"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Brudne ulice nieba - Tad Williams

Cała seria Bobby Dollar (z gatunku urban fantasy) aż kipi od doskonałych tekstów, zabawnej i bardzo wartkiej narracji, aniołów, diabłów wszelkiej maści i... wielkiej, zakazanej miłości :)

Polecam Całość - czytać W KOLEJNOŚCI!!!!

MOJA OCENA: 9/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Akurat wysiadałem z windy na czterdziestym drugim piętrze biurowca Five Page Mill, kiedy rozwrzeszczała się sygnalizacja alarmowa – to koszmarne wycie w stylu „Natychmiast opuszczać budynek!”, niczym mechaniczne krzyki torturowanych robotów – i zrozumiałem, że rozwiały się wszelkie szanse na subtelne rozwiązania.
Czy wspominałem już, że w sytuacjach stresowych zazwyczaj wracają mi dawne nawyki? A kiedy cię ścigają potwory (i kiedy ktoś chce z ciebie zrobić chłopca do bicia za największą w ciągu paru ostatnich mileniów obsuwę między Niebem a Piekłem), o stres nietrudno. No więc tak właśnie ze mną w tej chwili było: cały w nerwach i bez odpowiedzi na ważne pytania. Kiedy zaś tak się czuję, mam skłonność do parcia naprzód, dopóki coś się nie stanie.Nie zrobiło się spokojniej, gdy na korytarz o parę metrów przede mną wyskoczył z klatki schodowej nabuzowany adrenaliną mięśniak w uniformie ochroniarza ze służbowym pistoletem wycelowanym prosto w mój nos.
– Na ziemię! – krzyknął, ale zamiast trzymać mnie cały czas na muszce, zaczął wymachiwać spluwą, jakby chciał mi pokazać, co mam zrobić.Już wiedziałem, że go mam.– Ale… chwilę, nie chce pan najpierw sprawdzić mojej przepustki pracowniczej czy coś w tym rodzaju? – Robiłem wszystko, żeby wyjść na zdezorientowanego i nieszkodliwego korporacyjnego robota. – Proszę, niech pan nie strzela!– Na podłogę, powiedziałem! No już, tam! – Znów wskazał lufą wybrane miejsce pokryte drogą, lecz dyskretnie stonowaną wykładziną.– Słucham? – Dzwonki alarmowe utrudniały konwersację, co oczywiście wykorzystałem, przybierając minę wystraszonego idioty. – Nie zrozumiałem, co pan powiedział… Nie strzelać!– Do diabła, na ziemię, człowieku! – Ochroniarz chwycił mnie wolną dłonią za ramię.
Odchyliłem się do tyłu, po czym szarpnąłem za nadgarstek, aż stracił równowagę i desperacko zamachał uzbrojoną ręką, ratując się przed upadkiem. Niewiele mu to pomogło, gdyż w następnej chwili przyłożyłem mu łokciem w facjatę i zwaliłem z nóg jak worek prania. Chyba złamałem mu też nochal.Nie wiedziałem, czy ochrona Valda składa się z normalnych facetów na normalnym etacie czy też z żołnierzy Przeciwnika, a nie było czasu szukać na nim nadliczbowych sutków czy czegoś w tym rodzaju. (Prawdę mówiąc, takie anatomiczne anomalia prawie całkiem wyszły już z mody jako oznaki związków z Piekłem i spotyka się je tylko na paru sabatach retro). Zostawiłem go więc nieprzytomnego, ale żywego na korytarzu, na wszelki wypadek wrzuciłem tylko spluwę i radiotelefon do najbliższego kosza na śmieci.
Teraz już wszystko się spieprzyło. Wiedziałem, że najzdrowiej byłoby zwyczajnie stąd zniknąć, póki trup nie zaczął się słać, ale jako się rzekło, mam tę paskudną przywarę: kiedy coś mnie nakręci, pochylam głowę i walę przed siebie, na nic nie zważając. Jak nosorożec, którego swędzi tyłek – zwykł mawiać mój dawny szef. Tak czy owak, zdecydowałem, warto zobaczyć, do czego to wszystko prowadzi.
Miałem siedem, może osiem minut, zanim cały gmach zaroi się od facetów z pukawkami, z których ochoczo zrobią użytek przeciwko mnie. Nie zwlekając, wbiegłem schodami na czterdzieste trzecie piętro i przystanąwszy na dwie sekundy, podziwiałem widok z panoramicznego okna na gotycką wieżę Uniwersytetu Stanforda. Wyglądało na to, że biuro dyrektora zajmuje całą kondygnację, otworzyłem więc jedyne drzwi i znalazłem się przed obliczem najspokojniejszej kobiety, w jaką kiedykolwiek celowałem z rewolweru. I to jakim obliczem! Ładniutka, rysy euroazjatyckie, krótkie ciemne włosy, oczy zimne jak lód, do tego pysznie smukła figura. Byłem pewien, że zdążyła już włączyć cichy alarm.
– Kim pan jest? – spytała znudzonym tonem urzędniczki w referacie dowodów rejestracyjnych pod koniec piątkowej zmiany. Nawet nie spojrzała na lufę trzydziestkiósemki, choć miała jej wylot niemal przed nosem. – I czego pan chce?– Chcę się widzieć z pani szefem – wyjaśniłem. – Mogę wejść?
Przyznałem jej w duchu kilka punktów premiowych, bo nie traciła czasu na jałowe dyskusje ani nawet groźby, tylko od razu przeskoczyła przez biurko niczym ocelot na amfie, sycząc i wystawiając lakierowane na modny krwisty kolor Big Apple Red pazurki prosto ku moim oczom. Wystarczyło kilka sekund tarzania się z nią po dywanie, abym stwierdził, że dorównuje mi siłą, chyba lepiej ode mnie zna sztuki walki, a sądząc po przedziwnych ewolucjach jej źrenic niemal na pewno nie jest ludzką istotą. Krótko mówiąc, jędza była dość przerażająca.
Demony nie lubią srebra. To jedna z niewielu starych metod, które choć trochę działają. (Woda święcona na przykład nie lepiej pomaga przeciwko sługom Piekła niż dietetyczna pepsi). Srebrem nie zawsze ich zabijesz, ale na pewno porządnie zranisz. Niestety, ciąg wydarzeń tego tygodnia sprawił, że nie miałem przy sobie ani jednego srebrnego naboju. Cóż było robić? Gdy tylko udało mi się na moment oswobodzić prawą rękę, przystawiłem jej lufę do pięknej buzi i trzykrotnie nacisnąłem spust. Rewolwer miał nałożony tłumik, hałasu więc nie narobiłem – ona za to jak najbardziej. Zatoczyła się do tyłu, wyjąc jak wiertarka udarowa i trąc obiema rękami zmasakrowaną twarz, jakby ktoś jej chlusnął mydlinami w oczy… a w następnej chwili znów się na mnie rzuciła. Każdy normalny demon w ludzkim ciele padłby już od jednej kuli w głowie, ta jednak była z tych krwiożerczo upartych – odetniesz takiej ręce i nogi, a ona popełznie za tobą po ziemi jak wąż, kłapiąc ci zębami przy piętach.
Nie cierpię upartych.
Ledwo przetarła ocalałe oko z krwi, skoczyła ku mnie, usiłując unieruchomić mnie w uścisku i obalić na podłogę. Nie chciałem zużyć ostatnich dwóch nabojów, zacząłem więc tłuc ją po czaszce kolbą smith & wessona w nadziei, że ją w końcu obezwładnię, ale zdołałem tylko zdrowo przefasonować jej szczękę. Wyglądała teraz jak przerysowana żeńska wersja Popeye’a, ale nie straciła ani krzty wigoru. Udało się jej przyszpilić mnie do ziemi i teraz próbowała wydrapać mi oczy, młócąc rękami z taką zajadłością, że mogłem się tylko zasłonić dłońmi. Robiła przy tym wszystko, żeby wbić mi kolanem jądra pod samo serce. Dziewczę jest zdecydowanie za ostre, przemknęło mi przez myśl, a lada moment wpadnie tu ochrona i będzie po waszym nowym przyjacielu, Bobbym Dolarze. Nie pierwszy raz trafiało mi się leżeć brzuchem do góry pod wrzeszczącym, rozjuszonym stworzeniem płci żeńskiej – i Bóg wie, że na pewno nie ostatni – ale kiedy o cal przed oczami miałem wyszczerzone kły w oblanych krwawą pianą uściech sekretarki Kennetha Valda, nie mogłem nie zadać sobie pytania, jak do cholery znowu się wpakowałem w taką nieprzyjemną sytuację.
I jak zwykle sam sobie byłem winien.


***
Bobby Dolar to anioł, nie człowiek. Kiedy ku zaskoczeniu i Nieba, i Piekła dusze nowo zmarłych ludzi zaczynają znikać bez śladu, sprawy Bobby’ego przybierają zły obrót. Znalazłszy się między furią mocy piekielnych, niebezpieczną strategią jego własnej strony i potwornym nieumarłym mścicielem, Bobby będzie potrzebował pomocy wszystkich przyjaciół: w Niebie i na Ziemi, i wszędzie, gdzie tylko uda mu się ich znaleźć.


Cykl: Bobby Dollar (tom 1)








ZGARNIJ EBOOKA Z


Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger