"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Upiór południa. Burzowe Kocię Maja Lidia Kossakowska

Ta część typowo fantasy, ale duszne klimaty utrzymane.

W tą przygodę zabiera nas Burzowy Kot. 
Gdzie?
Do krainy pięknej i mrocznej jednocześnie, gdzie dobro równoważy zło.
Czy dobro zawsze wygrywa?
Niestandardowe i nieoczekiwane zakończenie! Jak zawsze cudowny klimat, który przenika przez strony przez skórę do wyobraźni, a rysunki w tym pomagają:)

 Na upiorną kolekcję składają się: 

  • „Upiór Południa. Czerń”, 
  • „Upiór południa. Pamięć Umarłych”,
  •  „Upiór południa. Burzowe Kocię”,
  •  „Upiór południa. Czas mgieł”.

POLECAM!

MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

„Była noc i w powietrzu unosił się ten tajemniczy zapach śniętych ryb, jaki wydycha ocean. Właśnie taki był ocean; nie rozgraniczał wyraźnie życia od śmierci. Przybywałeś nad Ocean Odpowiedzialności, szukając odpowiedzi, a przypływ syczał: życie, śmierć, życie, śmierć, życie, śmierć - i wybierałeś, a prawda była taka, że jedno zawsze trochę łączyło się z drugim”.
William Browning Spencer, „Zod Wallop”

„I wtedy wydało mi się, że obok mnie idzie coś o wiele większego niż Garsecg. Lecz tak nie było.
To nie był właściwie wąż, ptak też nie. Nie potrafię tego lepiej opisać. To coś było piękne i straszne. Nie pamiętam wszystkich kolorów, które i tak się zmieniały, ale bez względu na to, jakie były, zawsze zachowywały swoje najciemniejsze odcienie. Niebieski był ciemniejszy niż zwykle jest czarny, podobnie złoty, właściwie brązowozłoty przesycony głębokim połyskiem, do którego, miało się wrażenie, można było wpaść. I ciemny, jakby się oglądało coś złotego w środku burzy, a jednocześnie coś równie ulotnego jak dym”.
Gene Wolfie, „Rycerz”

Burzowe Kocię
Burzowe Kocię pojawiło się w oknie akurat w chwili, gdy pierwsze krople deszczu, stalowoszare i ciężkie, niczym pociski kałasznikowa, natarczywie uderzyły w szyby.
Siedziało skulone na zewnętrznym parapecie, bure, mokre i kosmate jak mały troll. Błękitna flara błyskawicy przejechała po chmurach, topiąc świat w upiornym, elektrycznym blasku, jakby gdzieś wysoko, w niebie Pana Boga i Jego aniołów, urwał się neon z napisem:
„Witajcie w Raju! Aloha!” i zleciał na dół, ciągnąc za sobą snop wyładowań, a wtedy zielone oczy zwierzątka zapłonęły jak diody w starym radiu.
Troy Harlows z wysiłkiem odwrócił głowę ku oknu. Był raczej poczciwy z natury, więc gdyby mógł, wstałby, żeby wpuścić kota do środka. Ale nie mógł. Obie nogi miał paskudnie połamane, a całkiem niedawno wydłubano mu z klatki piersiowej trzy kule karabinowe.
Odkąd odzyskał przytomność, wszyscy z kółko powtarzali, jakie spotkało go szczęście.
Troy, pogrążony w głębokim, mętnym morzu obojętności, z powodu bólu i poważnych urazów ciała, na ogół nie protestował. Zresztą nie nawykł do narzekań, lub, broń Boże, użalania się nad sobą. Tylko czasami, w nocy, gdy jego towarzysz z łóżka obok, Norman Gretz, jęczał i mamrotał w oparach śpiączki, Troy zastanawiał się, czy kogoś z trzykrotnie przestrzeloną klatką i skomplikowanymi złamaniami goleni, kto spędził ostatnie osiem miesięcy w ciężkiej niewoli, rzeczywiście można nazwać szczęściarzem.
Lecz własne, przykre skądinąd, położenie nie napełniało go goryczą. Troy naprawdę był głęboko wdzięczny losowi, że udało mu się zamienić betonową, wilgotną i duszną celę na szarą, nieprzyjazną i nieco obskurną salę szpitalną.
- Nie ma porównania, stary - powiedział do nieprzytomnego Normana, gdy tylko mógł poruszyć popękanymi, spieczonymi wargami i w miarę artykułować dźwięki. - Chłopie, przysięgam, że nie ma porównania.
Gretz zaskomlał przez sen jak szczeniak. Troy, oczywiście, nie spodziewał się niczego innego. Mówił do Normana, nie oczekując odpowiedzi, tak jak przedtem przemawiał do mrówki, pęknięcia w ścianie i kratki wentylacyjnej w celi. Nauczył się tego w niewoli i choć zdawał sobie sprawę, że nieprzyjemnie zbliża się do granicy ześwirowania, nie przestawał, bo pomagało.
Z początku wzdłuż łóżka Normana ustawiano uroczyście duży, biały parawan.
Przypominał ekran w kinie letnim, albo suszące się na sznurze prześcieradło, za którym Troy i jego starsza siostra Janice w dzieciństwie bawili się w teatr cieni. Oczywiście, Janice zawsze w końcu wpadała w szał i rzucała się na niego z pięściami, wyskakując zza rozwieszonej bielizny podstępnie i niespodziewanie, niczym rozjuszony biały niedźwiedź zza załomów spiętrzonej kry.
Gretz natomiast leżał za parawanem nieruchomy i skupiony, jakby postanowił odgrywać postać z hinduskiej czy indonezyjskiej mitologii, jakiegoś Buddę czy Baśwaśwarę w trakcie medytacji, i tak się w tym zapamiętał, że nie potrafił już przerwać zabawy. Przez jakiś czas Harlows wyobrażał sobie, jak Norman wstrzymuje oddech, licząc powolne, słabe uderzenia serca i myśli: „Jeszcze trochę. Wytrzymam jeszcze trochę i zaraz wrzasnę »Pobite gary!
Pobite gary!«, a potem zerwę się z tego cholernego barłogu, śmiejąc się jak szalony. Ale będą mieli miny! Ja cię! Jednak jeszcze nie teraz. Jeszcze trochę wytrzymam. Poczekam na odpowiedni moment”. Lecz odpowiedni moment nigdy nie nadchodził. Za to pewnego dnia znikł parawan. Wytoczył się na skrzypiących kółkach, równie majestatycznie jak niegdyś nadjechał, popychany przez dwóch posępnych sanitariuszy. Widocznie personel szpitala uznał, że Troy i Norman, przez kilka tygodni pobytu w jednym pokoju, nawiązali wystarczająco familiarne stosunki, żeby zrezygnować ze złudzenia prywatności, które dawał wiotki, przejrzysty żagiel płóciennego ekranu.
Odtąd Harlows widział profil uśpionego towarzysza bielejący niezdrową bladością skóry pośród poduszek, a nie, jak dotąd, w negatywie cienia, na tle parawanu. Co, oczywiście, nie przeszkadzało nadal prowadzić z Normanem miłych pogawędek.
- Biedny kotek - powiedział teraz z troską w głosie. - Wygląda jak brudny mop. Mokry kot to najbardziej żałosne stworzenie na świecie. Pewnie mu zimno. Miałeś kiedyś kota, Norman? Ja miałem. Właściwie nie ja, ale moja matka. Nazywał się Manolo i cholernie lubił tuńczyka. Koty są w porządku. Może nie tak jak psy dla dorastającego dzieciaka, ale w porządku. Zdecydowanie lepsze niż króliki albo żółwie.
Gretz przemilczał temat wyższości kotów nad żółwiami, ale Troy się nie przejął.
- Słuchaj... - zaczął, lecz w tym momencie z nieba zleciał z hukiem kolejny niebieski neon, oświetlając parapet bryzgami ogłuszającej bieli.
Harlows wytężył wzrok.
- Hej! Czekaj! - zawołał ze zdumieniem. - Przecież on siedzi po naszej stronie szyby! Jak tu wlazł, mały cwaniak? Pomyśl tylko, Norman. Chyba będziemy mieli kota. Przynajmniej póki siostra Moore nie zrobi z niego wycieraczki.
- Gaaaa - powiedział Gretz.
Przycupnięty w rogu między ścianą i framugą, kotek wpatrywał się w Harlowsa z uwagą.
Zielone, nieruchome oczy zdawały się okrągłe jak u sowy. Nastroszona, mokra sierść miała nietypową barwę. Brunatno-szarą, z rudymi zaciekami plam. Jakby ktoś rozsypał piach na rozmiękłej od błota polnej drodze. Pyszczek, niczym maska weneckiego arlekina, był dwukolorowy, z jednej strony ciemny, z drugiej piaskowy, co nadawało stworzeniu groteskowego wyrazu.
- Bardzo śliczny to ty nie jesteś - stwierdził Troy. - Wyglądasz jak gremlin z tego starego filmu. Tego, no... cholera, nie pamiętam tytułu. Janice go nie znosiła. Jak wszystkiego innego na świecie. Nie przypominasz sobie, Norman?
Norman sobie nie przypominał.
Zwierzątko z powagą polizało łapkę. Gest był tak stanowczy i zdecydowany, jakby przyklejało znaczek na kopercie z ważną petycją. „Drogi Kocie Feliksie, w puszce z karmą, którą tak zawzięcie reklamujesz, znalazłem wczoraj kawałek starej ścierki. Oczywiście wiem, że nie możesz osobiście kontrolować jakości wszystkich swoich produktów na rynku, ale skoro tak wielką uwagę przykładasz podobno do jakości...”.
Troy parsknął śmiechem i zakaszlał głucho. Kiedy się śmiał, okropnie bolało go w piersi.
- Wiesz co? - zwrócił się do kociaka, gdy kaszel minął, a ból trochę zelżał. - Nazwę cię Gremlin. Przypominasz stwora z tamtego filmu, a skoro wlazłeś do środka przez zamknięte okno, musisz mieć smykałkę do majsterkowania. Tak, Gremlin to odpowiednie imię. Tylko się nie przyzwyczajaj, bo rano siostra Moore cię znajdzie i wyrzuci na dwukolorowy pysk, choćby na dworze szalało tornado.
Kot obrócił ku niemu poważną, skupioną twarz klauna.
- Różnie mnie nazywano, Jakubie, ale nigdy nie przydawano mi miana pośledniego stwora z kiepskiej mitologii - powiedział czysto i wyraźnie. - Osobiście wolałbym Burzowe Kocię. Takie imię noszę w Krainie Opodal. Skoro mamy spędzić ze sobą nieco czasu, byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał zwracać się do mnie w ten sposób.
- Rany! - jęknął Troy, zapadając się głęboko w poduszki (...)


***
Opiekun Ogrodu, by posiąść wiedzę świata wystrugał oczy z pnia uschniętego Drzewa Życia i zastąpił nimi własne. Prawda go oślepiła. Wie wszystko, ale niczego nie pojmuje. Zapomniał, że Przestrzeń ma duszę...


Nie wytrzymasz... Umysł zniewolony kieratem przesłuchań, tortur i obezwładniającej świadomości klęski chce uciec. Umrzesz... Może już umarłeś. A może to tylko majaki dogorywającego komandosa? Odlot po lekach? Gdzie jesteś?
INTUBACJA! ADRENALINA! DEFIBRYLATOR! STRZAŁ! JESZCZE RAZ!! JESZCZE!!! TRACIMY GO!!!!

Trzecia z czterech opowieści cyklu „Upiór Południa”, zapisków znad krawędzi świata związanych wspólnymi motywami upału i demonów.


Cykl: Upiór południa (tom 3) 







Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger