"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Dzikie serce Moira Young

"Wilkopies i kruk. Odpowiedni towarzysze dla wojowniczki."

Druga część fantastycznej trylogii drogi.
W tej części dominuje rozdzielenie. i połączenie. Zło vs Dobro. Obowiązek vs Przyciąganie. Pokusa vs. Rozsądek. Widma, duchy zmarłych i zabitych, senne koszmary na jawie...


"Kłamstwa, które kryją się w cieni prawdy."

Pojawiają się nowe postaci, nowe wyzwania i nowe cele. Klimat pozostaje ten sam:)

MOJA OCENA: 8/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

JACK

Jest późne popołudnie. Od rana szlak wiódł wzdłuż ciągu wież oświe­tle­nio­wych. A ra­czej żela­znych ki­kutów tego, co z nich po­zo­stało. Daw­no temu po­sta­wi­li je tu Złomon­te­rzy, daw­niej, niż pamięć sięga. Dro­ga wije się po spłowiałych fałdach wzgórz, wśród spa­lo­nej słońcem tra­wy i cier­ni­stych krzewów.
Jed­no­staj­ny skwar pełni lata leje się na głowę jeźdźca. Ka­pe­lusz mężczy­zny jest wil­got­ny od potu. Pył wie­lu dni osiadł na jego skórze, ubra­niu, bu­tach. Czu­je jego smak, gdy ob­li­zu­je su­che usta. Przez cały czas podróżował przez spękaną, nie­przy­jazną zie­mię. Te­raz dro­ga wspi­na się na grań, aby po­tem gwałtow­nie opaść ku nie­wiel­kiej do­li­nie. Na­gle znużone­go wędrow­ca ota­cza so­czy­sta zie­leń. Po­wie­trze jest łagod­ne i słod­kie. Uno­si się w nim woń żywi­cy skarłowa­ciałych so­sen, po­ra­stających zbo­cza wzgórz.
Jack ściąga wo­dze. Głęboko od­dy­cha. Długo, z wdzięcznością, napełnia płuca po­wie­trzem. Na­pa­wa oczy wi­do­kiem. W do­li­nie skrzy się w słońcu nie­wiel­kie je­zio­ro. Nad jego brze­giem stoi nędzna cha­ta po­kry­ta da­chem z kory i dar­ni. Jej ścia­ny skle­co­no z ru­pie­ci Złomon­terów, ka­mie­ni i wy­schniętego błota, gdzie­nieg­dzie wzmoc­nio­no je ko­na­ra­mi drzew. Na za­dba­nych grządkach upraw­nej zie­mi pra­cują mężczy­zna, ko­bie­ta i dziew­czyn­ka.
Lu­dzie. Na­resz­cie. Od wie­lu dni Jack nie miał oka­zji ode­zwać się do żywej du­szy, z wyjątkiem białego mu­stan­ga, Atla­sa. Sa­mot­ność za­czy­nała mu ciążyć.
A już myślałem, mówi głośno, że je­stem je­dy­nym człowie­kiem na świe­cie.
Ru­sza da­lej, po­gwiz­dując me­lo­dię. Woła do nich na po­wi­ta­nie, a oni od­ry­wają się od zajęć i pod­chodzą, żeby się z nim przy­wi­tać. Nie są zbyt przy­jaźni. Mają zmęczo­ne twa­rze. Nie­uf­ny wzrok. Nie przy­wy­kli do to­wa­rzy­stwa, nie in­te­re­su­je ich sze­ro­ki świat i nie mają wie­le do po­wie­dze­nia. Nie­ważne. Już samo to, że ich zo­ba­czył i może odbyć tę niezręczną, na ogół jed­no­stronną roz­mowę, bez­gra­nicz­nie go ra­du­je.
Mężczy­zna jest wy­cieńczo­ny. Ko­bie­ta wygląda na scho­ro­waną. Ma żółtawą skórę, usta moc­no zaciśnięte z bólu. Dziew­czyn­ka, na oko czter­na­sto­let­nia, jest całkiem krzep­ka. Na wi­dok Jac­ka wbi­ja wzrok w czub­ki swo­ich butów. Mil­czy, na­wet gdy on zwra­ca się bez­pośred­nio do niej. Ale jej po­spo­li­ta, płaska twarz roz­pro­mie­nia się miłością, kie­dy z cha­ty wy­bie­ga bosy chłopczyk.
Nes­sa! Nes­sa!, woła ma­lec.
Wesoły, okrągłooki czte­ro­la­tek ma na imię Rob­bie. Jego ro­dzi­na pa­trzy na nie­go z czułością i zdu­mie­niem za­ra­zem. Widać, że nie do­wie­rzają własne­mu szczęściu. Chłopczyk opie­ra się o nogę star­szej sio­stry. Ener­gicz­nie ssie kciuk i mie­rzy Jac­ka wzro­kiem.
Znisz­czo­ny ka­pe­lusz z sze­ro­kim ron­dem. Srebr­ne oczy. Szczupła, opa­lo­na twarz, która od wie­lu ty­go­dni nie wi­działa brzy­twy. Długi, za­ku­rzo­ny płaszcz i zno­szo­ne buty. Ku­sza na ple­cach, porządnie wy­po­sażony pas z bro­nią: pio­ru­no­strzały, długi nóż, bo­las, pro­ca.
Mam cię!, stra­szy go na niby Jack. Rob­bie gwałtow­nie otwie­ra buzię, bez­wied­nie wy­su­wa z niej kciuk.
Te­raz Jack war­czy. Z pi­skiem za­chwy­tu chłopczyk pusz­cza się bie­giem w stronę je­zio­ra. Nes­sa goni bra­cisz­ka. Do­li­na roz­brzmie­wa ich okrzy­ka­mi i śmie­chem.
Może ci tu­taj nie są zbyt to­wa­rzy­scy, ale złego słowa nie można o nich po­wie­dzieć. Dają przy­by­szo­wi wody do my­cia i porządną strawę. Poją jego ko­nia. Pro­po­nują mu dach nad głową na noc, ale Jack nie chce zwle­kać. O zmierz­chu znów wy­ru­sza w drogę. Ci lu­dzie ciężko pra­cują, wcześnie wstają. Położą się, gdy tyl­ko od­je­dzie.
Pas Burz po­wi­nien być nie da­lej niż trzy dni dro­gi stąd. Właśnie tam zmie­rza. Do Pasa Burz, do karcz­my zwa­nej Prze­graną Sprawą i sta­rej do­brej zna­jo­mej o imie­niu Mol­ly. Jest posłańcem złej no­wi­ny. Naj­gor­szej. Im prędzej ją prze­każe, tym szyb­ciej będzie mógł zawrócić i ru­szyć na zachód.
Na zachód. Nad Wielką Wodę. Ona tam cze­ka. Obie­cał jej, że właśnie tam się z nią spo­tka.
Wyciąga ka­mień, który nosi na szyi, za­wie­szo­ny na skórza­nym rze­my­ku. Jest gładki i chłodny w do­ty­ku. Bla­doróżowy. W kształcie pta­sie­go jaja, długości kciu­ka.
Ka­mień ser­ca. Za­pro­wa­dzi cię do tego, cze­go pra­gnie two­je ser­ce. Tak mówią.
Te­raz po­je­dzie na zachód i ją od­naj­dzie. To ona mu go dała.
Saba.
* * *
Le­d­wie opuścił do­linę, gdy Atlas się płoszy. Rzu­ca łbem i rży. Mu­siał po­czuć, że ktoś się zbliża. Jack bez chwi­li na­mysłu zjeżdża z dro­gi i cho­wa się w so­sno­wym le­sie. Przy­trzy­mu­je pysk mu­stan­ga. Z ukry­cia może spo­koj­nie przyj­rzeć się prze­jeżdżającym.
To Ton­to­ni. Dzie­więciu mężczyzn w czar­nych sza­tach. Eskor­tują parę jadącą wo­zem zaprzężonym w bawołu. Dowódca pro­wa­dzi konwój. Czte­rech lu­dzi kon­no za nim, po­tem wóz, za nim trzech jeźdźców. Ostat­ni, dzie­wiąty mężczy­zna po­wo­zi wo­zem z pustą klatką więzienną.
Jack uważnie im się przygląda. Do­brze zna członków Ton­to­nu. Są nie­okrze­sa­ni, brud­ni i skłonni do nie­po­ha­mo­wa­nej agre­sji. To ban­da zbirów przy­ssa­nych do ko­ry­ta władzy. Lo­jal­ni tyl­ko wo­bec sie­bie, od­po­wia­dają je­dy­nie przed swo­im pa­nem, jeśli aku­rat jest im to na rękę. Kie­rują się wyłącznie własnym in­te­re­sem. Ale ci tu­taj wy­dają się inni. Wszyst­ko w nich jest czy­ste i lśniące, wy­po­le­ro­wa­ne i uporządko­wa­ne. Są uzbro­je­ni po zęby. Zdy­scy­pli­no­wa­ni. Sku­pie­ni na celu.
A to bu­dzi w nim nie­pokój. Ozna­cza, że wróg zmie­nił za­sa­dy gry.
Jack przygląda się pa­rze siedzącej na wo­zie. To chłopak i dziew­czy­na. Mają nie więcej niż szes­naście, sie­dem­naście lat. Siedzą bli­sko sie­bie. Są młodzi, sil­ni i zdro­wi. Chłopak po­wo­zi. W jed­nej ręce trzy­ma lej­ce, drugą obej­mu­je dziew­czynę w ta­lii. Ale między ich ciałami jest prześwit. Siedzą sztyw­no, wy­pro­sto­wa­ni. Nie czują się swo­bod­nie, to widać. Jak­by le­d­wo się zna­li.
Patrzą przed sie­bie, dum­nie za­dzie­rają podbródki. Ich twa­rze wyrażają de­ter­mi­nację. Widać, że nie są więźnia­mi Ton­to­nu.
Wóz jest wyłado­wa­ny me­bla­mi, pościelą i narzędzia­mi. Wszyst­kim, cze­go po­trze­ba do urządze­nia domu.
Gdy wóz z łosko­tem mija Jac­ka, dziew­czy­na na­gle od­wra­ca głowę. Wy­pa­tru­je cze­goś wśród drzew. Jak­by czuła, że ktoś się tam cho­wa. Zmierz­cha się i Jack wie, że ukrył się bez­piecz­nie, ale i tak się cofa. Ona pa­trzy dopóty, dopóki konwój nie mi­nie lasu. Nikt – ani Ton­to­ni, ani siedzący obok dziew­czy­ny chłopak – nicze­go nie za­uważa.
Jack wyraźnie wi­dzi jej czoło. I czoło chłopa­ka. Wy­pa­lo­no im piętna. I to nie­daw­no. Prze­cięte na krzyż kółka pośrod­ku ich czół wyglądają na świeże i bo­le­sne.
Konwój zmie­rza w kie­run­ku do­li­ny. Do go­spo­dar­stwa. Z pustą klatką więzienną.
Te­raz Jack nie tyl­ko się nie­po­koi. Mar­twi się.
Trzy­mając się bli­sko li­nii drzew, pro­wadząc ko­nia, za­wra­ca i po­wo­li ru­sza za nimi (...)

***
Drugi tom serii „Kroniki czerwonej pustyni”!

Saba była pewna, że po tym, jak uratowała brata z rąk porywaczy, jej świat wróci do normy. Że wraz z rodzeństwem będzie prowadzić spokojne życie i że znów spotka ukochanego Jacka. Ale potężny wróg rośnie w siłę. A Jack chyba wcale nie jest tym, za kogo się podaje…

Cykl: Kroniki czerwonej pustyni (tom 2)







Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger