"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Horyzont zła Haylen Beck

Strach kołatał się w jej głowie, w klatce piersiowej. Rozumiała coraz lepiej, że jeśli go nie opanuje, postrada resztki zmysłów. Zmusiła się do głębszego wdechu przez nos, wstrzymała powietrze w płucach i wypuściła je przez usta, koniuszkiem języka dotykając zębów. 

Bardzo dobry thriller, początkiem bardzo przypominający Desperację Kinga, ale całe szczęście - o innej tematyce, bo inaczej to byłby kolejny plagiat.

Świetna historia, przedstawiona z kilku perspektyw, trzymająca w napięciu. Aż się prosi ekranizacja.

Narracja na poziomie, utrzymuje kontakt z czytelnikiem. Czyta się jednym tchem.


MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Rozdział 1

Droga wiła się to w lewo, to w prawo, a rytm zakrętów sprawiał, że z każdym kilometrem powieki Audry Kinney stawały się cięższe. Przestała już liczyć słupki odmierzające przebyty dystans, bo przez to podróż tylko jej się dłużyła. Wyprostowała palce zdrętwiałe od ściskania kierownicy. Dłonie miała lepkie od potu.
Na szczęście kilka miesięcy wcześniej oddała swoje ośmioletnie kombi do warsztatu na napełnienie klimatyzacji. Lato w Nowym Jorku może i bywało gorące, ale nic nie mogło przygotować człowieka na pogodę w Arizonie. Ludzie mówili, że tutejsze upały są suche. Suche jak skorupa Słońca, pomyślała. Była piąta trzydzieści po południu i dmuchawa w aucie wypluwała powietrze, od którego na rękach robiła jej się gęsia skórka, a i tak, gdyby Audra dotknęła dłonią szyby od wewnętrznej strony, cofnęłaby ją odruchowo jak od czajnika z wrzątkiem.
– Mamo, jeść – rozległ się głos Seana z tylnego fotela.
Z płaczliwego tonu wnioskowała, że jest zmęczony i lada moment zacznie się buntować. Louise spała w foteliku obok, z otwartą buzią i mokrymi od potu blond włosami przyklejonymi do czoła. Na kolanach trzymała Gogo, wysłużonego pluszowego zająca, którego miała od urodzenia.
Sean był grzecznym chłopcem. Mówili tak wszyscy, którzy go znali, ale nigdy nie było to tak widoczne, jak w ciągu ostatnich paru dni, kiedy spełniał wszelkie prośby kierowane pod jego adresem, a było ich niemało. Audra zerknęła na niego w tylnym lusterku. Ostre rysy twarzy i jasne włosy miał po tacie, ale długie kończyny zawdzięczał mamie. W ostatnich miesiącach jeszcze bardziej się wyciągnęły i stało się dla niej jasne, że jej prawie jedenastoletni syn powoli zaczyna dojrzewać. Odkąd wyruszyli z Nowego Jorku, prawie w ogóle nie narzekał i bardzo pomagał w opiece nad swoją młodszą siostrą. Gdyby nie on, Audra dawno by oszalała.
Dawno by oszalała? A czyż ta podróż sama w sobie nie była kompletnym szaleństwem?
– Za kilka kilometrów będzie miasteczko – powiedziała. – Tam coś zjemy. Może nawet znajdziemy jakiś nocleg.
– Mam nadzieję – odparł Sean. – Nie chcę znowu spać w aucie.
– Ja też.
Jak na zawołanie poczuła ból między łopatkami, jakby zerwały się mięśnie wzdłuż kręgosłupa. Jakby pruła się w szwach, spod których lada chwila wszystko miało się wysypać.
– Macie tam co pić? – spytała, patrząc w lusterko na Seana, który spojrzał na plastikową butelkę tkwiącą między jego nogami.
– Jeszcze mi trochę zostało. Louise swoją wypiła.
– Okej. Jak się zatrzymamy, kupię więcej.
Sean wrócił do obserwowania krajobrazu za szybą. Ku drodze schodziły powoli stoki skalistych wzgórz porośniętych krzewami, a stojące na baczność kaktusy wyciągały ramiona do nieba jak jeńcy wojenni. Nad nimi ciągnął się niebieski bezkres, maźnięty tu i ówdzie na biało i pożółkły tam, gdzie ku zachodowi słońce ścigało horyzont. Na swój sposób była to piękna kraina. Audra chłonęłaby krajobraz i delektowała się jego urokiem, gdyby tylko sprawy miały się trochę inaczej.
Gdyby tylko nie musiała uciekać.
Choć tak naprawdę wcale nie musiała uciekać. Mogła poczekać, aż wydarzenia potoczą się własnym torem. Tyle że to czekanie było męką wlokącej się niepewności. Więc spakowała wszystko i ruszyła przed siebie. Jak tchórz, powiedziałby Patrick. Zawsze powtarzał, że jest słaba. Nawet jeśli w następnym zdaniu zapewniał ją o swojej miłości.
Przypomniała się jej teraz jedna chwila. Leżeli w łóżku, on z klatką piersiową blisko jej pleców i z dłonią na piersi. Powiedział wtedy, że ją kocha. Pomimo wszystko, jednak ją kocha. Zabrzmiało to tak, jakby nie zasługiwała na jego miłość, jakby kobieta taka jak ona nie miała szans sobie na nią zasłużyć. Władał językiem jak najcieńszym ostrzem, tak cienkim, że nigdy nie czuła od razu, że ją skaleczył. Docierało to do niej dużo później, kiedy leżała, nie mogąc zasnąć, a słowa Patricka obracały się w jej głowie z suchym grzechotem niczym kamienie…
– Mamo!
Poderwała głowę do góry i zobaczyła pędzącą na nich ciężarówkę, mrugającą długimi światłami. Szarpnęła kierownicą w prawo i wróciła na swój pas. Mijając ją, kierowca ciężarówki rzucił jej wściekłe spojrzenie. Audra pokręciła głową, zamrugała, żeby zwilżyć wyschnięte oczy, i wciągnęła mocno powietrze przez nos.
Do zderzenia sporo brakowało, niemniej i tak powiało grozą. Audra zaklęła pod nosem.
– Wszystko w porządku? – spytała syna.
– Tak – powiedział Sean głosem wydobywającym się z dna krtani, jak to miał w zwyczaju, kiedy nie chciał dać po sobie poznać, że się boi. – Może powinniśmy zrobić postój?
– Co się stało? – spytała Louise zaspanym głosem.
– Nic – odparł jej brat. – Idź spać.
– Ale już mi się nie chce – powiedziała dziewczynka i zakasłała.
Od rana miała mokry kaszel, który nasilał się z każdą godziną.
Audra spojrzała na córkę w lusterku. Choroba Louise była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała. Mała od zawsze chorowała częściej od brata. Jak na swój wiek była dość drobna i chuda. Przytuliła Gogo, odchyliła głowę do tyłu i znów zamknęła oczy.
Samochód wjechał na szeroką, płaską pustynię, którą od północy domykało pasmo gór. Czyżby to już San Francisco Peaks? A może Superstitions? Nie wiedziała, musiałaby sprawdzić na mapie. Ale nie miało to znaczenia. W tej chwili liczył się tylko niewielki sklep, który ukazał się właśnie za przednią szybą.
– Mamo, patrz.
– Tak, widzę.
– Możemy się tam zatrzymać?
– Mhm.
Może będą mieli kawę. Jeden kubek mocnej kawy powinien jej wystarczyć na kilka następnych kilometrów. Audra włączyła kierunkowskaz, skręciła w drogę lokalną, po chwili minęła przeszkodę dla bydła i wjechała na rozległy piaszczysty plac przed sklepem. Nad wejściem wisiał szyld z czerwonymi literami na białym tle: „Żywność i grawerstwo”. Niski drewniany budynek na całej długości okalała weranda zapełniona krzesłami; przez zakurzone szyby ciemnych okien ledwie przebijało się światło.
Za późno zdała sobie sprawę, że jedynym samochodem zaparkowanym przed sklepem był radiowóz. Policja stanowa albo biuro szeryfa, z tej odległości nie widziała dokładnie.
– Cholera – powiedziała.
– Mamo, powiedziałaś brzydkie słowo.
– Wiem, przepraszam.
Audra zwolniła, a opony samochodu zazgrzytały na żwirze. Zawrócić i pojechać dalej? Nie. Zastępca szeryfa albo funkcjonariusz drogówki, ktokolwiek siedział w środku, na pewno już ją zauważył. Wracając na drogę, tylko wzbudziłaby podejrzenia. Gliniarz mógłby się nią zainteresować.
Zatrzymała auto przed sklepem, jak najdalej od radiowozu, ale nie na tyle daleko, żeby zdradzić swoje zamiary. Silnik zakrztusił się przed zgaśnięciem. Audra przycisnęła kluczyk do ust i zastanowiła się nad swoim położeniem. Wysiądź i kup, co ci potrzebne. To nic podejrzanego. Jesteś kierowcą, który chce się napić kawy, może kupić parę napojów w puszce i paczkę czipsów.
Od kilku dni Audra zwracała uwagę na każdy radiowóz, jaki widziała. Zastanawiała się, czy jest poszukiwana. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie, była tego niemal pewna. Przecież w świetle prawa nie była zbiegiem. A jednak mała, przerażona część jej mózgu nie chciała się rozstać ze strachem i wciąż powtarzała, że policja jej szuka. Że wręcz na nią poluje.
Ale jeśli kogoś faktycznie szukali, to jej dzieci.
– Zaczekaj tu z Louise – powiedziała.
– Ale ja też chcę iść – zaprotestował Sean.
– Musisz się zaopiekować siostrą. Nie kłóć się.
– No nie.
– Zuch chłopak.
Wzięła torebkę z fotela pasażera i okulary słoneczne z otworu na kubek. Kiedy otworzyła drzwi, uderzyło ją gorące powietrze. Wysiadła tak szybko, jak tylko się dało, i zamknęła drzwi, żeby nie wpuścić upału do środka samochodu. Policzki i ręce wzięły na siebie główne uderzenie promieni słońca. Jej blada skóra nie przywykła do tak zmasowanego ataku. Resztkę kremu przeciwsłonecznego zaaplikowała dzieciom. Sama gotowa była się spiec, byle nie wydawać pieniędzy.
Zakładając okulary, Audra przeprowadziła szybki rekonesans radiowozu. Jedna osoba za kierownicą, mężczyzna albo kobieta – tego nie była pewna. Napis na drzwiach oznajmiał: BIURO SZERYFA HRABSTWA ELDER. Zrobiła kółko w miejscu i skorzystała z okazji, żeby rozprostować ręce i nogi. W oddali, za sklepem, widziała wzgórza, a po drugiej stronie pustą drogę, pustynną równinę i przetaczające się po niej kule z suchych gałęzi krzewów. Zatoczywszy pełny krąg, jeszcze raz zerknęła w stronę radiowozu. Kierowca wziął łyk jakiegoś napoju. Wyglądało na to, że nie zwraca na nią uwagi.
W końcu weszła na betonową werandę i otworzyła drzwi, zza których powiało chłodnym powietrzem. Mimo że było rześkie, to i tak wyniosło ze środka bukiet nieświeżych zapachów. Panujący wewnątrz półmrok zmusił ją do przesunięcia okularów na czoło, choć wolałaby nie odsłaniać oczu. Uznała jednak, że lepiej być zapamiętaną jako klientka, która kupiła wodę, niż kobieta potykająca się o pudła z towarem.
Za ladą siedziała starsza pani z włosami ufarbowanymi na czarno. W jednej dłoni trzymała długopis, w drugiej książeczkę z łamigłówkami. Nie podniosła głowy, żeby przywitać klientkę wzrokiem, co Audrze akurat pasowało.
Pod ścianą stała pomrukująca cicho lodówka z napojami. Audra wyjęła z niej trzy butelki wody i colę.
– Przepraszam! – zawołała do sprzedawczyni.
Ta, wciąż nie podnosząc głowy, odparła:
– Mhm?
– Macie może automat z kawą?
– Niestety. – Kobieta pokazała ręką na zachód. – Silver Water, osiem kilometrów w tamtą stronę. Mają tam bar i dobrą kawę.
Audra podeszła do lady.
– Okej. W takim razie tylko to.
Stawiając cztery plastikowe butelki przed kasjerką, zauważyła szklaną gablotę na ścianie. Był w niej z tuzin sztuk broni różnych rozmiarów i kształtów. Rewolwery i pistolety półautomatyczne, o ile się orientowała. Całe życie spędziła na Wschodnim Wybrzeżu, ale nawet wiedząc, że Arizona jest stanem o swobodnym dostępie do broni palnej, i tak wystraszyła się nieco na jej widok. Napój i pistolet poproszę. Prawie się roześmiała na tę myśl.
Sprzedawczyni podliczyła napoje i Audra sięgnęła do torebki. Przez chwilę obawiała się, że skończyła się jej gotówka, ale w końcu znalazła banknot dziesięciodolarowy wewnątrz złożonego na pół paragonu z apteki. Podała go kobiecie i czekała na drobne.
– Dziękuję – powiedziała i zabrała butelki z lady.
– Mhm.
W trakcie całej rozmowy kasjerka ani razu nie podniosła wzroku znad łamigłówki; Audrę bardzo to ucieszyło. Może gdy ktoś ją kiedyś zapyta, to przypomni sobie wysoką kobietę o kasztanowych włosach. A może nie. Audra otworzyła drzwi i weszła prosto w nieruchomą ścianę piekącego powietrza. Sean patrzył na nią przez tylną szybę kombi, Louise smacznie spała obok niego. Audra odwróciła głowę w stronę radiowozu.
Już go tam nie było.
Została po nim tylko ciemna plama na piasku, w miejscu gdzie gliniarz wylał resztkę napoju, i ślady opon na żwirze. Przesłoniła oczy dłonią i rozejrzała się dookoła, ale auto szeryfa zniknęło. Przypływ ulgi mocno ją zdziwił. Dopiero dzięki niemu zdała sobie sprawę, jak bardzo niepokoiła ją obecność policji.
Nieważne. Pora jechać dalej i znaleźć miasteczko wspomniane przez kobietę w sklepie. A na miejscu zapytać o nocleg.
Audra podeszła do samochodu i otworzyła tylne drzwi od strony Louise. Ukucnęła, podała butelkę wody Seanowi i delikatnie potrząsnęła córką. Louise jęknęła i wierzgnęła nogami.
– Skarbie, obudź się.
Louise potarła oczy i spojrzała na mamę, mrugając.
– Co?
Audra otworzyła butelkę z wodą i podsunęła ją do ust dziewczynki.
– Nie chcę – powiedziała Louise skrzeczącym głosem.
Audra i tak zbliżyła butelkę do jej buzi.
– Nie chcesz, ale musisz.
Przechyliła butelkę i woda popłynęła do ust małej. Louise wypuściła z rąk Gogo, wzięła butelkę od mamy i zaczęła pić dużymi łykami.
– Widzisz? – powiedziała Audra i spojrzała na Seana. – Ty też pij.
Chłopak posłuchał, a ona usiadła za kierownicą. Wycofała auto spod sklepu, skręciła i wjechała z powrotem na drogę. Nie było innych samochodów, więc nie musiała czekać na skrzyżowaniu. Silnik zwiększył obroty, a sklep zaczął znikać za tylną szybą.
Dzieci siedziały w ciszy; słychać było tylko dźwięki przełykania i zadowolone westchnięcia. Audra postawiła butelkę coli między udami, odkręciła zakrętkę i wzięła głęboki haust; zimny napój zaszczypał ją w język i gardło. Sean i Louise zachichotali, kiedy jej się odbiło, a ona odwróciła się w ich stronę, żeby się do nich uśmiechnąć.
– Dobre – pochwalił ją Sean.
– No, dobre – zgodziła się Louise.
– Wszystko dla moich małych skarbów – powiedziała Audra i wróciła wzrokiem na drogę.
Miasteczka jeszcze nie było widać. Kobieta w sklepie powiedziała „osiem kilometrów”, a minęli dopiero dwa słupki, więc zostało jeszcze trochę. Ale byli już blisko. Audra wyobraziła sobie motel, ładny i czysty, a przede wszystkim łazienkę z prysznicem albo – jeszcze lepiej – z wanną. Boże, kąpiel. Dała się ponieść fantazji, w której w motelu była telewizja kablowa, dzieci oglądały sobie kreskówki, a ona leżała w wannie pełnej gorącej wody z bąbelkami i zmywała z siebie brud i stres.
Gdy minęli kolejny słupek, powiedziała:
– Już niedaleko. Góra trzy kilometry. Okej?
– Super – odparł Sean.
Louise wyrzuciła ręce do góry i zawołała:
– Hura!
Audra jeszcze raz się uśmiechnęła i już prawie czuła dotyk wody na swojej skórze.
Ale kiedy zerknęła w lusterko, zobaczyła w nim radiowóz szeryfa.

Rozdział 2

Wrażenie było takie, jakby ktoś chwycił ją zimnymi rękami za barki. Poczuła przyspieszone bicie serca.
– Nie panikuj – powiedziała.
Sean nachylił się do przodu.
– Co?
– Nic, nic. Usiądź i sprawdź, czy masz dobrze zapięty pas.
Nie panikuj. Możliwe, że wcale nie jedzie za tobą. Pilnuj prędkości, nie dawaj mu powodu do interwencji. Audra patrzyła to na prędkościomierz, to na drogę za szybą. Następną serię wiraży pokonywała, nie przekraczając dziewięćdziesiątki.
Radiowóz jechał jakieś pięćdziesiąt metrów za nią, nie zbliżał się do niej ani nie zostawał w tyle. Utrzymywał stały dystans. Tak, teraz Audra była już pewna, że ją śledzono. Przełknęła ślinę i przesunęła dłonie na kierownicy. Po plecach spłynęła jej świeża strużka potu.
Spokojnie, mówiła sobie w duchu. Nie panikuj. Nikt cię nie szuka.
Droga jeszcze raz się wyprostowała i przebiegła pod rzędami przewodów wysokiego napięcia zawieszonych na słupach po obu stronach jezdni. Nawierzchnia zdawała się z każdym kilometrem tracić gładkość, zawieszenie auta pracowało z coraz większym trudem. Na horyzoncie znów pojawiło się pasmo gór. Skupiła się na nich, żeby myśli nie uciekały jej w inne strony.
Olej tego glinę. Patrz przed siebie.
Radiowóz jednak nie tylko nie znikał z lusterka, ale nawet się do niej zbliżał. Widziała już kierowcę, mężczyznę o dużej głowie, szerokich barkach i grubych palcach zaciśniętych na kierownicy.
Chyba chce mnie wyprzedzić, pomyślała. Śmiało, wyprzedzaj.
Ale on jechał wciąż za nią.
Kolejny kilometr i zobaczyła drogowskaz: Silver Water, następny zjazd w prawo.
– Skręcę – powiedziała. – Ja skręcę, a on pojedzie prosto.
– Co? – zapytał Sean.
– Nic. Pij wodę.
Wreszcie zjazd.
Dotknęła palcem dźwigienki kierunkowskazu, ale zanim go włączyła, usłyszała pojedynczy, elektroniczny jęk syreny, a w lusterku zobaczyła błyskające światła koguta.
– O, nie – powiedziała pod nosem.
Sean odwrócił głowę, żeby wyjrzeć przez tylną szybę.
– Mamo, policja.
– Wiem.
– Zatrzymują nas?
– Na to wygląda.
Kolejne ŁUP syreny i radiowóz przyspieszył, żeby zrównać się z jej kombi. Szyba po stronie pasażera powędrowała w dół i kierowca pokazał na pobocze.
Audra skinęła głową, włączyła kierunkowskaz i zjechała z drogi, wzniecając tuman kurzu. Radiowóz zwolnił i zjechał za nią. Kiedy oba auta się zatrzymały, spowiła je tak gęsta chmura pyłu, że Audra widziała przez tylną szybę tylko migoczące światła koguta.
Louise znów się poruszyła.
– Co się dzieje?
– Policja nas zatrzymała – powiedział Sean.
– Będziemy mieć kłopoty? – spytała.
– Nie – odparła Audra, ale zbyt stanowczo, żeby mogli jej uwierzyć. – Nikt nie będzie miał kłopotów. To na pewno nic poważnego. Siedź spokojnie, mama wszystkim się zajmie.
Patrzyła w lusterku na opadający kurz. Drzwi radiowozu się otworzyły i ze środka wysiadł policjant. Stanął w miejscu, poprawił pas, na którym wisiała kabura z pistoletem, a na koniec sięgnął do kabiny po kapelusz. Mężczyzna w średnim wieku, pięćdziesięcio-, może pięćdziesięciopięcioletni. Ciemne włosy oprószone srebrem. Solidna sylwetka, ale nie otyły. Grube przedramiona. Typ faceta, który w szkole mógł grać w futbol. Oczy skryte za okularami z odblaskowymi szkłami. Zsunął na czoło kapelusz w tym samym beżowym kolorze co mundur. Położył dłoń na rękojeści pistoletu i ruszył w stronę samochodu Audry, od strony kierowcy.
