"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Wpuść mnie John Ajvide Lindqvist

"Nigdy nie chciałem zabijać, nie jestem z natury złyTo, co robię,robię ze wzglądu na ciebieCzy postępują źle?"
Bardzo dobrze napisana historia o wampirach, tym bardziej przerażająca, ponieważ dotyczy wampira o wyglądzie dziecka - dziewczynki, która zaprzyjaźnia się z 12-letnim chłopcem.

Czy taka przyjaźń jest w ogóle możliwa???

Atutem dla mnie był fakt, że akcja powieści dzieje się we wczesnych latach osiemdziesiątych.

Oskar. 
12-letni chłopiec, mieszkający w Blackeberg, na przedmieściach robotniczych w Sztokholmie. Mieszka z matką. Jego ojciec, alkoholik, mieszka na wsi i od czasu do czasu odwiedza chłopca.
Chłopiec ma specyficzne upodobania - zbiera artykuły prasowe o różnego rodzaju morderstwach.

Eli.
Pewnego dnia pojawia się w życiu Oskara. Jest mniej więcej w jego wieku. Mieszka ze starszym mężczyzną o imieniu Håkan, byłym nauczycielem, który został zwolniony po tym, kiedy to został przyłapany na posiadaniu pornografii dziecięcej. Od tego czasu jest włóczęgą. 
Eli tak naprawdę jest ponad 200-letnim wampirem, w którego została przemieniona, kiedy była dzieckiem. Dlatego utknęła w takiej postaci, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. 

Oskar i Eli zostają przyjaciółmi.  

Czy chłopiec zyskał przyjaciela, czy wroga - obrońcę, czy kata?
Czy jest bezpieczny, czy też grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo?

Poznajemy ciemną stronę ludzkiej natury. Poznajemy ból izolacji, egzystencjalną pustkę, problemy rodzinne i społeczne /bezdomność, rozwód, alkoholizm, nękanie w szkole/, różnego rodzaju patologie /pedofilia, okaleczanie narządów płciowych/, a także morderstwo.

Czy w tej historii możliwe jest szczęśliwe zakończenie?

MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!


BLACKEBERG.
Jednym skojarzy się pewnie z pianką kokosową, oblewaną czekoladą, innym z prochami. „Godziwe życie". Może ze stacją metra, z przedmieściem. I to chyba wszystko. Mieszkają tam ludzie, jak wszędzie. Po to zbudowano tę dzielnicę: żeby ludzie mieli gdzie mieszkać.
Nie jest to miejsce, które powstało w sposób naturalny. Od samego początku podzielono wszystko na kawałki. Ludzie wprowadzali się do tego, co dla nich przygotowano. Do betonowych bloków w kolorach ziemi, rozrzuconych wśród zieleni.
Kiedy rozgrywa się ta historia, Blackeberg istnieje od trzydziestu lat. Można by się tu spodziewać ducha pionierów. Mayflower, ziemia niczyja. Właśnie. Wyobraźcie sobie te niezamieszkane domy, czekające na swoich lokatorów.
I oto lokatorzy nadchodzą!
Jadą kolejką przez most Traneberg, w oczach mają słońce i wizje na przyszłość. Jest rok 1952. Matki niosą na rękach swoje maleństwa, pchają je przed sobą w wózkach albo trzymają za rączkę. Ojcowie nie dźwigają motyk i szpadli, tylko kuchenne roboty i funkcjonalne meble. Prawdopodobnie coś śpiewają. Międzynarodówkę. Być może. Albo Zdążamy do Jerozolimy, w zależności od poglądów.
Jest duże. Jest nowe. Jest nowoczesne.
Ale przecież to nie było tak.
Przyjeżdżali metrem. Albo samochodami, wozami meblowymi. Jedni za drugimi. Wsiąkali w gotowe mieszkania, niosąc ze sobą rzeczy. Układali je na półkach, w dokładnie wymierzonych przegródkach, ustawiali meblościanki na korkowej wykładzinie. Kupowali nowe, żeby uzupełnić braki.

Kiedy wszystko było gotowe, podnosili oczy i spoglądali na krainę, która została im dana. Wychodzili ze swoich klatek i odkrywali, że wszystko już podzielono. Musieli się więc do tego dostosować.
Było tu centrum. Były przestronnie zaprojektowane place zabaw dla dzieci. Były rozległe zielone tereny wokół domów. Było wiele wytyczonych ścieżek dla pieszych.
To dobre miejsce. Tak mówiono przy stole kuchennym w jakiś miesiąc po przeprowadzce.
- Przyjechaliśmy w dobre miejsce.
Tylko jednej rzeczy brakowało: historii. W szkole dzieci nie mogły przygotowywać prac o przeszłości Blackebergu, bo przeszłość nie istniała. Chociaż może? Mówiono coś o jakimś młynie. O królu tabaki. Były jakieś dziwne stare budynki nad wodą. Ale to było dawno i bez związku z teraźniejszością.
Tam, gdzie teraz wznosiły się trzypiętrowe budynki, kiedyś rósł las.
Było się tu poza zasięgiem tajemnic przeszłości, brakowało nawet kościoła. Miejscowość z dziesięcioma tysiącami mieszkańców bez kościoła.
To wiele mówi o nowoczesności i racjonalizmie tego miejsca. I o tym, że ludzie byli tu wolni od duchów historii i strachu.
W pewnej mierze pokazuje też, jak bardzo byli nieprzygotowani.
Nikt nie widział, jak się wprowadzili.
Kiedy w grudniu policja trafiła w końcu na ślad kierowcy, który przewoził ich rzeczy, nie miał on wiele do powiedzenia. W notesie na rok 1981 zapisał jedynie: „18 paźdz.: Norrkóping - Blackeberg (Sztokholm)". Pamiętał, że wiózł mężczyznę z córką, miłą dziewczynką.
- No i jeszcze jedno. Właściwie nie mieli rzeczy, tylko kanapę, fotel, jakieś łóżko. Pod tym względem to był łatwy kurs. I jeszcze... o właśnie, chcieli, żeby kurs odbył się nocą. Powiedziałem, że to będzie drożej, bo dojdzie dodatek za uciążliwe godziny pracy. Nie szkodzi. Chcieli jechać nocą. Jakby to było najważniejsze. Czy coś się stało?
Kierowca dowiedział się, czego sprawa dotyczyła, kogo wiózł w swoim wozie. Otworzył szeroko oczy, patrzył na zapisek w notesie.
- Cholera...

Wykrzywił usta, jakby poczuł niesmak do własnego pisma. „18 paźdz.: Norrköping - Blackeberg (Sztokholm)". To on ich wiózł. Mężczyznę i dziewczynkę. Ale nie miał zamiaru nikomu o tym opowiadać. 
Nigdy.

ŚRODA
21 PAŹDZIERNIKA 1981

JAK MYŚLICIE, CO TO JEST?
Gunnar Holmberg, komisarz policji z Vallingby, uniósł do góry małą plastikową saszetkę z białym proszkiem.
Pewnie była to heroina, ale nikt nie odważył się odezwać. Nikt nie chciał, żeby zaczęto go podejrzewać, że zna się na takich rzeczach. Szczególnie jeśli brat albo kumpel brata miał z tym do czynienia. Czyli ćpał. Nawet dziewczyny milczały. Policjant potrząsnął saszetką.
- Może proszek do pieczenia, co? Albo mąka?
Pomruk. Niech nie myśli, że 6B to idioci. Nie można było rozstrzygnąć, co jest w saszetce, ale skoro lekcja dotyczy prochów, można wyciągnąć jakieś wnioski. Policjant zwrócił się do nauczycielki:
- Czego ich uczycie na lekcjach gospodarstwa domowego?
Pani się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami. Klasa się śmiała: gliniarz był w porządku. Przed rozpoczęciem lekcji pozwolił nawet chłopakom dotknąć swojego pistoletu. Pistolet nie był co prawda naładowany, ale jednak.
W piersi Oskara wszystko się gotowało. Znał odpowiedź na pytanie i cierpiał, bo znając odpowiedź, nie mógł nic powiedzieć. Chciał, żeby policjant na niego spojrzał. Spojrzał i potwierdził, że podał poprawną odpowiedź. Wiedział, że robi głupio, ale mimo to podniósł rękę.
- Tak?
- To heroina, prawda?
- Zgadza się - odpowiedział policjant i popatrzył na niego przyjaźnie. -Skąd to wiesz?
Wszystkie twarze odwróciły się w jego kierunku. Ciekawe, co powie.
- No... ja dużo czytam i w ogóle. Policjant pokiwał głową.

- To dobrze, że czytasz - powiedział i potrząsnął saszetką. - Kiedy się w to wejdzie, nie ma już czasu na czytanie. Ile może być warta, jak myślicie?
Oskar nie musiał już niczego dodawać. Dostał i spojrzenie, i odpowiedź. Nawet powiedział policjantowi, że dużo czyta. To więcej niż mógł się spodziewać. Rozmarzył się. Wyobraził sobie, jak po lekcji policjant podchodzi do niego, zagaduje, siada obok. Wtedy będzie mógł wszystko mu powiedzieć. A policjant go zrozumie. Pogładzi po włosach i powie, że jest dobrym chłopcem, przytuli i powie...
- Cholerny kablarz.
Jonny Forsberg dźgnął go w bok palcem. Brat Jonny'ego trzymał z ćpuna-mi i Jonny znał mnóstwo słów, które szybko od niego przejmowali inni chłopcy z klasy. On zapewne dobrze wiedział, ile jest warta torebka, ale on nie donosił. Nie gadał z gliniarzami.
Zaczęła się przerwa. Oskar stanął przy wieszaku na ubrania, wahał się. Jonny chciał mu dołożyć. Czy uda mu się wywinąć? Ma zostać na korytarzu czy wyjść na zewnątrz? Jonny, tak jak reszta klasy, wybiegł na szkolny dziedziniec. Właśnie, policjant miał czekać przy radiowozie. Ci, których to interesowało, mogli podejść i obejrzeć wóz. Jonny nie odważy się zaatakować go przy policjancie.
Oskar podszedł do oszklonych drzwi i wyjrzał. Cała klasa rzeczywiście zebrała się wokół policyjnego wozu. Chciałby tam pójść, ale to nie był dobry pomysł. Ktoś rzuciłby go na kolana, ktoś inny podciągnąłby mu slipki tak wysoko, że zaczęłyby się wrzynać w tyłek, niezależnie od tego czy policjant tam stoi, czy nie.
Ale przynajmniej miał chwilę wytchnienia. Przerwa. Wyszedł na boisko i zakradł się do toalety na tyłach szkoły.
W toalecie zaczął nasłuchiwać. Odchrząknął. Dźwięk odbił się echem między kabinami. Szybko wyciągnął ze slipek siuśkę, kulę z gąbki wielkości mandarynki, wyciętą ze starego materaca, z dziurą w środku, którą zakładał na siu-siaka. Powąchał.
A niech to, jednak się zlał. Opłukał gąbkę pod kranem, wycisnął z niej tyle wody, ile się dało.
„Inkontynencja". Tak to się nazywało. Czytał o tym kiedyś w broszurze, którą ukradkiem wziął z apteki. Głównie cierpią na to stare baby. I on.
„Istnieją środki zaradcze". Tak było napisane w broszurze, nie zamierzał jednak za własną tygodniówkę stać w aptece i jeszcze się wstydzić. A już na pewno nie miał zamiaru mówić o tym mamie. Tak by mu współczuła, że chyba by się rozchorował.
Miał siuśkę, zdawała egzamin, byle tylko nie było gorzej. Kroki na zewnątrz, głosy. Z siuśką ściśniętą w dłoni wśliznął się do jednej z kabin i zamknął drzwi dokładnie w chwili, kiedy otworzyły się drzwi zewnętrzne. Bezszelestnie wszedł na klapę sedesu, żeby ten, kto zajrzałby pod drzwi, nie mógł zobaczyć jego stóp. Starał się nie oddychać. - Prosiaaaczku?
To Jonny, oczywiście.
- Prosiaczku, jesteś tu?
I Micke. Dwóch najgorszych. Nie, Tomas był jeszcze gorszy, chociaż wycofywał się, kiedy dochodziło do bicia i szarpaniny. Był na to za mądry. Teraz pewnie stoi na dworze i podlizuje się gliniarzowi. Jeśli odkryją siuśkę, Tomas wykorzysta to, żeby go ranić i poniżać przez długi czas. Jonny i Micke zleją go tylko i na tym się skończy. W pewnym sensie miał więc szczęście...
- Prosiaczku? Wiemy, że tu jesteś.
Chwycili za klamkę. Szarpali. Uderzali w drzwi. Oskar objął rękoma kolana i zagryzł zęby, żeby nie krzyczeć.
Idźcie stąd! Zostawcie mnie w spokoju! Dlaczego nie zostawicie mnie w spokoju?
Teraz Jonny odezwał się swoim łagodnym głosem:
- Prosiaczku maleńki, jeśli zaraz nie wyjdziesz, dopadniemy cię po szkole. Tego chcesz?
Przez chwilę było cicho. Oskar ostrożnie odetchnął.
Walili w drzwi, kopali i uderzali w nie. Dudnienie było słychać w całej toalecie; haczyk w drzwiach zaczął się odginać. Powinien otworzyć, wyjść do nich, zanim zezłoszczą się na dobre, ale nie potrafił.
- Prosiaaaczku?
Podniósł rękę, zgłosił się do odpowiedzi, pokazał, że istnieje, że coś wie. To było zabronione. Tego nie wolno było mu robić. Wynajdywali mnóstwo powodów, żeby go dręczyć: był za gruby, za brzydki, zbyt odrażający. Zasadniczy problem polegał jednak na tym, że w ogóle istniał, i każde przypomnienie o tym było przestępstwem.
Prawdopodobnie tylko go „ochrzczą". Wsadzą mu głowę do kibla i spuszczą wodę. Niezależnie od tego, co mu robili, zawsze czuł ulgę, kiedy było już po wszystkim. Dlaczego więc nie podniesie haczyka, który lada chwila i tak sam odskoczy, i nie pozwoli im się zabawić?
Wpatrywał się w drzwi. Haczyk wygiął się z trzaskiem, drzwi nagle uderzyły o ścianę kabiny. Zobaczył triumfalnie uśmiechniętą twarz Mickego Siskova.
On nie podniósł haczyka, a oni nie przeskoczyli ścianki kabiny, bo nie takie były reguły gry.
Oni byli triumfującymi myśliwymi, on przerażoną ofiarą. Kiedy go dopadali, zabawa się kończyła; wymierzenie kary było raczej rodzajem obowiązku, który Po prostu należało spełnić. Jeśli poddawał się za wcześnie, istniało ryzyko, że więcej energii włożą w tę karę niż w samo polowanie. To było jeszcze gorsze.
Jonny Forsberg wsunął głowę.
- Podnieś klapę, jeśli chcesz srać, tyle chyba wiesz. I kwicz jak prosię. Oskar zakwiczał jak prosię. To należało do rytuału. Jeśli kwiczał, czasami

odstępowali od bicia. Starał się, jak mógł, bo bał się, że podczas egzekucji siłą otworzą mu dłoń i odkryją jego obrzydliwą tajemnicę (...)

***
Legenda wampira i hipnotyzująca, posępna historia odrzucenia, przyjaźni i zemsty.



Niezwykłe połączenie literackiego horroru z powieścią psychologiczną


Oskar mieszka z matką na sztokholmskim przedmieściu. Nieśmiały i zakompleksiony nie ma przyjaciół. W szkole jest przedmiotem nieustannych drwin i szyderstw, koledzy dręczą go i prześladują. Do sąsiedniego mieszkania wprowadza się Eli. Jest rówieśniczką Oskara, ale nie chodzi do szkoły. I opuszcza dom tylko po zmroku. Nagle w okolicy zostaje znalezione ciało nastolatka - bez kropli krwi. Ale Oskara bardziej intryguje fakt, że to zginął jego prześladowca. A przecież jest ich wielu...


Imponująca powieść, którą z powodzeniem można przyrównać do dzieł największych mistrzów gatunku. "Dagens Nyheter", jeden z czołowych szwedzkich dzienników.







EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER













Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger