"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Sekretny język kwiatów Vanessa Diffenbaugh

Cudownie zaskakująco rewelacyjna i ciepła opowieść, przeplatana radościami i smutkami, samotnością i oczekiwaniem, spełnieniem i rozczarowaniem...

Dziewczyna. Zła /?/. Aspołeczna /?/. Domy dziecka. Rodziny zastępcze. Brak nadziei...
Aż tu nagle... Kwiaciarnia i sekretny język kwiatów... Przełom.
Dwubiegunowa narracja - wtedy i dziś.
Magiczna i dramatyczna opowieść o szukaniu szczęścia i swojego miejsca na ziemi.

Polecam!

MOJA OCENA: 9/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

CZĘŚĆ I
Oset
1.
Od ośmiu lat śniłam o ogniu. Drzewa zapalały się, gdy obok nich przechodziłam, płonął ocean.
Słodki dym osiadał na moich włosach, a rano czułam jego zapach na poduszce. Mimo wszystko obudziłam się w momencie, gdy zaczął płonąć materac. Ostra chemiczna woń kontrastowała z mglistą słodyczą dymu z moich snów; te zapachy różniły się jak dwa gatunki jaśminu: indyjski i kalifornijski, przywiązanie i rozłąka. Nie sposób ich pomylić.
Stojąc pośrodku pokoju, zlokalizowałam źródło ognia. Z końca łóżka wystawał równy rząd zapałek. Zapalały się jedna od drugiej, jak gorejące słupki pomiędzy metalowymi rurkami. Z przerażeniem patrzyłam, jak zajmowały się ogniem, i w tej krótkiej, paraliżującej chwili miałam znowu dziesięć lat i odczuwałam desperację i nadzieję, jakich nie czułam nigdy wcześniej. Ale goły materac nie palił się jak osty w październiku. Zaczął się tlić i zgasł. 
Były moje osiemnaste urodziny.
W salonie na zapadniętej sofie siedziały dziewczyny. Spojrzały na mnie, a ich wzrok zatrzymał się na moich bosych, niepoparzonych stopach. Jedna z dziewczyn odetchnęła z ulgą, druga była rozczarowana.
Gdybym miała tu zostać jeszcze tydzień, zapamiętałabym wyraz twarzy każdej z nich. Odpłaciłabym im gwoździami w podeszwach albo kamyczkami w chili. Kiedyś przyłożyłam do ramienia współlokatorki rozżarzony metalowy wieszak za mniejsze przewinienie. Jednak za godzinę już mnie tu nie będzie. I one dobrze o tym wiedziały.
Wstała dziewczyna siedząca pośrodku sofy. Wyglądała dziecinnie — na piętnaście, może szesnaście lat — i była wyjątkowo ładna: zgrabna sylwetka, czysta skóra, nowe ubrania. Nie rozpoznałam jej od razu, ale gdy przechodziła przez pokój, dostrzegłam w jej ruchach coś znajomego; szła ze zgiętymi, przygotowanymi do walki rękami. Dopiero co się wprowadziła, ale uświadomiłam sobie, że już kiedyś z nią mieszkałam, w okresie po Elizabeth, gdy miałam w sobie najwięcej złości i agresji.
Stanęła tuż przede mną i wysunęła do przodu brodę.
— Ogień był od nas wszystkich. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Siedzące na sofie dziewczyny zaczęły się wiercić. Jedna naciągnęła kaptur, druga szczelnie owinęła się kocem. Poranne słońce oświetlało ich pospuszczane oczy i nagle wydały się bardzo młode, złapane w potrzask. Nie ma innej drogi wyjścia z domu dziecka jak uciec, osiągnąć pełnoletność albo trafić do psychiatryka. Nastolatki nie mają szans na adopcję i rzadko jeżdżą do domów. Te dziewczyny doskonale znały swoją przyszłość. W ich oczach krył się strach: przede mną, przed innymi współlokatorkami, przed życiem.
Poczułam niespodziewany przypływ litości. Ja odchodziłam, a one musiały zostać.
Spróbowałam przedostać się do drzwi, ale dziewczyna zagrodziła mi drogę.
— Odejdź — powiedziałam.
Z kuchni wyjrzała młoda kobieta, która przychodziła na nocną zmianę. Zapewne nie miała jeszcze dwudziestu lat i bała się mnie bardziej niż jakakolwiek dziewczyna w pokoju.
— Proszę — powiedziała błagalnym głosem. — To jej ostatnie chwile.— Proszę — powiedziała błagalnym głosem. — To jej ostatnie chwile. Pozwól jej odejść.
Czekałam, a dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści. Po chwili pokręciła głową i odwróciła się. Przeszłam obok niej.
Do przyjazdu Meredith została godzina. Wyszłam na zewnątrz w mglisty poranek i poczułam pod stopami zimny cement ganku. Zatrzymałam się, żeby pomyśleć. Planowałam znaleźć dla nich coś kąśliwego i wyrażającego nienawiść, ale o dziwo poczułam nagle chęć przebaczenia. Może dlatego, że stałam się pełnoletnia, że wreszcie nadszedł koniec, potrafiłam zdobyć się na pobłażliwość dla ich przewinienia.
Przed odjazdem pragnęłam powiedzieć coś, żeby z ich oczu zniknął strach. 

Poszłam w dół Fell i skręciłam w Market Street. Doszłam do ruchliwego skrzyżowania i zwolniłam, niepewna, w którą pójść stronę. Kiedy indziej poszłabym do Duboce Park lub do Page and Buchanan, albo wykradałabym zioła na lokalnym rynku. Od dziesięciu lat każdą wolną chwilę spędzałam, ucząc się znaczeń i naukowych opisów kwiatów, ale nie miałam okazji, żeby wykorzystać swoją wiedzę. Stale używałam tych samych kwiatów: bukiet nagietków — żal, wiaderko ostów* — mizantropia, szczypta suszonej bazylii — nienawiść. Bardzo rzadko dawałam coś innego: garść czerwonych goździków dla sędziny, gdy zorientowałam się, że nie wrócę więcej do winnicy, piwonie dla Meredith, jak tylko mogłam je znaleźć.
Szukałam kwiaciarni na Market Street i przeszukiwałam mój mentalny słownik. Po chwili doszłam do sklepu z alkoholem, przed którym stały w wiaderkach opakowane bukiety.
Zatrzymałam się. Głównie mieszane bukiety, w których niesione przez kwiaty wiadomości przeczyły sobie wzajemnie. Nie było zbyt dużego wyboru wiązanek z jednego rodzaju kwiatów: standardowe róże — czerwone i różowe, bukiecik nakrapianych goździków oraz wiązanka fioletowych dalii.
Godność. Od razu wiedziałam, że to wiadomość, którą chcę im przekazać.
Odwróciłam się tyłem do wiszącego nad drzwiami lustra, schowałam bukiet pod płaszcz i pobiegłam.
Gdy wróciłam do domu, nie mogłam złapać tchu. Salon był pusty, więc weszłam do środka rozpakować dalie. Kwiaty były idealnie rozwinięte, ze ściśniętych pączków wyłaniały się zakończone na biało fioletowe płatki. 
Przegryzłam gumkę i rozplątałam łodygi. Dziewczyny nigdy nie zrozumieją znaczenia dalii (zresztą znaczenie odnosi się do ich sytuacji w nieco zawoalowany sposób), ale mimo wszystko czułam dziwną lekkość, gdy przemierzałam hol i wkładałam kwiat pod każde zamknięte drzwi sypialni.
Pozostałe kwiaty podarowałam młodej kobiecie, która pracowała na nocną zmianę. Stała przy oknie kuchennym, czekając na zmienniczkę.

Meredith przyjechała o dziesiątej, tak jak obiecała. Czekałam na nią na ganku, z kartonowym pudłem na kolanach. Przez osiemnaście lat nazbierałam głównie książki: Słownik kwiatów i Przewodnik Petersona po dzikich kwiatach stanów Pacyfiku, obydwie przysłane przez Elizabeth miesiąc po tym, jak opuściłam jej dom. Podręczniki botaniki z różnych bibliotek i cienki tomik poezji wiktoriańskiej, ukradziony z małej księgarni. Na książkach leżały moje ubrania, niektóre znalezione, inne ukradzione, nie wszystkie na mnie dobre. Meredith zabierała mnie do Gathering House, domu przejściowego na Outer Sunset. Zapisała mnie na listę oczekujących, kiedy skończyłam dziesięć lat.
— Wszystkiego najlepszego — powiedziała, gdy wstawiałam karton na tylne siedzenie samochodu.
Nie odpowiedziałam. Obie wiedziałyśmy, że to wcale nie muszą być moje urodziny. Pierwszy raport sądowy określał mój wiek na mniej więcej trzy tygodnie, a dokładna data i miejsce moich urodzin były nieznane, podobnie jak moi biologiczni rodzice. Odgórnie przydzielono mi datę pierwszego sierpnia.
Usiadłam na przednim siedzeniu, obok Meredith, zamknęłam drzwi i czekałam, aż ruszy. Siedziała i stukała w kierownicę sztucznymi paznokciami.
Zapięłam pasy, ale samochód nadal stał w miejscu. Spojrzałam na Meredith.
Cały czas byłam w pidżamie; podciągnęłam pod brodę kolana i przykryłam je kurtką.
Wpatrywałam się w sufit jej samochodu i czekałam, aż ona coś powie.
— Gotowa? — zapytała.
Wzruszyłam ramionami.
— Teraz wszystko zależy od ciebie — powiedziała. — To początek twojego życia i musisz zacząć brać za siebie odpowiedzialność.
Meredith Combs, pracownica socjalna, która umieściła mnie w tylu nieodpowiednich rodzinach zastępczych, chciała rozmawiać ze mną o odpowiedzialności (...)


***
Jak nauczyć się porozumienia i miłości? Victoria spędziła młodość w rodzinach zastępczych i domach dziecka. Aspołeczna. Porywcza. Małomówna. Bezczelna – oto, co zapisywano w raportach. Ale jest bardzo wrażliwa i kocha kwiaty. Nieufna, porozumiewa się z otoczeniem za pomocą języka roślin. Poznała go dzięki Elisabeth, jednej ze swych przybranych matek. Nieprzystosowana i zła na cały świat, napotkanym ludziom najchętniej dawałaby bukiet nagietków, oznaczający żal, lub osty, sygnalizujące mizantropię.

Osiemnastoletnia Victoria zaczyna teraz dorosłe życie. Chce być florystką i dostaje pracę w kwiaciarni, gdzie przygotowuje bukiety o specjalnym znaczeniu, pomagające klientom w wyrażaniu wielu dobrych uczuć. Sama jednak nie chce o nich słyszeć, nie wierzy w nie, nie rozumie. Gdy spotyka Granta, który również zna język kwiatów w dziewczynie rozkwitają wcześniej nieznane uczucia. „Sekretny język kwiatów” jest pasjonującą opowieścią o odkrywaniu prawdziwych sensów, znaczeń i intencji, odbieranych inaczej przez każdego z nas. I o tym wspólnym, najintymniejszym obszarze porozumiewania się, możliwym, gdy w grę wchodzi to jedno jedyne, najpiękniejsze uczucie. Vanessa Diffenbauch podarowała nam prawdziwy skarb: bukiet z paproci (szczerość), mimozy (wrażliwość), dzięgiela (inspiracja), portulaki (wyznanie miłości) i dzwonów irlandzkich (szczęście).










Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger