Księga tajemnic - Tom Harper
Zdecydowanie gorsze jego dziecko:/
MOJA OCENA: 6/10
Tego ranka wioskę zasypała gruba warstwa śniegu.
Ulice spowiła zimna cisza. Samochody zaparkowane naprzeciwko hotelu okrył całun szronu.
Tylko jeden wyróżniał się nieregularnym kręgiem wydrapanym na szybie po stronie kierowcy. Za czarną szybą jarzyło się i migotało czerwone oko papierosa.
Zza zakrętu wyłoniła się młoda kobieta i szybkim krokiem zaczęła wchodzić po hotelowych schodach. Miała na sobie strój do biegania: bluzę z kapturem, spodnie, sportowe buty, wełnianą czapkę oraz niewielki plecak na plecach. Jednak ranek nie zachęcał do joggingu; na świeżym śniegu wokół hotelu nie było widać odcisków butów.
Kobieta otworzyła drzwi i znikła w środku. Papieros zajarzył się mocniej, a następnie zgasł. Gillian dotarła do szczytu schodów, zbliżyła się na palcach do drzwi swojego pokoju i weszła.
Przez zasłony sączyło się brudnawe światło, w którym nędzny pokoik prezentował się jeszcze gorzej. Cuchnął dymem papierosowym, który wgryzł się w cienki materac i nietkniętą pościel, w grubą politurę mebli oraz w wytarte chodniki rozciągnięte na deskach podłogi. Czarny laptop stojący na toaletce stanowił jedyną zmianę, jaka zaszła w tym pomieszczeniu od trzydziestu lat.
Ściągnęła czapkę i potrząsnęła kruczoczarnymi włosami. Zerknęła na siebie w lustrze i zdziwiła się: nowy kolor włosów wciąż jej nie pasował. Jeśli sama nie może się poznać, może inni także jej nie rozpoznają. Rozpięła bluzę i ją zdjęła. Na bladych ramionach ciemniały smugi błota. Od wspinaczki w ciemności palce jej popękały i nabiegły krwią, lecz prawie tego nie zauważała. Znalazła to, czego szukała. Uniosła pokrywę komputera i go włączyła.
Z ulicy dobiegło trzaśniecie drzwiczek samochodu. Laptop ożył, a Gillian poczuła, że poziom adrenaliny w jej krwi szybko się obniża. Opadło ją wyczerpanie i zadrżała z zimna. Zbyt zmęczona, by czekać na uruchomienie się komputera, weszła do łazienki i zdjęła wilgotne ubranie. Zostawiwszy na podłodze stosik odzieży, weszła pod prysznic. Stary hotelik nie dawał poczucia komfortu, lecz przynajmniej hydraulika była sprawna.
Gorąca woda spadła na twarz Gillian, włosy przylepiły się do skóry głowy. Uderzenia kropel rozgrzały jej ciało, mięśnie się rozluźniły. Zamknęła oczy.
W ciemności ujrzała sylwetę zamku na skarpie, lodowatą powierzchnię skały i maleńką rozpadlinę. Wróciło wspomnienie ściskającej gardło trwogi towarzyszącej otwieraniu starodawnych drzwi...
Nagle otworzyła oczy. Mimo szumu wody usłyszała jakiś odgłos dochodzący z pokoju. To mogło być zwyczajne skrzypienie desek w starym hotelu, lecz w ciągu ostatnich trzech tygodni Gillian odkryła nieznane dotąd lęki. Zostawiła płynącą wodę i wyszła spod prysznica, owijając się skąpym hotelowym ręcznikiem. Na deskach podłogi zebrały się niewielkie kałuże wody.
W pokoju nikogo nie było. Laptop tkwił na toaletce między oknami, gadając sam do siebie. Ktoś zapukał do drzwi. Gillian się nie poruszyła.
‒ Fräulein, telefon.
Męski głos nie należał do właściciela hotelu.
Gillian spojrzała na drzwi. Zapomniała zapiąć łańcuch. Ośmieli się go teraz założyć, ryzykując, że zaalarmuje nieznanego mężczyznę za drzwiami? Wciągnęła bluzę, zapięła ją na piersiach, a następnie wyjęła spod poduszki dół piżamy. Poczuła się odrobinę pewniej.
‒ Fräulein. ‒ Głos był szorstki i zdradzał niecierpliwość. A może tylko się jej zdawało? Nie. Z przerażeniem zobaczyła, że klamka zaczyna opadać.
‒ Jestem ‒ odpowiedziała, starając się nie okazać strachu. ‒ Kto tam?
‒ Ważny telefon do pani. ‒ Zdanie zabrzmiało niczym kłamliwa kwestia w filmowym dialogu, która wskutek złej synchronizacji pada w niewłaściwym momencie. Ktoś wciąż naciskał klamkę. Zasuwa zamka pod naporem męskiego ciała uderzała o futrynę.
‒ Teraz nie mogę odebrać ‒ oznajmiła Gillian. Chwyciła laptop i wsunęła go do plecaka. ‒ Zejdę za pięć minut.
‒ Ale to ważne. ‒ W zamku zazgrzytał źle dopasowany klucz. Drzwi się otwierały.
Gillian skoczyła, by zapiąć łańcuch. Chwyciła klamkę i chciała ją przytrzymać, lecz napór z drugiej strony był nieubłagany. Palce Gillian pobielały, nadgarstek się przekręcił. Drzwi ustąpiły z trzaskiem. Gillian upadła na podłogę. Łańcuch napiął się, ale nie puścił. Drzwi zatrzęsły się i znieruchomiały. Intruz wymamrotał jakieś przekleństwo. Niewidoczna ręka odciągnęła drzwi i pchnęła ponownie. Łańcuch wciąż trzymał.
Oszołomiona i zdesperowana Gillian zerwała się na równe nogi. W miejscu na policzku, w które uderzyły drzwi, płynęła krew, lecz ona nie zwróciła na to uwagi. Wiedziała, co musi zrobić.
Zarzuciwszy plecak na ramię, otworzyła okno i wydostała się na maleńki balkon. Po ścianie biegła zardzewiała drabina służąca jako zejście przeciwpożarowe. Gillian domagała się pokoju sąsiadującego z wyjściem ewakuacyjnym, jakkolwiek nie przypuszczała, że będzie go potrzebować. Myślała, że za Moguncją zgubiła prześladowców. Podwinęła rękawy i wyciągnęła rękę do najbliższego szczebla. Nim go dotknęła, cała drabina się zatrzęsła. Śnieg zebrany na szczeblach nagle się zsunął. Trzymając wyciągniętą rękę, Gillian spojrzała w dół. Lodowate powietrze niemal zamarzało w jej płucach. W tumanie mgły i śniegu majaczyła wspinająca się ciemna postać.
Z pokoju dobiegł głośny trzask. Łańcuch omal nie wyrwał się z gniazda. Gillian wątpiła, czy ktoś usłyszał łoskot. Od początku swojego pobytu w hotelu nie widziała ani jednego gościa. Znalazła się w potrzasku. Teraz liczyło się tylko jedno. Weszła przez okno do pokoju, pobiegła do łazienki i zamknęła się w niej. Drzwi nie wytrzymają dłużej niż dwie minuty, ale może tyle jej wystarczy. Roztrzęsiona przysiadła na krawędzi wanny i otworzyła laptop. Odgłos pękającego drewna świadczył o tym, że drzwi pokoju ustąpiły. Ktoś wtargnął do środka, zatrzymał się i ruszył w stronę okna. Gillian zyskała kilka sekund. Za mało czasu, by napisać wiadomość i wytłumaczyć, co się stało.
Sięgnęła ręką za ekran i włączyła wbudowaną kamerę. Światełko na karcie sieciowej zamrugało, sygnalizując połączenie. Na ekranie otworzyło się nowe okienko z listą nazwisk. Gillian zaklęła. Wszystkie były szare, czyli nieaktywne. Prawdopodobnie odbiorcy wciąż twardo spali.
Intruzi naradzali się przez chwilę w pokoju, a następnie podeszli do drzwi łazienki. Mocny kopniak omal nie wyrwał drzwi z zawiasów. Gillian gorączkowo przeszukiwała wzrokiem listę. Ktoś na pewno nie śpi. Światełko na karcie zamigotało pomarańczowo, lecz po chwili połączenie zostało przywrócone i dioda się zazieleniła. Drugie kopnięcie wyraźnie naruszyło drzwi.
Na samym dole listy Gillian zobaczyła imię zapisane wyraźnymi drukowanymi literami. Ależ to jasne, że Nick o tej porze nie śpi. Jakieś złe przeczucie targnęło Gillian, lecz walenie w drzwi łazienki momentalnie je rozwiało.
Musi to zrobić.
Kliknęła klawisz widniejący obok imienia, nawiązując połączenie. Nie czekając na odpowiedź, odnalazła plik i wybrała klawisz z napisem „Wyślij”. Światełko na karcie sieciowej zamigotało w przyspieszonym rytmie, sygnalizując przesyłanie danych z komputera.
Szybciej, powiedziała bezgłośnie Gillian.
Czekała, aż na ekranie pojawi się twarz Nicka. Chciała go ostrzec, powiedzieć mu, co ma robić, lecz okienko pozostawało puste.
Odezwij się, do jasnej cholery.
„Pozostało około minuty”, głosił napis na pasku stanu. Jednak Gillian nie miała tyle czasu. Za wanną znajdowało się małe okienko. Wcisnęła w nie laptop, wystukawszy na klawiaturze dwie krótkie linijki tekstu. Modliła się, żeby ktoś odebrał wiadomość.
Rozległo się następne kopnięcie w drzwi. Gillian zaciągnęła zasłonę wanny, by ukryć komputer. Drzwi pękły z łoskotem. Przez roztrzaskaną futrynę wkroczył do środka mężczyzna w długim czarnym płaszczu i czarnych rękawicach. Papieros jarzył się w jego ustach niczym rozgrzana szpila. Gillian bezwiednie zapięła bluzę.
(...)