Córka weterynarza Barbara Comyns
"W brązowym holu stała moja matka, która patrzyła na mnie smutnymi oczami, przysłoniętymi do połowy ciężkimi powiekami, ale nie powiedziała ani słowa. Tylko tak stała. Drobnokoścista, o zwisających ramionach, z niezbyt prostymi zębami. Gdyby była psem, mój ojciec by ją zlikwidował."
Taki tu mamy właśnie klimacik...
Czarowna narracja. Już sama przedmowa jest magiczna i wciąga w świat autorki.
Ja tam nie wiem, ale dla mnie ta opowieść była ciężkim kalibrem życia w tamtych, dawnych czasach. Tak, wiem, że miało być surowo, realistycznie i strasznie. I tak było.
Patriarchat. Zaszczuta matka, władczy samiec, niewymagająca siedemnastolatka, ciesząca się każdą chwilą nieobecności reproduktora - bo ojcem ani mężem tego czegoś nazwać nie można. Tragiczny gostek z wybujałym ego wzbudza nienawiść. Do samego końca.
Troszkę atmosfery Rozważnej i romantycznej, bez romantyzmu. Końcówka dla mnie mega dziwna troszkę oderwana od całości, ale pasująca do tego całego smutku.
Jedyny chyba zabawny fragment z całej powieści, choć w założeniu nie miał być zabawny: "W naszym domu jest pełno sierści, ale mnie to odpowiada: wzmacnia dywany."
Ciężka tematyka opisana pięknym językiem.
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
***
AUTOR