"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Apartament Sarah Lotz, Louise Greenberg

"Chciałabym móc powiedzieć, że od razu po przekroczeniu progu poczułam, że coś jest nie tak (...) Musiałam tam wrócić (...) musiałam się upewnić, że nie ma się czego bać w tym mieszkaniu (...) moje myśli omijają wszystko, co rzeczywiste."

Jak ja bardzo uwielbiam takie zaskoczenia, kiedy to, odpalając czytnik, myślę sobie, że to będzie kolejny, choć nie reklamowany thrillerek, z tandetnym erotycznym tłem (S.L.Grey?), a okazuje się...
... że to rasowy horror jest, żaden tam thriller!

Bardzo klimatem przypomina rewelacyjną powieść Strach przed nocą.

Tu nic nie jest oczywiste.
Zero erotyki.
Jest podskórny strach.
Jest niedowierzanie.
Jest ciągłe trzymanie się ostatniej i bardzo nikłej nici zdrowego rozsądku.

Jest narastająca panika.
Co zwycięży - rozum czy atawistyczne poczucie zagrożenia? Intuicja czy rozsądek?

Mark i Steph, małżeństwo, które niedawno przeżyło traumę napaści we własnym domu, postanawia uciec od wspomnień, traumy i zostawić swoje kłopoty daleko za sobą - zrelaksować się. 

Planują wycieczkę za granicę, ale z braku funduszy decydują się na projekt wymiany domów - oni jadą do luksusowego apartamentu pary w Paryżu, a ta para przyjeżdża do ich domu na tydzień. Swoją dwuletnią córkę zostawiają u dziadków.
I jadą.

Po przybyciu okazuje się, że zamiast luksusu, znajdują gnijące, śmierdzące, ponure, ciemne, zaniedbane mieszkaniu. A kiedy Steph próbuje skontaktować się z Petitami, parą z wymiany, nie otrzymuje odpowiedzi.
Mark i Steph starają się jednak, pomimo rozczarowania, jak najlepiej wykorzystać tę podróż, ale nie są w stanie się zrelaksować. Po serii coraz bardziej niepokojących wydarzeń (bez spojlerów), jakie mają miejsce w tym niepokojącym apartamencie, postanawiają wrócić do domu. 

Ale kiedy już przybywają, żadne z nich nie może otrząsnąć się z poczucia, że w ich własnym domu czai coś nowego, coś złowrogiego. Coś, co przybyło wraz z nimi z Paryża...
W miarę upływu czasu Mark jest terroryzowany serią niepokojących wizji. 
Ale czy to wszystko jest wytworem jego wyobraźni, czy jest o wiele bardziej skomplikowane i niepokojące...?

Rewelacyjna końcówka.
Jestem zachwycona!!!
Dwie narracje, które doskonale wbijają w klimat i punkt widzenia zarówno jej, jak i jego - mamy dwie historie przedstawione z dwóch różnych punktów widzenia i tylko do nas należy decyzja, czy uwierzymy w w coś nie do uwierzenia?

Kocham właśnie takie klimaty - POLECAM!


MOJA OCENA: 9/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


1

Mark
Czuję, że wino uderzyło mi do głowy, kiedy wtaczam się do kuchni po kolejną butelkę. Osiągnąłem najprzyjemniejszą fazę nietrzeźwości, jest mi ciepło i przytulnie, nie gnębią mnie wspomnienia. Carla zanosi się swoim charakterystycznym śmiechem, chichotem wiccańskiej czarownicy, wystarczająco krzepiącym, by wszelkie duchy pochowały się po kątach. Przez jej żywiołowy rechot przebija się też do mnie z oddali cichy, niepewny śmiech Steph, dźwięk, którego nie słyszałem od tygodni. Od tamtej pory.
Usiłuję zignorować uciskające mnie w gardle skojarzenia, które budzi przestrzeń pod dolną półką w wąskiej spiżarni; chwytam następną paczkę chipsów i wycofuję się do kuchni. Chłopak Carli przyniósł drogie czerwone wino i wręczając mi je, oznajmił, że nie powinniśmy wypijać go dzisiaj, tylko zachować je na specjalną okazję. Jestem jednak pewien, że równie dobrze tą okazją może być dzisiejszy wieczór. Otwieram chipsy i wpycham sobie ich garść do ust, potem wyciągam rękę po stojące na zagraconym blacie wino, a wtedy na podwórku zapala się niedawno zainstalowany reflektor z czujnikiem ruchu. Mimowolnie spoglądam przez okno, a butelka wyślizguje mi się z dłoni, po czym ląduje w stercie brudnych naczyń, zrzucając sztućce z talerza leżącego na samym szczycie.
Ten hałas to dla mnie za dużo, narasta i wdziera mi się do uszu, gdy odłamki szkła i sztućce lądują na moich stopach i na podłodze wokół mnie, a ja nie mogę oderwać wzroku od okna i gapię się w światło, jakby mogło odstraszyć potwory.
Jednak trwa to dłużej niż kilka sekund, dużo dłużej, bo kiedy światło wydobywające z mroku pustkę w końcu gaśnie, otacza mnie cisza. Dopiero po chwili słyszę, że ktoś wchodzi przez kuchenne drzwi za mną.
– Mark? – odzywa się Steph. – Wszystko w porządku, kochanie?
Otrząsam się.
– Tak. Przepraszam, po prostu… upuściłem coś.
Steph sunie w moją stronę, stawiając gołe stopy na usianej odłamkami podłodze.
– Nie podchodź – mówię. – Skaleczysz się.
Ignoruje moją uwagę, zbliża się do mnie na palcach i wygląda w nicość za ciemnym oknem.
– Zobaczyłeś coś? – pyta łagodnie. – Kogoś?
– To pewnie kot.
– Na pewno dobrze się czujesz? – dopytuje, ściskając mnie za ramię.
– Wszystko w porządku – odpowiadam, ale wstydzę się swojej reakcji, więc chwytam wino i wyprowadzam ją między odłamkami szkła z powrotem do jadalni, jakby potrzebowała mojego przewodnictwa. Prawda jednak wygląda tak, że teraz, przy tej silnej młodej kobiecie, to ja jestem bezbronny i nieporadny jak ślepiec. – Wypijmy to, póki jeszcze możemy.
– Zabrzmiało złowrogo.
– Miałem na myśli: póki jeszcze jesteśmy w stanie je docenić.
– Ja bym naprawdę zostawił to wino na lepszą okazję – odzywa się ostatni „przyjaciel” Carli, którego imienia nie pamiętam. Stoi przy głośniku, podłącza do niego swój telefon i wybiera jakąś wpadającą w ucho, cyniczną piosenkę. – Ominie cię ten słynny posmak czekolady.
– Słynny posmak czekolady? – pyta Carla, która siedzi przy stole i świetnie udaje, że nie usłyszała katastrofy w kuchni. – Chyba przereklamowany. Ten duiwelsfontein to zdradliwe wino dla hipsterskich dyletantów. Bez obrazy, Damon, kochanie.
– Absolutnie, Carla, słońce.
Siadam i obserwuję Damona, który przemyka ukradkiem do swojego miejsca przy stole. Zastanawiam się, co ich łączy. Czy on wie, że jest ostatnim z długiego szeregu młodych kochanków Carli? Co ona w nim widzi? Co on w niej widzi? Musi być od niej co najmniej dwadzieścia pięć lat młodszy, ale przecież – zauważam – ja jestem dwadzieścia trzy lata starszy od Steph. Ciągle o tym zapominam. Nie czuję się, jakbym miał czterdzieści siedem lat. Nie czuję się jak facet w średnim wieku. Nie chcę nawet myśleć, jak ona mnie widzi: żałosny przywiędły facecik z brzuszkiem, poraniony nieudacznik. Jak jakiś pieprzony fetysz.
Steph stoi z tyłu i masuje mi kark, pochyla się nade mną, a jej włosy, pachnące ziołowym szamponem i przyprawami, których użyła do przygotowania kolacji, muskają moją twarz, ratując mnie przed wpadnięciem w tunel czarnych myśli.
– Zajrzę na górę, sprawdzę tylko, czy wszystko w porządku z Hayden – mówi.
– Na pewno wszystko dobrze. Mamy elektroniczną nianię. Usłyszelibyśmy.
– Tylko sprawdzę.
– Jasne. Dobrze. Dzięki.
– Jeśli nie obudził jej śmiech Carli, nic jej nie obudzi – odzywa się Damon do pleców Steph, jakby znał naszą córkę, jakby w ogóle ją kiedykolwiek widział. Carla uśmiecha się i przewraca oczami. Nie rozumiem jej.
Biorę łyk wina – w ogóle nie przypomina w smaku czekolady – i słucham leniwego głosu wokalistki, starając się powrócić do stanu miłego podchmielenia.
– Jak się czujesz? – pyta mnie Carla. – Mów prawdę.
Wzruszam ramionami, wzdychając, i spoglądam na Damona.
– Nie przejmuj się, wiem o wszystkim – mówi. – Bardzo mi przykro, naprawdę. To samo spotkało mojego brata.
Steph wraca, a jej spojrzenie mówi, że Hayden śpi spokojnie.
– Przestań, Damon – powstrzymuje go Carla, gdy Steph siada z nami, ale on brnie dalej.
– Ten kraj jest przeklęty, mówię wam. W innych miejscach tak się nie dzieje. Jak ludzie chcą coś ukraść, to nie muszą zaraz torturować i…
– Słuchaj – wchodzę mu w słowo. – Nie chcę o tym rozmawiać.
– Nie musisz go uciszać ze względu na mnie, Carla – mówi Steph. – Jestem już dużą dziewczynką.
– Faktycznie – przytakuję jej. – Steph świetnie sobie z tym poradziła.
Nie dodaję jednak, że lepiej ode mnie, tylko kładę pod stołem dłoń na udzie Steph, a ona chwyta moje palce.
– Ups, przepraszam – mówi łagodnie Damon. – To nie moja sprawa.
– Nie szkodzi. Po prostu, wiesz…
– Chciałem tylko powiedzieć, że rozumiem – dodaje. – To zdarza się tu zbyt często, zbyt wielu ludziom. Nie powinno tak być.
– Prawda.
– Damon, kochanie, możesz na chwilę przymknąć swoją empatyczną jadaczkę, kiedy mówi mój przyjaciel?
– Wyjdę na fajkę. Pomoże mi to zamknąć gębę. – Wstaje i kieruje się w stronę drzwi wejściowych, a ja bardzo chcę mu nie powiedzieć, żeby nie wychodził, żebyśmy wszyscy zostali bezpiecznie zamknięci w środku. Pod stołem Carla wciska bosą stopę w moją łydkę, po czym zsuwa ją w dół, na kostkę. Nie jestem pewien, co to znaczy. Zakładam, że woli to zrobić zamiast objąć mnie albo poklepać po plecach, bo wtedy musiałaby wstać. Muszę tak założyć, bo nie byłem z Carlą w łóżku od wieków. Steph siedzi obok mnie i niczego nie zauważa.
– Nie przeszkadza mu, że tak się do niego odzywasz? – pytam Carli.
Wzrusza ramionami.
– Przeżyje. Musi się nauczyć dobrych manier.
– Nie rozumiem cię.
Ignoruje moją uwagę.
– Poszedłeś w końcu do psychologa?
– Ja? – pytam.
– Wy oboje. Wszyscy. Takie zdarzenie powoduje też traumę u dzieci. Moglibyście wysłać Hayden na terapię sztuką.
– Nie stać nas – mówi Steph. – Nawet gdybyśmy uważali, że to coś pomoże.
– Ale policja chyba zaproponowała wam jakieś wsparcie psychologiczne, nie?
– Tak – mówię. Jasne. Dzień po napadzie posłusznie wykąpaliśmy się, założyliśmy nowe, tanie ciuchy, które kupiłem w supermarkecie, i udaliśmy się na komisariat w Woodstock. Gliny były wyjątkowo miłe i współczujące, ale staliśmy tam jak ufoludki pośród tłumu facetów z urazami głowy i pijanych kobiet, którzy czekali, aż ktoś na nich zwróci uwagę. Wprowadzono nas do małego pokoju na końcu długiego korytarza. Przez okno widać było cele po drugiej stronie dziedzińca, okna z potłuczonymi szybami zatkanymi fragmentami podartych ubrań, popękane ściany z łuszczącą się farbą, jakby sam budynek aż kipiał złością, zredukowany do własnych toksycznych odpadów. Psycholog policyjny był świetny, ciepły i pełen entuzjazmu, jeden z tych ludzi, którzy nie poddają się przerażającej rzeczywistości. Poświęcił nam mnóstwo czasu. Kiedy Hayden układała klocki na dywanie, a ja żałowałem, że nie przyniosłem płynu dezynfekującego do rąk, on wyjaśniał Steph technikę medytacji z wizualizacją oczyszczającą energię. Ja w tym czasie gapiłem się na obskurną małą kabinę prysznicową i plastikowy pojemnik z zabawkami, które czekały na następnych pacjentów. Nie mogłem oderwać od niego wzroku, chociaż ten widok przyprawiał mnie o zimne poty. – Odniosłem wrażenie, że mieli gorsze przypadki traumy niż napad na jakąś rodzinę z klasy średniej.
– Jezu, Mark. Musisz bardziej się cenić.
– Cenić się? Po co?
Steph nic nie mówi, obraca tylko w niespokojnych palcach nóżkę kieliszka z winem. Carla gwałtownie pochyla się nade mną i kładzie dłoń na ramieniu Steph.
– Powinniście gdzieś wyjechać. Urządzić sobie wakacje. To wam dobrze zrobi, jestem pewna.
– Dokąd? – pyta Steph.
– W jakieś egzotyczne miejsce. Bali, Tajlandia. Albo romantyczne: Barcelona, greckie wyspy… Paryż.
– O Jezu, Paryż – piszczy Steph. – Boże, Mark, byłoby cudownie.
– Z dwulatką? Bardzo romantycznie.
Carla spuszcza wzrok na stół.
– Mogłabym… Nie, nie mogłabym. Nie chciałabym rozbudzać mojego nieistniejącego instynktu matczynego przy waszym dziecku.
– I tak nas nie stać na podróż. Chryste, nie stać nas nawet na naprawę samochodu, Steph.
Wzdycha i potakuje.
– Pewnie masz rację – mówi, a gasnąca iskra, która na chwilę pojawiła się w jej oku, rani mnie boleśnie. Zasługuje na spełnienie marzeń. Zasługuje na kogoś lepszego niż ja, na coś lepszego niż to, co mogę jej zaoferować. Czyli praktycznie nic. Wydałem wszystko to, co przez chwilę miałem.
– Wymyślimy jakiś plan – nalega Carla. – Musicie to zrobić. Oboje potrzebujecie…
Kiedy rozlega się wycie, jestem na nogach na środku pokoju, zanim w ogóle zrozumiem, co się stało. To tylko alarm samochodowy na zewnątrz, po prostu alarm, ale moje mięśnie ominęły myślący mózg i zanim zdążyłem przemówić sobie do rozsądku, otwarłem już na oścież drzwi wejściowe i wpatrzyłem się w ciemność, nasłuchując. Dym z papierosa Damona sprowadza mnie z powrotem na ziemię.
– Dżizas, Mark, dobrze się czujesz?
– Eee, tak, tylko sprawdzam, co to za alarm.
Ten zaś już ucichł – facet spod siedemnastki zapalił samochód i odjechał. Krzyczę w głąb mieszkania jakieś słowa mające uspokoić Steph.
– Człowieku, jesteś na skraju załamania – mówi Damon, wyciągając w moją stronę paczkę papierosów.
Biorę jednego, wiedząc, że pewnie jeszcze bardziej mnie nakręci. Nie palę, niedobrze mi od papierosów, ale może dzięki mdłościom skupię się na czymś innym niż tych przeklętych niewidzialnych potworach.
Podaje mi ogień, a ja zapalam i wydmuchuję dym na wiatr. Ciepła bryza od gór rozwiewa mi włosy.
– Napadli cię kiedyś?
– Nie, dzięki Bogu, ale pewnie nadejdzie i moja kolej. Większość moich znajomych przeżyła kiedyś napad. To może człowiekowi spieprzyć życie.
Potakuję, powoli wydmuchując dym. Psycholog na komisariacie zalecał zastąpienie negatywnej energii uwięzionej wewnątrz uzdrawiającym powietrzem. Kazał wydychać toksyczny lęk. Boję się pozbyć strachu, ma on swój cel – trzyma mnie w pogotowiu.
Gasimy niedopałki w donicy ze zwiędłą rośliną i wracamy do domu. Słyszę głos Steph:
– Zawsze chciałam zwiedzić Musée d’Orsay, ale nie mamy kasy. Po prostu.
– Na co? – pyta Damon, załapując się na końcówkę rozmowy.
– Carla uważa, że dobrze zrobiłyby nam zagraniczne wakacje, że wyleczyłoby to nas z traumy – odpowiadam. – Ale nie mamy pieniędzy.
– Hej, a może skorzystacie z wymiany domów? Zrobiliśmy tak w zeszłym roku z kumplami. Jest do tego strona w sieci. Jedzie się do czyjegoś domu, a ten ktoś wprowadza się do was. Zamieszkaliśmy w superchacie w Bostonie, a goście, którzy przyjechali do nas, też byli zachwyceni. Nic się za to nie płaci. Można też oszczędzać na jedzeniu – więc macie wakacje za darmo.
– Wpuścić obcych do własnego domu? – zastanawiam się głośno. – A co, jak zrobią nam syf, ukradną nasze rzeczy?
– Na tej stronie wszyscy użytkownicy są zarejestrowani i ludzie wystawiają sobie nawzajem opinie. Para z Ameryki, która tu przyjechała, była przedtem na wymianie osiem razy i wszyscy poprzedni właściciele dobrze ich ocenili jako gości. Dlatego wiesz, komu można zaufać.
Steph się uśmiecha.
– Brzmi nieźle, co, Mark?
Wtedy właśnie widzę, że ten facet wzbudza w niej nadzieję. Najlepsze, co mogę zrobić, to zdusić ją w zarodku.
– Jasne, to będzie całkiem za darmo – mówię. – Oprócz nieistotnych drobiazgów, jak bilety, wizy, transport, sto kaw w paryskich kawiarniach i Bóg tylko wie, na co jeszcze musielibyśmy wysupłać kasę w Paryżu.
W osłupieniu patrzę, jak na jej twarzy gaśnie entuzjazm. Jestem dobry w tłumieniu zapału młodych ludzi, robię to codziennie na uniwersytecie, to jedna z moich niewielu cenionych umiejętności. Steph przytakuje markotnie, a ja żałuję, że w ogóle się odezwałem. Ciągle nie doceniam siły swojego depresyjnego cynizmu. Zapominam, że jest młoda, pełna energii. Powinienem zachowywać przy niej większą ostrożność.
– Chociaż faktycznie brzmi to interesująco – dodaję bez specjalnego przekonania. – Najbardziej możliwy do realizacji pomysł ze wszystkich, jakie ostatnio słyszałem. – Usiłuję znowu wywołać na jej twarzy uśmiech, ale jest już za późno (...)
***

Przerażający thriller o małżeństwie, którego życie zamienia się w koszmar
Mrożąca krew w żyłach opowieść o rozpadzie małżeństwa w obliczu traumy 
Mark, Steph i ich córeczka mieszkają w słonecznym Kapsztadzie. Gdy uzbrojeni napastnicy włamują się do ich domu, rodzina przeżywa traumę, choć fizycznie wychodzą z napadu bez szwanku. Od tej pory nie potrafią już prowadzić normalnego życia, ich codziennością staje się strach. 
Kiedy przyjaciółka sugeruje im krótkie wakacje, nie zastanawiają się długo. Przez stronę internetową zajmującą się wymianą domów znajdują urzekające mieszkanie w Paryżu. Mark i Steph nie mogą oprzeć się pragnieniu romantycznej ucieczki od codzienności.
Kiedy przylatują do Paryża, okazuje się, że nic nie jest takie, jak powinno być. Wkrótce stają się świadkami wstrząsającego wydarzenia. Ich małżeństwo stanie pod znakiem zapytania, gdy Mark pokaże swoje prawdziwe oblicze...










Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger