanie stało się zaciekłe. Piołun był przerażony.
Spokojnie, przyjacielu…
Ktoś jednak był z nim w jadalni. Nagły zimny powiew przemknął przez pokój. Zdało się medykowi, że słyszy jakieś słowa, wypowiadane w obcej mowie, niezrozumiałe, lecz rytmiczne. Cho-ron-zon czy też może Ko-ron-zon. Zza drzwi dobiegło nagle straszne wycie, jakby kobiety obdzieranej żywcem ze skóry.
I wtedy wszystko ucichło. Ciemność zalała lekarza niczym przypływ."(...)