– Cholera – szepnęła.
Jechała aż z Nowego Jorku, trzymała się wyłącznie lokalnych dróg, unikając autostrad, a zatrzymali ją tylko raz. Była już tak blisko Kalifornii i teraz coś takiego. Ścisnęła mocniej kierownicę, żeby opanować drżenie rąk.
Policjant stanął przy tylnych drzwiach, pochylił się, żeby spojrzeć na dzieci, a potem podszedł do okna Audry, zapukał w szybę i zrobił ręką ruch, jakby kręcił korbą. Audra nacisnęła guzik elektrycznego otwierania okna, które jęknęło i poszło w dół.
– Dobry wieczór – powiedział glina. – Proszę zgasić silnik.
Zachowuj się normalnie, pomyślała Audra, przekręcając kluczyk w stacyjce. Wszystko będzie dobrze. Nie denerwuj się.
– Dobry wieczór – odparła. – Czy coś się stało?
Plakietka z nazwiskiem przyczepiona nad odznaką mówiła jej, że ma do czynienia z szeryfem R. Whiteside’em.
– Prawo jazdy i dowód rejestracyjny – powiedział, nadal kryjąc wzrok za szkłami okularów przeciwsłonecznych.
– Mam je w skrytce – uprzedziła go Audra.
Skinął głową na znak zgody, a ona wyciągnęła rękę i otworzyła skrytkę wypchaną po brzegi mapami i zużytymi opakowaniami. Po chwili grzebania wyciągnęła ze środka dokumenty. Policjant przejrzał je z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a tymczasem Audra położyła dłonie z powrotem na kierownicy.
– Audra Kinney?
– Zgadza się – odparła.
– Pani czy panna? – zapytał.
– Chyba pani.
– Chyba?
– Jestem w separacji. Ale jeszcze nie rozwiedziona.
– Rozumiem – powiedział i zwrócił jej dokumenty. – Trochę daleko od domu, co?
Wzięła je od niego i położyła sobie na kolanach.
– Wycieczka. Jedziemy z wizytą do znajomych w Kalifornii.
– Mhm – odparł. – Wszystko w porządku, pani Kinney?
– Tak.
Położył dłoń na dachu, lekko się nachylił i odezwał z południowym zaciągnięciem, które dobyło się z głębi jego krtani:
– Coś pani nerwowa. Jakiś konkretny powód?
– Nie – odparła, wiedząc, że kłamstwo rysuje się wyraźnie na jej twarzy. – Zawsze się denerwuję, jak mnie zatrzymuje policja.
– A często zatrzymuje?
– Nie, ale za każdym razem, jak to się dzieje…
– Pewnie chciałaby pani wiedzieć, dlaczego was zatrzymałem.
– Tak. Bo chyba nie…
– Samochód jest przeciążony.
– Przeciążony?
– Tylna oś za dużo dźwiga. Niech pani wyjdzie i rzuci okiem.
Zanim odpowiedziała, szeryf otworzył drzwi samochodu i zrobił krok w tył. Audra dalej siedziała nieruchomo, z dokumentami na kolanach, i patrzyła na policjanta.
– Proszę wysiąść z samochodu.
Audra położyła prawo jazdy i dowód rejestracyjny na siedzeniu pasażera i odpięła pas.
– Mamo?
Odwróciła się do Seana i powiedziała:
– Wszystko w porządku. Muszę tylko porozmawiać z panem policjantem. Nigdzie nie idę. Okej?
Sean przytaknął i spojrzał na szeryfa. Audra wysiadła z samochodu i znów poczuła na skórze bezlitosne promienie słońca.
Szeryf ruszył w stronę bagażnika, pokazując palcem na koła.
– Niech pani spojrzy. Nie ma dostatecznego prześwitu między oponą a brzegiem nadkola. – Położył rękę na dachu i jednym silnym ruchem rozbujał zawieszenie. – Widzi pani? Tutejsze drogi nie są za dobre. Nie ma pieniędzy na remont. Najedzie pani za mocno na dziurę i napyta sobie biedy. Widziałem już przypadki, kiedy z powodu takiej drobnostki ludzie tracili panowanie nad kierownicą. Rozpruwa im oponę albo łamie się ośka i auto dachuje na poboczu albo wpada pod koła nadjeżdżającej ciężarówki. Skutki nie są przyjemne, zapewniam. Nie mogę pozwolić pani tak dalej jechać.
Audrę przeszył dreszcz ulgi. Szeryf nie wiedział, z kim rozmawia, nie szukał jej. Niepokoiła ją jednak wizja dłuższego postoju. Musiała jechać dalej, ale nie mogła nadepnąć temu policjantowi na odcisk.
– Zostało mi już niewiele drogi – powiedziała i pokazała na najbliższy zjazd. – Zamierzaliśmy przenocować w Silver Water. Tam pozbędę się niepotrzebnych rzeczy.
– Silver Water? – powtórzył. – W pensjonacie pani Gerber?
– Jeszcze nie wiemy.
Szeryf pokręcił głową.
– Tak czy siak, to prawie dwa kilometry. Wąska droga, dużo zakrętów. Wiele się może zdarzyć. Wie pani co? Niech pani weźmie kluczyki i stańmy tu, za autem. Zejdźmy z drogi.
– Jeszcze tylko kawałek bym podjechała i…
– Próbuję pani pomóc. Proszę wziąć kluczyki i zejdźmy na bok.
Audra sięgnęła za kierownicę i wyjęła kluczyki ze stacyjki.
– Mamo, co się dzieje? – spytał Sean. – Czego on chce?
– Niczego. Zaraz to załatwimy. Pilnuj siostry. Możesz to dla mnie zrobić?
Sean zaplótł palce.
– Tak.
– Zuch – powiedziała i puściła do niego oko.
Zaniosła kluczyki szeryfowi Whiteside’owi – tak chyba było napisane na plakietce – i podała mu je.
– Proszę stanąć na poboczu – polecił, pokazując na bitą ziemię obok jezdni. – Nie chcę, żeby ktoś panią potrącił.
Zrobiła, jak kazał, a Sean i Louise wykręcili szyje, żeby wyjrzeć przez tylną szybę.
Whiteside wyciągnął rękę w stronę zamka bagażnika.
– Zajrzyjmy do środka.
Czy mógł to zrobić? Otworzyć bagażnik i do niego zajrzeć? Audra zakryła usta dłonią i w milczeniu patrzyła, jak szeryf ogląda pudełka, torby z ubraniami i dwa kosze zabawek.
– Możemy zrobić tak – powiedział, zrobił krok wstecz i położył dłonie na biodrach. – Przeniosę część tych rzeczy do bagażnika mojego auta, żeby pani wóz był mniej obciążony, pojadę za wami do Silver Water i tam zastanowi się pani, co dalej. Pani Gerber na pewno się ucieszy, że ma nową klientkę. Ale już teraz mogę pani powiedzieć, że część z tych rzeczy będzie pani musiała zostawić. Mamy tu punkt z odzieżą dla ubogich, na pewno pani pomogą. To najbiedniejsza okolica w całym stanie, a poza nimi żadna inna zbiórka ubrań już się tutaj nie ostała. No nic, zobaczmy, co tu pani ma.
Whiteside pochylił się do przodu i przysunął jedno z pudeł bliżej krawędzi bagażnika. Złożone kołdry i prześcieradła. Pod spodem też tylko pościel, jeśli Audra dobrze pamiętała. Spakowała ulubione poszewki swoich dzieci: z Gwiezdnymi wojnami dla Seana i Kliniką dla pluszaków dla Louise. Szeryf zajrzał głębiej do pudełka i Audra zobaczyła schowane tam kolorowe zasłony.
Przeszło jej przez myśl, żeby zapytać, dlaczego zagląda do środka, i już nawet otworzyła usta, ale on odezwał się pierwszy:
– A co to jest?
Wyprostował plecy, ale jego dłoń pozostała wewnątrz pudła, pod warstwami prześcieradeł i kołder. Audra przez chwilę się nie ruszała i próbowała powiązać jego pytanie z jakąś logiczną odpowiedzią.
– Pościel, takie tam.
Wtedy pokazał na pudło prawą ręką i spytał:
– A to?
Strach uruchomił się w niej jak lampa włączona pstryczkiem. Wydawało jej się, że już wcześniej się bała, ale nie – to było tylko lekkie zaniepokojenie. To teraz, to dopiero był strach. Coś tutaj bardzo jej się nie podobało. Coś, czego nie mogła do końca uchwycić.
– Nie wiem, o co pan pyta – odparła drżącym głosem.
– Może niech pani spojrzy.
Audra podeszła bliżej, jej powolne kroki zazgrzytały na żwirowym poboczu. Nachyliła się i zajrzała do ciemnego wnętrza pudła. Zobaczyła tam jakiś kształt, którego nie mogła rozpoznać.
– Nie wiem, co to jest – powiedziała.
Whiteside włożył do środka prawą dłoń, chwycił nią tajemniczy przedmiot i wyciągnął go na światło.
– Nawet się pani nie domyśla?
Nie było potrzeby snuć domysłów. Audra patrzyła na sporych rozmiarów plastikowy worek pełen ususzonych zielonych liści.
Pokręciła głową i powiedziała:
– To nie moje.
– Wygląda mi to na sporą ilość marihuany, dobrze widzę?
Lodowaty strach, który wypełniał jej klatkę piersiową, przeniósł się do ramion i pobiegł wzdłuż ud, jak zimna woda przesiąkająca przez ubranie. W samym środku była kompletnie odrętwiała. Owszem, wiedziała, co to jest. Ale od dawna nie paliła marihuany. Od dwóch lat była absolutnie czysta. Nie tykała nawet piwa.
– To nie moje – powtórzyła.
– Na pewno?
– Tak, jestem pewna – powiedziała, choć jakiś bardzo cichy głos podpowiadał jej, że przecież był w jej życiu taki czas, kiedy…
Czy to możliwe, że włożyłam to do pudła, a potem o tym zapomniałam? Nie, to niemożliwe. Niemożliwe, prawda?
– W takim razie jak pani wytłumaczy, że znalazłem to w pani bagażniku?
– Nie wiem – odparła, jednocześnie powtarzając w myślach pytanie, czy to jednak nie jest jej trawka.
Nie, absolutnie nie. Ostatni raz paliła cokolwiek przed ślubem, a od tamtej pory przeprowadzała się trzy razy. Nawet gdyby Audra była skrajnie niefrasobliwa, torba z ziołem nie mogła trafić za nią aż tutaj.
Upał w oczach, groźba łez, drżenie rąk. Ale musiała nad sobą zapanować. Ze względu na dzieci, pomyślała. Nie mogą cię zobaczyć w takim stanie. Otarła policzek dłonią i pociągnęła mocno nosem.
Whiteside podniósł torbę do światła i lekko nią potrząsnął.
– No to trzeba będzie porozmawiać o tym, do kogo to należy. Ale muszę powiedzieć, że wygląda to na ilość większą niż do prywatnego użytku. Więc będzie to długa i poważna rozmowa.
Pod Audrą nagle ugięły się kolana i musiała chwycić się bagażnika, żeby nie stracić równowagi.
– Przysięgam, że to nie moja marihuana, i nie mam pojęcia, skąd się tu wzięła.
I faktycznie tak było. Prawda?
– Jak powiedziałem, będziemy musieli o tym porozmawiać. – Whiteside położył torebkę na kołdrach i sięgnął do pasa po kajdanki. – Na razie muszę panią aresztować (...)

***

Samotna matka ucieka ze swymi dziećmi z Nowego Jorku do Kalifornii od znęcającego się nad nią psychicznie męża. Kiedy na odludziu w Arizonie zatrzymuje ją budzący grozę szeryf, sytuacja wymyka się spod kontroli i kobieta zostaje aresztowana, a jej dzieci zabrane przez zastępczynię szeryfa. W areszcie Audra Kinney dowiaduje się, że w samochodzie jechała sama… FBI i policja stanowa oskarżają ją o zamordowanie dzieci. Ruszają poszukiwania ich ciał, a media w całym kraju przedstawiają zrozpaczoną matkę jako potwora.

Tymczasem wiadomość o zaginionych dzieciach trafia do mężczyzny, u którego wywołuje ona wspomnienia podobnych wydarzeń z jego życia. Danny Lee postanawia pomóc matce w jej walce o odzyskanie dzieci, którym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…










Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger