"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Tajemnica Godziny Trzynastej Anna Kańtoch

Ta część mrozi krew w żyłach...
Opustoszałe, nawiedzone miasteczko w środku rasowej zimy. Cisza, pustka i dzieciaki.liczące na swoje moce. Czy okażą się pomocne?
Kai i Gerda w wersji hardcore, przynajmniej na początku. A potem...

POLECAM CAŁĄ SERIĘ!

MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!


Roz­dział ‌pierw­szy,w któ­rym pa­nu­je ‌mróz i jest mnó­stwo ‌py­tań, a bar­dzo nie­wie­le od­po­wie­dzi.

Obu­dzi­ło ‌ją zim­no.
Nie ta­kie ‌zwy­czaj­ne zim­no jak ‌wte­dy, gdy ‌w stycz­nio­wą noc ‌czło­wiek ‌przy­pad­kiem zrzu­ci z sie­bie koł­drę, ‌ale ‌pa­skud­ny, prze­ni­kli­wy ziąb, do­cie­ra­ją­cy do naj­głęb­szych za­ka­mar­ków cia­ła i wy­gry­za­ją­cy z nich reszt­ki cie­pła.
Zim­no, to była jej pierw­sza myśl. I nie­wy­god­nie – to była dru­ga. Le­ża­ła na czymś twar­dym i lo­do­wa­tym, jak­by za­snę­ła na ścię­tej mro­zem ta­fli je­zio­ra. Wsta­waj, pod­po­wia­da­ła jej roz­sąd­na część umy­słu, mu­sisz wstać, bo ina­czej za­mar­z­niesz. Jed­nak ta mniej roz­sąd­na część wciąż się ocią­ga­ła, jak­by li­czy­ła, że je­śli dziew­czy­na zwi­nie się w na­praw­dę bar­dzo cia­sny kłę­bek, zdo­ła od­na­leźć w so­bie odro­bi­nę cie­pła.
Wsta­waj.
Otwo­rzy­ła oczy i po­ru­szy­ła się, pła­cąc za to ko­lej­ną falą zim­na, któ­re z wście­kło­ścią za­ata­ko­wa­ło ukry­ty do­tąd pod wło­sa­mi ka­wa­łek szyi. Przed ocza­mi mia­ła te­raz nie­wy­raź­ny ob­raz czar­no-bia­łej po­sadz­ki za­sła­nej czymś prze­zro­czy­stym, co wy­glą­da­ło jak dro­bin­ki lodu. Albo szkła. Za­mru­ga­ła, ob­raz się wy­ostrzył. To zde­cy­do­wa­nie było szkło, a nie lód, mnó­stwo ostrych jak igły odłam­ków, jak­by z su­fi­tu spa­dła ogrom­na szy­ba.
Tak bar­dzo zim­no.
Dziew­czy­na uświa­do­mi­ła so­bie jesz­cze jed­no – bała się. Coś tu było moc­no nie w po­rząd­ku. Dla­cze­go le­ża­ła na pod­ło­dze wśród odłam­ków szkła? I przede wszyst­kim: GDZIE wła­ści­wie le­ża­ła? A po­tem do tych py­tań do­łą­czy­ło ko­lej­ne, to naj­strasz­niej­sze. Py­ta­nie, któ­re­go na­wet nie od­wa­ży­ła się do koń­ca sfor­mu­ło­wać.
Gdy zmu­si­ła do ru­chu ze­sztyw­nia­łe mię­śnie, coś ze­śli­znę­ło jej się po ple­cach. I po ra­mio­nach. Po­czu­ła de­li­kat­ne ukłu­cie w szy­ję, jak­by kot drap­nął ją pa­zu­rem. Zno­wu szkło. Cała była po­kry­ta odłam­ka­mi, mia­ła je we wło­sach i na su­kien­ce. Pod­no­si­ła się po­wo­li, mi­li­metr po mi­li­me­trze.
Po­wo­li.
Naj­pierw wsu­nę­ła ręce pod brzuch, tam gdzie pod­ło­ga była wol­na od ka­wał­ków szkła, i unio­sła się odro­bi­nę. Po­tem – na­dal bar­dzo po­wo­li – prze­krę­ci­ła się na bok i uklę­kła. Za każ­dym ra­zem, kie­dy któ­ryś z odłam­ków za­czy­nał wbi­jać jej się w skó­rę, za­sty­ga­ła w bez­ru­chu, a po­tem ostroż­nie strzą­sa­ła go z sie­bie albo zdej­mo­wa­ła. Trwa­ło to dłu­go, ale wresz­cie sta­nę­ła na zim­nej po­sadz­ce. Sta­nę­ła i na­tych­miast usia­dła z po­wro­tem, bo zdrę­twia­łe bose sto­py za nic nie chcia­ły utrzy­mać jej cię­ża­ru, zu­peł­nie jak­by pró­bo­wa­ła stać na dwóch nie­fo­rem­nych ka­wał­kach drew­na.
Roz­tar­ła jed­ną sto­pę, a po­tem dru­gą, przy­wra­ca­jąc krą­że­nie. Le­piej. Spró­bo­wa­ła pod­nieść się jesz­cze raz i tym ra­zem zła­pa­ła jako taką rów­no­wa­gę. Wy­glą­da­ło na to, że wła­ści­wie jest cała i zdro­wa, je­śli nie li­czyć struż­ki krwi spły­wa­ją­cej jej po szyi. I oczy­wi­ście zmar­z­nię­tych stóp, któ­re wy­sta­wa­ły... hmm... spod ró­żo­wej sta­ro­świec­kiej su­kien­ki? Ta­kiej z gor­se­tem, ja­kie no­szo­no daw­no temu? Na ra­mio­nach mia­ła bia­łą pe­le­ryn­kę z kap­tu­rem ob­szy­tym fu­ter­kiem, ale ca­łość i tak była zde­cy­do­wa­nie zbyt lek­ka jak na zimę. Ró­żo­we atła­so­we pan­to­fel­ki le­żą­ce pół me­tra da­lej też nie nada­wa­ły się na taką tem­pe­ra­tu­rę.
Dziew­czy­na za­dy­go­ta­ła.
GDZIE JA JE­STEM?
JAK SIĘ TU ZNA­LA­ZŁAM?
DLA­CZE­GO JE­STEM TAK DZIW­NIE UBRA­NA? CZE­MU ZGU­BI­ŁAM BUTY? BIE­GŁAM DO­KĄDŚ?
A MOŻE PRZED KIMŚ UCIE­KA­ŁAM?
I wresz­cie od­wa­ży­ła się sfor­mu­ło­wać py­ta­nie, któ­re już od ja­kie­goś cza­su nie da­wa­ło jej spo­ko­ju:
KIM JE­STEM?

***
Nina budzi się zziębnięta wśród rozsypanych na posadzce odłamków szkła. Nie wie, gdzie właściwie się znajduje, ani nie pamięta, kim jest. Rozglądając się wokół, zauważa, że odzyskała przytomność w pałacyku, który stoi przy rynku niewielkiego miasteczka. Tydzień wcześniej Nina, Jacek, Tamara oraz Hubert zostali zabrani przez komunistów na ferie zimowe. Mieli je spędzić w urokliwym miasteczku w Bieszczadach, jednocześnie przygotowując się do swoich przyszłych zadań jako elitarna grupa Czerwonych Kapturków, czyli nastolatków zwalczających skutki anielskiej magii. A teraz przerażona, pozostawiona sama sobie Nina, ubrana jedynie w staroświecką suknię z koronkami, odkrywa, że miasteczko jest wymarłe. Nie napotyka żadnych śladów życia, zupełnie jakby wszyscy mieszkańcy nagle zniknęli. Pozostało jedynie zimno i śnieg. Jak się tu znalazła i co się stało z mieszkańcami opuszczonego miasteczka.


Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger