"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Seria Niefortunnych zdarzeń - cykl Lemony Snicket/ Daniel Handler

"Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło. To dlatego, że niezbyt wiele szczęśliwych zdarzeń miało miejsce w życiu trójki młodych Baudelaire'ów. Wioletka, Klaus i Słoneczko byli dziećmi inteligentnymi, obdarzonymi wdziękiem, fantazją i przyjemnymi rysami twarzy, lecz mieli straszliwego pecha i wszystko, co ich spotykało, skażone było nieszczęściem, smutkiem i rozpaczą. Informuję was o tym z przykrością, ale taka jest prawda."

ŚWIETNA seria, z rewelacyjnie klimatyczną ekranizacją i bardzo dobrym serialem, nie tylko dla dzieciaków:)


Bohaterami serii jest rodzeństwo Baudelaire - sieroty: Wioletka, Klaus i Słoneczko. Ich rodzice giną w pożarze, a oni nagle zostają sami na świecie.
Dzieci trafiają do jedynego krewnego (prawnuka kuzyna pradziadka ojca dzieci) – Hrabiego Olafa. Wydawałoby się to szczęśliwym zakończeniem, niestety - to dopiero początek koszmaru...
Hrabia okazuje się prawdziwym socjopatą, który zrobi wszystko, aby uprzykrzyć i tak już ciężki żywot trójki dzieciaków.
Ale trafiła kosa na kamień!
Jak poradzi sobie ta dzielna trójka?
Można sobie o tym poczytać w tych trzynastu, cudnie wydanych tomach.
Seria
Przykry początek
Gabinet gadów
Ogromne okno
Tartak tortur
Akademia antypatii
Winda widmo
Wredna wioska
Szkodliwy szpital
Krwiożerczy karnawał
Zjezdne zbocze
Groźna grota
Przedostatnia pułapka
Koniec końców

MOJA OCENA: 7/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło. To dlatego, że niezbyt wiele szczęśliwych zdarzeń miało miejsce w życiu trójki młodych Baudelaire'ów. Wioletka, Klaus i Słoneczko byli dziećmi inteligentnymi, obdarzonymi wdziękiem, fantazją i przyjemnymi rysami twarzy, lecz mieli straszliwego pecha i wszystko, co ich spotykało, skażone było nieszczęściem, smutkiem i rozpaczą. Informuję was o tym z przykrością, ale taka jest prawda.
Ich pech zaczął się pewnego dnia w miejscowości Słona Plaża. Trójka młodych Baudelaire'ów mieszkała z rodzicami w wielkim domu, stojącym w samym centrum brudnego, ruchliwego miasta. Od czasu do czasu rodzice pozwalali im na samodzielną wycieczkę zdezelowanym trolejbusem - słowo „zdezelowany”, jak zapewne wiecie, oznacza „niezbyt sprawny”, czyli „grożący awarią” - nad morze, gdzie dzieci mogły spędzić coś w rodzaju jednodniowych wakacji, pod warunkiem, że wrócą do domu na kolację. Akurat ten ranek był szary i pochmurny, co wcale nie zmartwiło młodych Baudelaire'ów. W gorące i słoneczne dni Słona Plaża roiła się od turystów, tak że nie było gdzie rozłożyć koca. Za to w dni szare i pochmurne Baudelaire'owie mieli całą plażę dla siebie i mogli robić, co kto lubił.
Wioletka Baudelaire, najstarsza z rodzeństwa, lubiła puszczać kaczki. Jak większość czternastolatków była praworęczna, więc kamienic skakały dalej po burej wodzie, gdy Wioletka rzucała je prawą ręką, niż gdy robiła to lewą. Puszczając kaczki, Wioletka wpatrywała się w horyzont i rozmyślała nad wynalazkiem, który zamierzała skonstruować. Każdy, kto znał Wioletkę, poznałby zaraz, że myśli bardzo intensywnie, ponieważ jej długie włosy związane były wstążką, aby nie wpadały do oczu. Wioletka miała spory talent do wymyślania i konstruowania dziwnych urządzeń, więc jej wyobraźnię wypełniały często obrazy trybów, dźwigni i przekładni - a nie lubiła, gdy przeszkadzało jej w myśleniu coś lak banalnego jak włosy Tego ranka zastanawiała się nad konstrukcją urządzenia, które zawracałoby kamień - kaczkę z morza na ląd.
Klaus Baudelaire, średni z rodzeństwa i jedyny chłopiec, lubił obserwować stworzenia w kałużach, Klaus kończył dwanaście lat i nosił okulary, dzięki którym wyglądał inteligentnie. Klaus był inteligentny. Baudelaire'owie - rodzice mieli w domu ogromną bibliotekę - pokój wypełniony tysiącami książek na każdy właściwie temat. Mając zaledwie dwanaście lat, Klaus nie przeczytał, oczywiście, wszystkich książek z biblioteki Baudelaire'ów, ale przeczytał ich bardzo wiele i całkiem sporo zapamiętał z lektury. Wiedział, po czym odróżnić aligatora od krokodyla. Wiedział, kto zabił Juliusza Cezara. Wiedział też bardzo dużo o zamieszkujących Słoną Plażę maleńkich, oślizłych żyjątkach, które właśnie w tej chwili obserwował.
Słoneczko Baudelaire, najmłodsze z trójki, lubiło gryźć. Słoneczko było jeszcze dzidziusiem, dziewczynką, w dodatku bardzo małą jak na swój wiek - niewiele większą od kalosza. Braki wzrostu nadrabiało wielkością i ostrością swoich czterech zębów. Słoneczko było jeszcze w wieku, gdy człowiek wypowiada się głównie seriami niezrozumiałych pisków. O ile nie używało któregoś z nielicznych znanych sobie prawdziwych słów - czyli „butla”, „mama” albo „ugryź” - większość ludzi miała kłopoty ze zrozumieniem, co Słoneczko mówi. Na przykład tego ranka powtarzało w kółko „Gak!”, co prawdopodobnie znaczyło: „Patrzcie na tę tajemniczą postać, która wyłania się z mgły!”.
Rzeczywiście, w dalekiej, mglistej perspektywie Słonej Plaży widać było wysoką postać, kroczącą w stronę młodych Baudeiaire'ów. Słoneczko przez dłuższy czas obserwowało tę postać i piszczało przeraźliwie, zanim Klaus oderwał wzrok od kolczastego kraba, którego właśnie badał, i też zauważy!, że ktoś nadchodzi. Wyciągnął rękę i dotknął ramienia Wioletki, wytrącając ją z wynalazczego natchnienia.
- Spójrz tam - powiedział, wskazując palcem. Postać zbliżała się i dzieci mogły już rozróżnić pewne szczegóły. Była mniej więcej wzrostu dorosłej osoby, tylko głowę miała wyjątkowo podłużną i kanciastą.
- Jak myślisz, co to jest? - spytała Wioletka. - Nie wiem - odparł Klaus, wytężając wzrok - ale wydaje mi się, że to idzie właśnie do nas.
- Nikogo więcej nie ma na plaży - zauważyła Wioletka z lekkim niepokojem. - Na pewno idzie do nas.
Ścisnęła w lewej dłoni płaski, gładki kamień, którym właśnie zamierzała puścić kaczkę najdalej, jak się da. Nagłe przyszło jej na myśl, aby rzucić kamieniem w tę niepokojącą postać.
- To tylko tak groźnie wygląda - odezwał się Klaus, jakby czytał w myślach siostry. - Przez tę gęstą mgłę.
Miał rację. Kiedy postać do nich dobrnęła, dzieci z ulgą stwierdziły, że nie jest to żaden potwór, tylko ktoś znajomy - pan Poe. Pan Poe był zaprzyjaźniony z państwem Baudelaire i dzieci często widywały go na domowych przyjęciach. Wioletka, Klaus i Słoneczko najbardziej lubili swoich rodziców właśnie za to, że kiedy do domu przychodzili goście, dzieci nie musiały iść się bawić, tylko wolno im było siedzieć z dorosłymi przy stole i uczestniczyć w rozmowie, pod warunkiem, że po przyjęciu pomogą sprzątać ze stołu. Pana Poe zapamiętały główne dlatego, że zawsze miał katar i co chwila przepraszał, aby wstać od stołu i wykaszleć się w pokoju obok.
Pan Poe zdjął cylinder, z powodu którego jego głowa wyglądała we mgle na taką wielką i kanciastą, po czym przez chwilę nic nie mówił, tylko głośno kaszlał w białą chusteczkę. Wioletka i Klaus podeszli, aby podać mu rękę i przywitać się uprzejmie.
- Dzień dobry panu - powiedziała Wioletka.
- Dzień dobry panu - powiedział Klaus.
- Bi pa! - powiedziało Słoneczko.
- Dzień dobry - powiedział pan Poe, ale miał bardzo smutną minę. Przez parę sekund nikt się nie odzywał. Dzieci zastanawiały się, co też pan Poe porabia na Słonej Plaży, kiedy powinien siedzieć w swoim banku w mieście. Jego strój nie był w żadnym razie strojem plażowym.
- Ładny dzień - odezwała się w końcu Wioletka, próbując nawiązać rozmowę. Słoneczko pisnęło jak rozzłoszczony ptak, a Klaus wziął je na ręce i przytulił.
- Tak, całkiem ładny - przyznał pan Poe z dziwnym roztargnieniem, wpatrując się w dal pustej plaży. - Obawiam się, drogie dzieci, że mam dla was bardzo przykrą wiadomość.
Trójka młodych Baudelaire'ów spojrzała na niego z uwagą. Wioletka, trochę zawstydzona, ścisnęła kamień w lewej garści i ucieszyła się, że nie rzuciła nim w pana Poe.
- Wasi rodzice - oznajmił pan Poe - zginęli w strasznym pożarze.
Dzieci milczały.
- Zginęli - ciągnął pan Poe - w pożarze, który strawił cały dom. Jest mi bardzo, bardzo przykro, że musiałem wam to powiedzieć, moi kochani.
Wioletka oderwała wzrok od pana Poe i spojrzała daleko w morze. Pan Poe jeszcze nigdy nie powiedział do młodych Beaudelaire'ów „moi kochani”. Wioletka zrozumiała wszystkie jego słowa, a jednak była pewna, że pan Poe po prostu żartuje, że chciał tylko zrobić okrutny kawał jej, bratu i siostrze.
- Zginęli - dodał pan Poe. - To znaczy, że już nie żyją.
- Wiemy, co znaczy słowo „zginęli” - rozzłościł się Klaus, chociaż i do niego niezupełnie jeszcze dotarło, co właściwie usłyszał. Miał wrażenie, że pan Poe się przejęzyczył.
- Przyjechała, oczywiście, straż pożarna - mówił dalej pan Poe - ale za późno. Cały dom stał już w ogniu. Spłonął do cna.
Klaus wyobraził sobie, jak płomienie pożerają wszystkie książki w bibliotece. Więc już nigdy ich nie przeczyta. Pan Poe zakaszlał parę razy w chusteczkę, a potem mówił dalej:
- Przysłano mnie, abym odnalazł was tutaj i zabrał do siebie, gdzie pozostaniecie przez pewien czas, aż wymyślimy jakieś rozwiązanie. Jestem egzekutorem spadku waszych rodziców. Oznacza to, że do mnie należy zarządzanie ich ogromnym majątkiem i znalezienie wam domu. Z chwilą gdy Wioletka osiągnie dojrzałość, majątek przejdzie w wasze ręce, jednak do tego czasu pozostanie w dyspozycji banku.
Pan Poe przedstawił się, co prawda, jako egzekutor spadku, lecz Wioletka czuła się jak na prawdziwej egzekucji, w której pan Poe był katem. Przyszedł na plażę jakby nigdy nic, powiedział do dzieci parę słów - i na zawsze odmienił całe ich życie.
- Chodźmy. - Pan Poe wyciągnął rękę.
Aby podać mu dłoń, Wioletka musiała upuścić kamień, który trzymała w garści. Klaus wziął Wioletkę za drugą rękę, Słoneczko uczepiło się wolnej ręki Klausa, i w ten sposób trójka dzieci Baudelaire - odtąd trójka sierot Baudelaire - wyprowadzona została z plaży i ze swojego dotychczasowego życia (..)

***
Przykry początek

Książka opowiada historię trójki dzieci, którym wszystko układa się fatalnie. Pomimo uroku osobistego i inteligencji rodzeństwo Baudelaire wiedzie żywot pełen przykrości i łez. Od pierwszych stron tej książki, gdy dzieci bawią się na plaży i otrzymują tragiczną wiadomość, nieszczęście depcze im po piętach. Są jak magnesy przyciągające pecha.

Gabinet gadów

W książce, którą w tej chwili trzymasz w ręku, dzieci będą musiały znieść: wypadek samochodowy, straszny smród, jadowitą żmiję, długi nóż, ciężką, mosiężną lampę biblioteczną oraz ponowne pojawienie się osoby, której miały nadzieję nigdy więcej nie oglądać.

Ogromne okno

Wioletka, Klaus i Słoneczko to dzieci grzeczne i inteligentne, ale ich życiem co stwierdzam z żalem rządzi pech i nieszczęście. Wszystkie historie o trójce Baudelaireów są smutne i przygnębiające, ale ta, którą trzymasz w ręku, jest chyba najgorsza.

Tartak tortur

Kolejny tom przygód rodzeństwa Baudelaire. Wioletka, Klaus i Słoneczko zostają wysłani do Paltryville, do pracy w tartaku, gdzie za każdą kłodą drzewa czai się groza i nieszczęście.

Akademia antypatii

Wioletka, Klaus i Słoneczko trafiają wreszcie do szkoły.
Kochające książki i wiedzę rodzeństwo bardzo cieszy się z tej odmiany swego tragicznego i najeżonego niepowodzeniami losu.
Powszechną Szkołę Imienia Prufrocka traktują jako najbezpieczniejsze schronienie przed czyhającym na ich majątek okrutnym kuzynem, hrabią Olafem. Jednak spotkanie z wicedyrektorem szkoły, Neronem, rozwiewa wszelkie nadzieje rodzeństwa na uniknięcie kolejnej życiowej katastrofy.
W jakim przebraniu hrabia Olaf zaatakuje tym razem?
Lemony Snicket opisując losy sympatycznych, zdolnych i dobrze wychowanych dzieci dowodzi, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie.

Winda widmo

Esmeralda i Jeremi Szpetni posiadają ogromny, luksusowy apartament (liczący 71 pokoi osobistych oraz dodatkowo bliżej nieokreśloną liczbę sypialni, salonów, jadalni etc.) na najwyższym - 66 piętrze budynku, znajdującego się przy Alei Ciemnej numer 667, w samym centrum miasta, niedaleko spalonej rezydencji Baudelaire'ów.
Esmeralda Szpetna jest niebywale bogata, jako że pełni funkcję szóstego co do prestiżu doradcy podatkowego w mieście. Jej sympatyczny mąż Jeremi był kuzynem matki młodych Baudelaire'ów. Żywi autentyczny afekt do dzieci, które teraz zamieszkują w luksusowym apartamencie Szpetnych.
Niestety, Jeremi ma tak słaby charakter - mówiąc otwarcie, jest potwornym tchórzem - że dzieci nie znajdują w nim oparcia w swej nierównej walce ze stałym prześladowcą, Hrabią Olafem.
Całe życie Szpetnych poddane jest trendom mody. Dokonali adopcji sierot, ponieważ sieroty są w modzie. Chodzą w garniturach w prążki, bo takie są modne. Piją akwatyczne martini, bo takie jest w modzie - ale natychmiast zamienią je na ohydną pietruszkową lemoniadę, gdy to ona będzie w modzie. Nie jeżdżą też windą, bo to nie jest w modzie.
Wyrzucą sieroty ze swego apartamentu, gdy nadejdzie pora negocjacji z prowadzącym Aukcję Rzeczy Modnych obcokrajowcem Gunterem - oczywiście Hrabią Olafem w przebraniu.
Ciężkie jest życie rodzeństwa Baudelaire.
Nikt im nie wierzy, a mimo to usiłujš zdemaskować kolejny spisek Hrabiego Olafa. Na dnie szybu windy-widmo odnajdują wprawdzie porwanych przyjaciół ze Szkoły Powszechnej im. Prufrocka (tom 5) - Izadorę i Duncana Bagiennych - lecz równie szybko ich tracš. Sprzedani na aukcji przyjaciele zostaną uprowadzeni przez Hrabiego Olafa za granicę z pomocą fałszywej opiekunki, która w istocie jest wspólniczką złoczyńcy.
Zdolne i pomysłowe sieroty Baudelaire pozostanš na łasce pana Poe, który zostawszy Wiceprezesem Banku do spraw Opieki nad Sierotami zarabia na nich (oraz Bagiennych) ogromne pieniądze, ale jest całkowicie bezużyteczny.

Wredna wioska

To już siódmy tom bestsellerowej Serii Niefortunnych Zdarzeń. Ponad 4 miliony sprzedanych egzemplarzy na całym świecie. Liczne recenzje w prasie polskiej i zagranicznej.. Autor uhonorowany nagrodą za stworzenie Najlepszego Koszmaru dla Dzieci. Po niefortunnym pobycie u państwa Szpetnych - Wioletka, Słoneczko i Klaus trafiają do niemiłej mieściny, zwanej w skrócie WZS. Tam dowiadują się, iż Hrabia Olaf został schwytany. Więzień ma na kostce tatuaż w kształcie oka i grubą, zrośniętą brew, mimo to dzieci nie rozpoznają w nim Hrabiego Olafa. Okazuje się, iż jest to Jacques Snicket. Jego nazwisko nie przypadkiem jest takie samo jak nazwisko autora opowieści, Lemony Snicketa...

Szkodliwy szpital

Po ucieczce z wrednej wioski WZS, ścigane listem gończym za rzekome morderstwo na Hrabim Olafie sieroty Baudelaire trafiają do sklepu Ostatnia Szansa. Niepewne schronienie znajdują wśród Wolontariuszy Zwalczania Schorzeń.

Krwiożerczy karnawał

Słowo krwiożerczy , które pojawia się w tytule tej książki, odnosi się do istot mięsożernych. Jeżeli przeczytałeś to krwiożercze słowo, to właściwie nie ma powodu, abyś czytał dalej. Ten krwiożerczy tom zawiera bowiem opowieść tak niestrawną, że w porównaniu z nią nawet najbardziej szkodliwy dla żołądka posiłek to pestka.

Zjezdne zbocze

Aby oszczędzić Wam nadmiaru obrzydzenia, nie wspomnę nawet o przykrych szczegółach niniejszej opowieści, a zwłaszcza o zaszyfrowanym komunikacie, toboganie, zdradzieckiej pułapce oraz osobniku nieoczekiwanie ocalałym z wielkiego pożaru...

Groźna grota

Seria niefortunnych zdarzeń, których los - w osobie demonicznego Hrabiego Olafa - nie szczędzi sierotom Baudelaire. Wioletka, Klaus i Słoneczko nie uwolnią się od prześladowcy nawet w odmętach oceanu. Wcześniej jednak trafią na pokład łodzi podwodnej, gdzie poznają dziarskiego Kapitana wyznającego zasadę "Kto się waha - ten zgubiony" oraz jego pasierbicę w trójkątnych okularach, która zaprzyjaźni się szczególnie blisko ze środkowym przedstawicielem rodzeństwa Baudelaire. Skąd jednak tytuł tomu? Otóż Baudelaire'om przyjdzie penetrować wpław podwodną grotę - siedlisko zabójczego grzyba, który dusi swoją ofiarę, rozrastając się błyskawicznie w jej przełyku. Ten grzyb zaatakuje jedno z Baudelaire'ów...

Przedostatnia pułapka

Sieroty Baudelaire wpadają w przedostatnią - jak zapewnia nas autor - pułapkę w swojej pełnej mrożących krew w żyłach przygód ucieczce przed Hrabią Olafem. Pułapką okazuje się, jak na urągowisko, "ostatnie bezpieczne miejsce" wolontariuszy WZS, czyli Hotel Ostateczność. Baudelaire'owie, odgrywający tam role boyów hotelowych i tajnych agentów, spotkają w tym tajemniczym miejscu wszystkich miłych i niemiłych współtowarzyszy swoich dotychczasowych perypetii - a więc Sędzię Strauss, Jeremiego Szpetnego, Sera i Charlesa z Tartaku Szczęsna Woń, trójkę dziwolągów z wesołego miasteczka, Esmeraldę Szpetną, Karmelitę Plujko - a także, niestety, Hrabiego Olafa, który jak zwykle depcze im po piętach. Wioletka, Klaus i Słoneczko wydostaną się z przedostatniej pułapki, lecz sposób ich ucieczki i towarzystwo, na jakie są w niej skazani, każą przypuszczać, że chyba wpadli z deszczu pod rynnę.

Koniec końców

Drogi Czytelniku!
Zapewne spoglądasz właśnie na tył tej książki, czyli koniec KOŃCA KOŃCÓW. Koniec KOŃCA KOŃCÓW. To najlepsze miejsce na początek KOŃCA, bo kiedy przeczytasz KONIEC KOŃCÓW od początku początku KOŃCA do końca końca KOŃCA KOŃCÓW, znajdziesz się u kresu wytrzymałości.
Oto ostatni tom Serii Niefortunnych Zdarzeń, ale nawet jeśli przebrnąłeś dzielnie przez poprzednie dwanaście tomów, nie zniesiesz prawdopodobnie takich nieprzyjemności jak gwałtowny sztorm, podejrzany napój, stado dzikich owiec, wielka klatka na ptaki i upiorny sekret rodziców sierot Baudelaire.
Moim obowiązkiem było zebrać całą historię sierot Baudelaire i właśnie zakończyłem swoje zadanie. Ty masz zapewne inne obowiązki, więc na twoim miejscu rzuciłbym tę książkę gdzieś w kąt, żeby KONIEC KOŃCÓW nie wykończył ciebie.
Z całym należnym szacunkiem, Lemony Snicket

















STRONA SERII



EKRANIZACJA


TRAILER


SERIAL


TRAILER


AUTOR





Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger