"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Upiór południa. Pamięć umarłych Maja Lidia Kossakowska

Nie myślałam, że tak się stanie, ale druga część jeszcze lepsza, niż pierwsza!

Zupełnie inna tematyka - klimaty Westren.
Albo Bad Wiedźmin. Albo Bad Solomon Kane. Albo ktokolwiek fantasy/groza Bad. Dobry dla dobrych/ Zły dla złych.
Rewelacyjna, rewelacyjna opowieść, wzbogacona podsycającymi wyobraźnię rysunkami;) Znowu za krótka!

Na upiorną kolekcję składają się: 
  • "Upiór Południa. Czerń", 
  • "Upiór Południa. Pamięć Umarłych", 
  • "Upiór Południa. Burzowe Kocię",
  • "Upiór Południa. Czas mgieł".
POLECAM!

MOJA OCENA: 10/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
„Słyszy w swym sercu narastającą nawałnicę, potężną jak łoskot bębnów. Jak głębokie westchnienie wiatru wśród drzew jest jego początek, potem ukazują się oczom, niesieni na chmurze widmowego pyłu. Przelatują przed nim, pochyleni w siodłach, wywijając szablami pod furkoczącymi wstęgami pochylonych lanc. Z wrzawą i bezgłośnym wrzaskiem przelatują jak fala, której grzebień jak krater wybuchającego świata najeżony jest rozszalałymi łbami koni i uniesioną bronią. Przelatują, zniknęli, pył unosi się kłębami ku niebu i
znika pośród nocy, która nadeszła już w pełni”.

William Faulkner „Światłość w sierpniu”
„Tak, tak, on na pewno był obłąkany, chociaż nie tak znów bardzo. Bo w złym się zawsze kryje myśl praktyczna: złodziej czy kłamca, czy nawet morderca ma swe prawidła mocniej zaszczepione, niż kiedykolwiek maje cnota; czemuż więc obłęd nie miałby ich też?”

William Faulkner „Absalomie, Absalomie”

Pamięć Umarłych
Wóz kołysze się na wybojach, koła podskakują, obijając się o kamienie. Jest tak upalnie, że blade, bezchmurne niebo zdaje się rozpływać jak woda, parować niczym wrzątek wylany na rozgrzaną blachę. Młoda kobieta wachluje się palmowym liściem. W drugiej dłoni trzyma pęk kwiatów, blaknących, więdnących w rozpalonym powietrzu niczym zmazana porannym słońcem tęcza.
To łąkowe, swojskie kwiaty, nazrywane o świcie w schludnym, wesołym ogródku wiejskiej dziewczyny.
Zupełnie jak jętki czy motyle, stwierdza bez smutku, obojętnie. Są świeże tak krótko. To całkiem bez sensu, wieźć je tutaj, w głąb tej upalnej pustki. Zupełnie bez sensu. Tak samo jak te coroczne wyprawy.
Ale nic nie mówi. Poprawia tylko wstążkę podróżnego czepka.
Siedzący obok na koźle woźnica także milczy. Pod szerokim rondem kapelusza ukrywa pospolitą, nieco obwisłą, źle dogoloną twarz człowieka, który przekroczył już sześćdziesiątkę.
Dwa dorodne, ładnie utrzymane kasztany idą spokojnym stępem. Mężczyzna ich nie popędza. Widać, że nigdzie się nie spieszy.
Dziewczyna wzdycha, mości się wygodniej na twardym siedzeniu. To jedyny przejaw zniecierpliwienia, który pozwala sobie okazać.
Napiłabym się zimnej lemoniady, myśli tęsknie. Bardzo zimnej. Najchętniej na ocienionej, chłodnej werandzie domu.
Mężczyzna zdaje się czytać w jej umyśle, bo obraca ku niej głowę.
- Jesteś spragniona? Chcesz wody?
- Nie. Na razie nie - odpowiada, bo na samą myśl o ciepłej, cuchnącej skórą cieczy z bukłaka czuje skurcz żołądka. - Daleko jeszcze? Doskonale zna drogę, ale pyta i tak, żeby zaakcentować swoje znużenie, niechęć i złość.
Woźnica wskazuje batem.
- Za tymi skałami. Już niedługo będziemy na miejscu.
Pozwala sobie na krótki, odrobinę tylko kpiący uśmiech, bo dziewczyna kapryśnie wydyma usta i znów wierci się na siedzeniu, jakby na znak dezaprobaty chciała się schować, zapaść w głębi lekkiej perkalowej sukienki, żeby nie uczestniczyć w czymś, czego nie pragnie i nie umie zrozumieć.
Między skałami jest chyba jeszcze goręcej niż na równinie. Powietrze wydaje się równie ciężkie, nieruchome jak otaczające podróżnych kamienie.
Kobieta wachluje się omdlewającym gestem. Kwiaty na jej kolanach zamieniają się w wiotkie, wyssane z koloru zjawy. Duchy roślin, żałosne wspomnienia o wesołym wiejskim ogródku.
To niedaleko. Niedaleko, myśli. Jeszcze trochę i wszystko się skończy. Będziemy mogli wracać. Do domu. Do zimnej lemoniady i ocienionej werandy. Do sensownych, zrozumiałych czynności, jakże innych niż ta absurdalna, odbywana co roku pielgrzymka.
Mężczyzna powozi spokojny, niewzruszony, zdawałoby się, zadowolony. Jakby upał go nie dotyczył. Nawet się nie poci.
To tak jakby miał misję, przychodzi do głowy dziewczynie. Jakbyśmy naprawdę udawali się do tajemniczego, świętego miejsca. Sanktuarium, które zna tylko on. Bo nie ja. Nie ja.
Jeden z koni potyka się, chrapie nerwowo. Woźnica łagodnie ściąga lejce. Jego ciche, pełne skupienia opanowanie udziela się zwierzętom. Wyrównują krok, żwawy i miarowy, jakby to była wieczorna przejażdżka po mieście.
To tutaj, już zaraz, myśli wyczekująco mężczyzna. A potem się uśmiecha. Trochę gorzko, trochę drwiąco.
Myślałby kto, że jadę się zobaczyć z dawno niewidzianym przyjacielem. No, no, naprawdę można by tak sądzić.
Sterta kamieni wygląda tak naturalnie w pustym, surowym krajobrazie, jakby była jego przyrodzoną częścią. Tylko krzywy drewniany krzyż wskazuje, że w tym miejscu znajduje się grób.
Mężczyzna zatrzymuje wóz w cieniu pobliskiej skałki, sterczącej z ziemi niczym zepsuty ząb. Zeskakuje z kozła i rusza ku kamiennemu nagrobkowi, nawet nie spętawszy koni.
Zmęczone kasztany opuszczają łby. Wyglądają teraz jak miedziane posągi. Posągi nieruchomego oczekiwania.
Też wolałyby być w domu, mówi sobie dziewczyna.
Niechętnie gramoli się z siedzenia.
Jestem cała mokra, złości się rozdrażniona, przepełniona niechęcią. Cała mokra, spocona, purpurowa z gorąca i brzydka. Przez niego. Przez jego dziwactwa.
Starszy mężczyzna nie ogląda się na nią. Prostuje, mocuje krzyż, starannie układa kawałki łupka, które się obsunęły. Jest w tym jakaś szorstka troskliwość, charakterystyczna dla pielęgniarza okrywającego rannego żołnierza w szpitalu polowym, zakonnicy posługującej umierającemu żebrakowi. Nawet nie spogląda ku swojej towarzyszce, zajęty, pogrążony w zamyśleniu.
Kobieta podchodzi, pochyla się, żeby położyć kwiaty. Tak samo martwe jak ten bezimienny człowiek otulony rozpaloną słońcem, ciężką obojętnością kamieni.
Nawet nie wiem, kto tam leży, myśli nie pierwszy raz, już bez zdumienia, bez ciekawości.
Minęło tyle lat, tyle lat, a on mi nigdy nie powiedział.
- Dlaczego ciągle tu przyjeżdżamy? - pyta właściwie wbrew sobie, nie oczekując żadnej sensownej odpowiedzi.
Mężczyzna unosi wzrok. I śmieje się. Tak, naprawdę, śmieje się cicho, jakby powiedziała coś bardzo zabawnego, jakby była dzieckiem próbującym wybadać, zrozumieć świat dorosłych.
- Bo umarli mają dobrą pamięć - mówi, a potem odwraca się i idzie do wozu, zostawiając ją nadąsaną, zirytowaną, pocącą się mimo wachlarza z palmowych liści i podróżnego czepka (...)

***
"On nie chce pastora. Na sam jego widok zaśmiał się jak dziki, a potem powiedział, że tam, gdzie się wybiera, takie znajomości byłyby wyjątkowo źle widziane..."
MORDERSTWO
Pragnęli wejść w posiadanie. Zlecili morderstwo. Potem uznali, że bezpieczniej będzie sprzątnąć także zabójcę.
ŻAR
Żar leje się z nieba. Ogień spopiela ludzkie wnętrza, trawione strachem i pragnieniami. Znikąd ukojenia.
GORĄCZKA
Spiekota. Gorączka. Dławiący zapach więdnących kwiatów i ludzkiej śmierci. Piekielny gorąc…

Druga z czterech opowieści cyklu "Upiór Południa", zapisków znad krawędzi świata związanych wspólnymi motywami upału i demonów.

Cykl: Upiór południa (tom 2)






Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger