"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Stacja Zodiak - Tom Harper

Nie spojlerując - to taka współczesna odmiana Frankensteina:) ŚWIETNY klimat, szybka akcja, narracja wciąga w historię od pierwszej strony!

MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

LODOŁAMACZ STRAŻY PRZYBRZEŻNEJ TERRA NOVA 
ZAŁOGA: 81 STRAŻNIKÓW, 33 CYWILÓW 
MISJA: EKSPEDYCJA NAUKOWA 
POZYCJA: BASEN NANSENA NA OCEANIE ARKTYCZNYM 

Co się tam, do cholery, dzieje? 

Komandor Carl Franklin, kapitan lodołamacza Terra Nova, zbliżył twarz do szyby. Chociaż przeszklony pomost nawigacyjny zapewniał pełne pole widzenia, teraz równie dobrze mógłby wpatrywać się w ścianę. Po burzy chmury osiadły nisko, zasłaniając niebo i zamarzniętą powierzchnię morza nieprzeniknioną bielą. Franklinowi, który pochodził z Maine, wydawało się, że nieraz widział gęstą mgłę, ale z czymś takim jeszcze nigdy się nie spotkał. Nawet światło lampy pozycyjnej zamieniło się w ledwie widoczną poświatę. 
Przyłożył dłoń do zimnej szyby, żeby dotknąć czegoś stabilnego. Miał nadzieję, że nikt z załogi nie zauważył tego gestu. Nie chciał, żeby pomyśleli, że ich kapitan traci kontakt z rzeczywistością, zwłaszcza na środku Oceanu Arktycznego, gdzie otaczała ich ciągnąca się tysiącami kilometrów lodowa pustynia, a pod kilem mieli zamarzającą toń. 
Zakołysał się na piętach i myśl, że ma pod stopami szesnaście tysięcy ton stali, dodała mu otuchy. Lodołamacz Terra Nova był cudem techniki i dumą Straży Przybrzeżnej. Dzięki wzmocnionemu kadłubowi mógł się przedzierać przez metrową warstwę lodu, utrzymując stałą prędkość trzech węzłów, a w razie potrzeby dotrzeć nawet do bieguna północnego. W ciągu krótkiego okresu służby był tam już dwa razy. 
We mgle zamajaczył jakiś kształt. To nadchodził Santiago, oficer łącznikowy, pochodzący z Arizony Latynos, który porzucił rozgrzane piaski rodzinnych stron dla zamarzniętego oceanu. Na Północ przygnał go zew pustyni, jak zwykł powtarzać, choć złośliwi dogadywali mu, że raczej dał się zwabić urokom kuchni okrętowej. 
Kapitan obrócił głowę w stronę sylwetki, która niczym zjawa wyłoniła się z mlecznej bieli. Santiago, zwalisty wilk morski, miał prawie metr dziewięćdziesiąt, ale jego mięśnie powoli obrastały tłuszczem. Kiedy dosłuży się stopnia admirała, pomyślał Franklin, komisja lekarska podczas rutynowej kontroli zdrowia załamie nad nim ręce. 

– Mózgowcy chcą na ślizgawkę – oznajmił Santiago. 
Miał na myśli naukowców, pasażerów lodołamacza i rację bytu całej misji. Trzydzieści troje uczonych z całego świata, którzy pobierali i badali próbki wody, lodu, śniegu i powietrza. Pięćdziesiąt odmian zimna, jak to ujął Santiago. Byli w swoim żywiole. 
– Jaki mamy dziś lód? – Franklin zwrócił się do marynarza pochylonego nad wydrukami obrazu satelitarnego, na którym kłębiły się barwne wiry i wstęgi w różnych odcieniach zieleni i czerwieni odzwierciedlające ruchy pokrywy lodowej. 
– Gówniany. Wędkowanie odpada. 

Kapitan spojrzał na zegarek. Wpół do jedenastej wieczorem, ale tutaj nie miało to znaczenia. Do zachodu słońca, które wzeszło przed czterema dniami, zostało pięć miesięcy. Ale przez tę cholerną mgłę i tak niczego nie było widać. 

– Damy im trzy godziny – powiedział i znów wbił wzrok w szarą pustkę za oknem. Przy takiej widoczności można co najwyżej dokonać pomiaru własnych śladów na śniegu. – I poślij z nimi jednego z naszych do ochrony przed niedźwiedziami. 
Co się tam, do cholery, dzieje? 

Bosmanmat Kyle Aaron stał, przyciskając do piersi remingtona 870, i miał nadzieję, że nie będzie musiał używać go w pośpiechu. Schowanymi w grubych rękawicach palcami nie dałby rady uchwycić pewnie kolby, nie mówiąc o naciśnięciu spustu. Jednak to wcale nie oznaczało, że rękawice chroniły go przed mrozem, który dotkliwie szczypał go w dłonie. 
Zarzucił pasek strzelby na ramię i zakołysał rękami, żeby poprawić krążenie krwi. Za jego plecami uwijali się naukowcy. Kilku z nich rozstawiło trójnóg, żeby opuścić zawieszoną na nim żółtą sondę w głąb otworu, który wywiercili w lodzie. Inni przechadzali się tam i z powrotem wzdłuż wytyczonych linii, jak gdyby sprawdzali stopami twardość podłoża. Aaron, który w szkole średniej ledwie zaliczył biologię i przez cztery lata nauki skrzętnie unikał chemii, zastanawiał się, po co to robią. Przytupywał z zimna, nie mogąc się doczekać, kiedy uczeni skończą te swoje pierdoły. 

Mgła przerzedziła się trochę, odsłaniając czerwony kadłub lodołamacza i niewyraźny zarys białej nadbudówki, którą spowijał mleczny całun. Załoga zeskrobywała lód z pokładu i miarowy chrobot mieszał się z basowym dudnieniem silnika. Śruby obracały się powoli cały czas, aby utrzymać statek w stałej pozycji. Na żółtym ramieniu dźwigu kołysał się trap, po którym zeszli na zamarzniętą powierzchnię oceanu. Aaron zastanawiał się przez chwilę, jak szybko naukowcy uciekaliby po nim na pokład, gdyby pojawił się niedźwiedź. 
Poczuł drganie pod nogami, kiedy lodowa pokrywa pękła z głuchym łoskotem. Omal nie upuścił strzelby. Wychował się na Florydzie i znał zimno tylko z filmów. Jeśli kiedykolwiek myślał o Arktyce, jedynym punktem odniesienia dla jego wyobraźni była lokalna ślizgawka. Pierwszy rejs na Terra Nova wyprowadził go z błędu. Chociaż lód z natury powinien być gładki, pod spodem szalał wzburzony ocean. Wszędzie widać było ślady falującego żywiołu – wysokie lodowe grzebienie powstałe wskutek wypiętrzenia dwóch nacierających na siebie płyt, pęknięcia wypełnione wodą nawet przy dwudziestostopniowym mrozie i zwaliska połamanej kry, które wyglądały jak ruiny zlodowaciałej cywilizacji. Skorupa śniegu czasami zamarzała tak mocno, że dało się po niej chodzić, a czasami można było zapaść się po kolana. 

Aaron zaciągnął się do Straży Przybrzeżnej, żeby walczyć z przemytnikami narkotyków i ratować piękne milionerki od utonięcia w wodach Zatoki Meksykańskiej, a nie odmrażać sobie tyłek, osłaniając bandę mózgowców, którym zachciało się liczyć gówna niedźwiedzi polarnych. 
Znów poczuł drżenie pod nogami i do jego uszu dobiegło przeciągłe zawodzenie podobne do wycia wichru, ale pogoda była bezwietrzna. To jęczał lód, który pękał uderzany od spodu przez fale. O ile nie był to niedźwiedź. Marynarz wytężył wzrok. Dostrzegł jakieś kształty wirujące we mgle. Czy były to tylko refleksy światła albo cienie pękającej kry, czy może coś innego? Czy tam coś się poruszało? 
Jeżeli przypuszczasz, że to niedźwiedź, to na pewno jest niedźwiedź. Taką właśnie zasadę mu wpojono. Uniósł strzelbę i pomyślał, że mógłby wypalić na postrach. Wszczynając fałszywy alarm, tylko wkurzy uczonych, ale jeśli pozwoli bestii podejść zbyt blisko, będzie musiał ją zabić, a strzelanie do zwierząt zagrożonych wyginięciem nie sprzyjało karierze w Straży Przybrzeżnej.
Ale narażanie członków ekspedycji naukowej na pożarcie również nie dawało szansy na awans. Rozmazane plamy zdawały się wirować przed jego oczami, w kłębach gęstej mgły nie potrafił ani rozróżnić ich kształtu, ani określić odległości. 
Zauważył, że jeden z cieni nie porusza się tak jak pozostałe. Tkwił wciąż w tym samym miejscu i tylko rósł, wyłaniając się z mgły. Zmierzał w jego stronę. 
Aaron ściągnął goretexową rękawicę. Gdyby pod spodem nie nosił bawełnianej wkładki, skóra przymarzłaby mu do spustu. Wycelował.

 Jeżeli przypuszczasz, że to niedźwiedź, to na pewno jest niedźwiedź. 

Huk wystrzału rozniósł się echem nad lodową pustynią – może nawet dotarł do samego bieguna. Bez wątpienia przyciągnął uwagę naukowców. Ci, którzy pamiętali o obowiązujących procedurach, puścili się biegiem w stronę trapu, wlokąc za sobą sprzęt. Inni nie zamierzali porzucać wartej sto tysięcy dolarów sondy i stali niepewnie nad wywierconą w lodzie dziurą. Wszyscy krzyczeli. 

Aaron nie słyszał ich głosów. Cień nie przestawał się zbliżać. Był już tak blisko, że dało się zauważyć jego nogi i zarys głowy. Nie przypominał niedźwiedzia, którego sylwetka byłaby niższa, bardziej zwalista i jaśniejsza. Może jakiś zabłąkany renifer? Zdarzało się, że niektóre docierały tutaj ze stałego lądu, przepływając morze na kawałkach kry. 
Wiedział, że jeśli zabije renifera, nikt mu za to głowy nie zmyje. Ponownie wystrzelił w powietrze, co wprawiło naukowców w jeszcze większy popłoch, a potem przycisnął kolbę do ramienia i wycelował w zbliżający się cień. Czuł, jak jego dłonie w cienkich rękawiczkach tężeją od mrozu. 
Kiedy nacisnął spust, rozległ się metaliczny szczęk iglicy spadającej na zużytą spłonkę. Zapomniał przeładować remingtona. Pociągnął do siebie czółenko, żeby wyrzucić łuskę i wprowadzić nowy nabój do komory, a potem strzelił. 
To był kiepski strzał. Nie mógł zgiąć zgrabiałego od zimna palca, więc naparł na język spustowy ciężarem całej ręki, odchylając lufę w bok. Chyba nie trafił, bo niedźwiedź nadal szedł prosto na niego. Chciał jeszcze raz przeładować strzelbę, ale przemarznięte dłonie odmówiły mu posłuszeństwa. 
Zaklął i uniósł wzrok, żeby się przekonać, czy już po nim. W tym momencie mgła rozstąpiła się, jak gdyby ktoś rozsunął zasłony i Aaron zobaczył wszystko wyraźnie. To nie był niedźwiedź ani renifer. Miał przed sobą człowieka, który ślizgał się po lodzie na nartach, wykonując konwulsyjne ruchy. Raz po raz prostował gwałtownie całe ciało, a potem rzucał się naprzód i opadał na kijki, którymi podpierał się jak kulami. Miał na sobie czarne spodnie narciarskie i czerwoną kurtkę, a mocno ściągnięty obramowany futrem kaptur zasłaniał prawie całą twarz. 

Omal nie zabiłem Świętego Mikołaja – pomyślał marynarz. Z początku wziął przybysza za jednego z uczonych, który oddzielił się od grupy i zabłądził we mgle. Ale mózgowcy nie jeździli na nartach i wszyscy nosili czerwone, a nie czarne spodnie. 

Narciarz zatrzymał się nagle, jak gdyby zderzył się ze ścianą, i ledwie zdołał uniknąć upadku. Uniósł ręce i zaczął gorączkowo wymachiwać kijkami. Być może próbował przy tym coś powiedzieć, lecz albo kaptur tłumił jego słowa, albo jego głos był zbyt słaby. Oderwawszy kijki od podłoża, stracił równowagę i runął jak długi na śnieg. 
Aaron odłożył remingtona i podbiegł do leżącego. Zauważył na jego kurtce wyhaftowane nazwisko „Torell”, a pod spodem naszywkę z nieznanym mu emblematem, który przedstawiał dwunastoramienną gwiazdę z ryczącym niedźwiedziem pośrodku. Obok widniała niewielka okrągła dziura, a sącząca się z niej krew zamarzała niemal natychmiast po zetknięciu ze śniegiem. 

Obrócił głowę na odgłos zbliżających się kroków. Komandor podporucznik Santiago, ubrany w granatowe spodnie mundurowe i kurtkę, którą narzucił w pośpiechu, wpatrywał się w rozciągnięte na śniegu ciało. 
– Skąd on się tu wziął w tym pieprzonym, zapomnianym przez Boga białym piekle? 

Mężczyzna poruszył się i próbował coś powiedzieć, wypuszczając z ust obłoczek pary. Aaron pochylił się nad nim tak nisko, że futrzane obszycie kaptura musnęło jego policzek. 
– Co on mówi? – zapytał oficer łącznikowy. 
– To brzmi jak „Zodiak”.

***

Stacja Zodiak to lektura tak przejmująca i nieprzewidywalna, jak surowy klimat Arktyki.
Lodołamacz Straży Przybrzeżnej Terra Nova przedziera się przez zamarznięty Ocean Arktyczny, gdzie w promieniu setek kilometrów nie powinno być żywego ducha. Nagle z mgły wyłania się wychłodzony i skrajnie wyczerpany człowiek, który samotnie przemierza na nartach lodową pustynię.

Nazywa się Tom Anderson i jest jedynym pozostałym przy życiu członkiem załogi Stacji Zodiak, położonej daleko za kręgiem polarnym bazy naukowej. Snuje niewiarygodną opowieść o paranoicznej atmosferze w stacji, naukowcach i szpiegach, chciwości i rywalizacji, które prowadzą do chaosu i zbrodni. W jego historii nie wszystko jest jednak do końca jasne. Czyją krwią jest poplamione jego ubranie? Dlaczego w kurtce, którą miał na sobie, znajduje się dziura po pocisku, a na naszywce widnieje nazwisko kogoś innego? Kto dopuścił się morderstwa? Czy zabije znowu?

To oczywiste, że Anderson nie opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się w Stacji Zodiak. Gdy odnajdują się inni ocaleni, w swoich relacjach odsłaniają podstępne praktyki spółek naftowych, knowania rosyjskiego wywiadu, katastrofalną wizję globalnego ocieplenia, a także zwykłą ludzką zawiść i pazerność. Jednak oblicze prawdy przerasta wszelkie wyobrażenia…
Cykl: Stacja Zodiak (tom1)





ZGARNIJ EBOOKA W



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger