"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Dwa zwykłe słowa Ashley Rhodes-Courter

"W życiu miałam przeszło tuzin tak zwanych matek. Lorraine Rhodes mnie urodziła. Gay Courter adoptowała. Pomiędzy są zapchajdziury. Niektóre były miłe, kilka było dziwacznych, a jedna, Marjorie Moss, była podła jak czarownica z jakiejś bajki. Niezależnie od tego, gdzie mieszkałam, czekałam z niecierpliwością, by znów połączyć się z matką. Czasami często się widywałyśmy, ale czasami – z niewyjaśnionych przyczyn – nie pojawiała się przez całe lata.Niedługo, niedługo, niedługo… Nuciłam sobie to słowo jak kołysankę, gdy próbowałam zasnąć, jak mantrę, gdy nikt mnie nie słyszał, hymn, by zablokować wątpliwości, które pojawiały się, gdy przerwy pomiędzy wizytami się wydłużały. Moja matka mnie kochała. Byłam jej specjalnym Słoneczkiem. Niedługo wróci. Niedługo! Tak, wróci. Naiwna i ufna, zawsze jej wierzyłam i w jakimś bardzo znikomym stopniu – nawet teraz – nadal jej wierzę."

Ujmująca literatura faktu. z tej samej półki co książka Za kratami i Szklany zamek.
Bardzo dobrze narracyjnie poprowadzona opowieść, co w przypadku wspomnień jest sztuką. 
Przejmująca i wzruszająca historia, którą czyta się z niedowierzaniem.

Polecam.

MOJA OCENA: 7/10



PRZECZYTAJ FRAGMENT!



1.
DZIEŃ, W KTÓRYM SKRADZIONO MI MATKĘ
O miano najgorszego dnia mojego życia walczą dwa dni: pierwszy to ten, gdy zabrano mnie od matki; drugi, gdy cztery lata później trafiłam do domu zastępczego Mossów. Trzy tygodnie przed tym, jak straciłam matkę, wyjechałam z Południowej Karoliny na Florydę wraz z nią, jej mężem i moim bratem. Miałam trzy i pół roku i pamiętam, że leżałam na tylnym siedzeniu, przyglądając się, jak krople deszczu spływały w dół szyb samochodowych, kreśląc rozmaite wzory.
Mój młodszy braciszek, Luke, siedział w foteliku, którego nikt nie pofatygował się zamocować pasami, więc gdy jego ojciec skręcał ostro, przyciskał mnie do drzwi. Luke miał monitor pracy serca, ale chyba nie nosił go przez cały czas, bo pamiętam, że używałam go na mojej ulubionej zabawce, którą był miś Teddy Ruxpin[1].
Póki nie pojawił się Dustin Grover, mieszkałyśmy w przyczepie z Leanne, siostrą bliźniaczką mojej matki, która rzuciła szkołę, by pomagać przy mnie. Pomimo że bliźniaczki wyglądały zupełnie inaczej, dla mnie były wymienne, skoro ciocia Leanne spędzała ze mną prawie tyle samo czasu, co moja matka, a mi nigdy nie przeszkadzało, że jedna wychodzi, a jej miejsce zajmuje druga. Uwielbiałam mościć się u boku cioci Leanne. Rozmawiając przez telefon z przyjaciółmi, przebierała palcami w moich loczkach.
Moja matka, gdy mnie urodziła, miała zaledwie siedemnaście lat. Jeśli ona i moja ciocia przypominały większość nastolatek, to bardziej były zainteresowaniem szwendaniem się z przyjaciółmi niż zmienianiem pieluch. Tym niemniej pracowały na różne zmiany i opiekowały się mną na przemian. Ich przyczepa stała się lokalnym miejscem spotkań, bo nie było tam nikogo dorosłego.
– Ścisz to! – któregoś popołudnia wrzasnęła moja matka. Oglądałam kreskówki, próbując przebić się przez rozmowy nastolatków, coraz bardziej podkręcając głośność. – Powiedziałam, żebyś ściszyła!
– Gdybyście się, do diabła, zamknęli, to słyszałabym tę cholerną telewizję – odparłam. Moja matka i jej przyjaciele wybuchli śmiechem.
Byłam wtedy obdarzoną intuicją dwulatką nasiąkającą językiem i zachowaniami bandy rozwydrzonych smarkaczy, którzy pozowali na dorosłe zachowania i zwyczaje. Zyskiwałam sobie ich uwagę, grając dorosłą, a moja matka przechwalała się, jak szybko zaczęłam korzystać z toalety i jak wyraźnie mówię.
Moja matka miała beztroskie podejście. Była zbytnio zajęta sobą, żeby przejmować się moim bezpieczeństwem. Chociaż zawsze zapinała mnie w foteliku, jej poobijana furgonetka nie posiadała pasów. Podczas jazdy po wyboistej drodze Karoliny Południowej drzwi się otworzyły. Wypadłam na zewnątrz, koziołkując kilka razy, zanim wylądowałam na ramieniu. Moja matka zawróciła samochód i zobaczyła, jak do niej macham. Nadal byłam wpięta w fotelik.
Gdy matka zaczęła żyć z Dustinem – na którego wszyscy mówili Dusty – nastrój w domu całkowicie się zmienił i rzadziej widywałam ciocię Leanne. Dusty był jak ocean, który zmienia się niespodziewanie w zależności od pogody. W jednej chwili potrafił być spokojny, w następnej wzburzone fale wznosiły się wysoko i załamywały z hukiem. Kuliłam się, gdy krzyczał. Ponieważ moja matka zajmowała się mną, nie zawsze miała idealny, gorący posiłek dla swojego chłopaka, którego ten oczekiwał natychmiast po swoim wejściu do domu.
– Nie potrafisz nawet dobrze upiec cholernego biszkoptu? – krzyknął po tym, jak zobaczył przypalony spód, ciskając talerzem z ciastem jak frisbee.
Schowałam się pod kocem, jak zawsze, gdy zaczynała się awantura, w nadziei, że koc ochroni mnie przed ich okropnymi słowami albo rękoczynami. Przez otwór wpatrywałam się w pojedynczy przedmiot – na przykład but – i próbowałam sprawić, żeby wszystko inne znikło.
Pamiętam, jak moja ciężarna matka obudziła się z drzemki i zastała moją ciocię i Dusty’ego, jak siedząc bardzo blisko siebie, oglądają telewizję. Złapała ich na łaskotkach i śmiechu.
– Jak mogłaś? – Moja matka wrzasnęła na ciotkę. – On jest ojcem mojego dziecka!
– Jesteś tego pewna? – odgryzła się ciocia, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.
Po tym incydencie nie było jej całymi tygodniami, a ja tęskniłam za nią tak bardzo, że nawijałam sobie włosy na palce i udawałam, że robi to ona.
Wkrótce potem pojawiło się nowe dziecko: Tommy. Moja matka przyniosła go do domu w żółtym kocyku i pozwoliła mi pocałować jego maleńkie paluszki. Nie pamiętam wiele więcej, ponieważ pojawił się i zniknął po niecałych dwóch miesiącach. Czasami myślałam, że mi się przyśnił albo że był tylko lalką, której nie wolno mi było dotykać. Gdy widziałam go po raz ostatni, nagle przestał się ruszać i zmienił kolor z różowego na szary. Wszyscy siedzieliśmy w pokoju i każdy do niego podchodził. Leżał w pudełku wyłożonym poduszką.
Moja matka zaszła w ciążę niedługo po zniknięciu Tommy’ego. Kilka miesięcy później wyszła za Dusty’ego i przez krótki okres wydawaliśmy się szczęśliwą, małą rodziną. Ale zaledwie dziewięć miesięcy po narodzinach Tommy’ego na świecie przedwcześnie pojawił się Luke. Moja matka przed ukończeniem dwudziestego roku życia zdołała urodzić troje dzieci w niecałe trzy lata.
Luke przynajmniej – w przeciwieństwie do mnie – przyszedł na świat, mając ojca. Przy narodzinach mój nowy brat ważył zaledwie dwa funty. Matka musiała wrócić ze szpitala bez niego.
– Naprawdę masz dziecko? – spytałam ją.
– Musi zostać z pielęgniarkami, póki trochę nie podrośnie – wyjaśniła.
Kilka dni później obudziłam się, słysząc jej łkanie. Dusty próbował ją pocieszyć, ale go odepchnęła.
– To wszystko twoja wina, bo mnie uderzyłeś! – krzyknęła.
Próbowałam zrozumieć, jak to, że Dusty ją uderzył, mogło zrobić krzywdę nienarodzonemu dziecku. Położyłam głowę na jej brzuchu. Przypominał balon, z którego częściowo uszło powietrze.
– Kiedy będę mogła zobaczyć braciszka? – spytałam.
– Musieli go zabrać ze szpitala w Spartanburg do Greenville, gdzie będą mogli lepiej się nim zajmować – wytłumaczyła moja matka. – Pojedziemy tam tak szybko, jak to możliwe.
Tymczasem matka wróciła do pracy. Dusty miał mnie doglądać, podczas gdy ona była na nocnej zmianie. Którejś nocy sąsiedzi znaleźli mnie, jak samotnie plątałam się pośród przyczep, i zabrali mnie do siebie, póki matka nie przyszła do domu.
Następnego dnia spakowała torbę i wprowadziłyśmy się do Ronald McDonald House w pobliżu szpitala[2].
Codziennie chodziłyśmy odwiedzić Luke’a. Przez większość czasu musiałam czekać na zewnątrz, w pokoju, w którym były małe stoliki, książeczki do kolorowania i kredki. Czasami pozwalali mi nałożyć maseczkę i wejść do pomieszczenia, gdzie w pudełkach były dzieci – nie takich drewnianych, w jakim leżał Tommy, ale w plastikowych, do których mogłam zajrzeć, gdy matka mnie podnosiła.
– Czy on kiedyś stamtąd wyjdzie? – zapytałam.
– O tak – obiecała matka. – Jest silny jak jego tatuś.
Gdy siedem miesięcy później Luke przyjechał do domu, nie był większy od jednej z moich lalek. Czasami nosił maseczkę szpitalną zamiast pieluchy.
Ciocia Leanne przychodziła, żeby pomóc, i często dzwoniła.
– Gdzie twoja mama? – spytała, gdy odebrałam telefon.
– W kuchni, gotuje prochy – odpowiedziałam.
– Zaraz przyjadę – powiedziała, ale gdy to zrobiła, Dusty jej nie wpuścił.
Dusty pracował jako podwykonawca przy stawianiu szkieletów domów. Po kłótni o pieniądze jego partner wtargnął do naszej przyczepy. Dusty wypchnął go na zewnątrz, ale ten wyrwał drzwi, a potem zaczął demolować przyczepę. O ścianę huknęło krzesło, a w moim kierunku poleciał stół. Zrobiłam unik, ale moja matka zaczęła wrzeszczeć.
– O mało nie zrobiłeś krzywdy Ashley!
– Nic mi nie jest, mamo – powiedziałam, kuląc się w kącie.
– Musimy się przeprowadzić – oświadczyła moja matka Dusty’emu, gdy już uprzątnęli bałagan. – Ta okolica ma na ciebie zły wpływ.
– A ty co, anioł? – odszczeknął. – Poza tym tutaj mam pracę.
– Na Florydzie jest mnóstwo pracy. – Kopniakiem posłała w róg połamane krzesło. – Żałuję, że stamtąd wyjechałam po śmierci mamy.
Jej matka – moja babcia, Jenny – pierwsze dziecko urodziła, mając czternaście lat, ale oddała to dziecko do adopcji. W ciągu następnych sześciu lat miała Perry’ego, następnie bliźniaczki Leanne i Lorraine, i wreszcie Sammiego. Potem, w wieku dwudziestu jeden lat, u babci Jenny zdiagnozowano raka szyjki macicy i przeszła histerektomię. Chora, biedna i katowana przez swojego męża alkoholika uznała, że nie jest w stanie dłużej zajmować się dziećmi i wysłała je do domu dziecka prowadzonego przez baptystów. Moja matka przez wiele lat nie miała wiele do czynienia ze swoimi rodzicami, ale gdy Jenny umierała na Florydzie, pojechała, by spotkać się z nią po raz ostatni. Jenny miała trzydzieści trzy lata.
Dzięki małemu spadkowi moja matka zapisała się do szkoły kosmetycznej. Zanim dopuścili ją do pracy z chemikaliami do włosów, musiała przejść badania lekarskie. Tak właśnie się dowiedziała, że jest w ciąży ze mną. Matka sądzi, że poczęła mnie w noc po pogrzebie swojej matki. Tak czy inaczej, urodziłam się trzydzieści dziewięć tygodni później. Gdy była w ciąży, oglądałaŻar młodości[3],i tak dała mi na imię Ashley, po jednej z bohaterek serialu.
Gdy Dusty zgodził się na przeprowadzkę do Tampy, mojej matce poprawił się nastrój. Pakując się, nuciła You Are My Sunshine, jesteś moim słoneczkiem, i tłumaczyła mi, że przeprowadzamy się do Słonecznego Stanu, by żyć długo i szczęśliwie.
Niewiele pamiętam z długiej podróży samochodem, poza śpiewaniem wraz z Joan Jett w radiu. Gdy dotarliśmy na Florydę, zatrzymaliśmy się w motelu, a potem w przyczepie, która śmierdziała jak odpływ. Mam wspomnienia, jak chodzę po osiedlu przyczep, trzymając butelkę Luke’a i błagając o mleko.
Nasz samochód zawsze pachniał musztardą i piklami z tych wszystkich fast foodów, jakie jedliśmy. Cieszyłam się na tylnym siedzeniu swoim zwyczajowym zestawem dla dzieci, gdy moja matka krzyknęła „Kurna! Kurna!”. Mrugające czerwone światło zabarwiło szyby samochodu na różowo i podobało mi się, jak wyglądały moje dłonie, jakby stały w ogniu.
Zawyła syrena. Dusty walnął ręką w kierownicę.
– Ashley, powtarzaj, że chcesz kupę, okej? – poleciła mi matka.
Policjant zapytał, gdzie są nasze tablice rejestracyjne.
– Mamo, muszę kupę! – krzyknęłam głośno.
– Dokąd jedziecie? – spytał oficer.
– Do domu mojego ojczyma – powiedziała moja matka swoim najmilszym głosem.
– Jesteśmy z Karoliny Południowej. Przeprowadzamy się tutaj – pospiesznie ciągnął Dusty – więc jutro załatwię nowe, florydzkie tablice.
– Witamy na Florydzie – powiedział policjant, zerkając na mnie i na Luke’a, zanim aresztował Dusty’ego za brak tablic rejestracyjnych i ważnego prawa jazdy.
Moja matka, czekając, żeby wypuścili Dusty’ego, na zmianę przeklinała i płakała. Minęło kilka godzin, zanim mogliśmy pojechać do domu. Budynek wyglądający jak pudełko na buty znajdował się na porośniętej drzewami Sewaha Street.
– Mieszkamy teraz w bliźniaku – wyjaśniła matka, a ja wyczułam, że awansowaliśmy w świecie. Trzy dni później spotkałam więcej policjantów – tych, którzy na zawsze rozbili naszą rodzinę.
Siedziałam na ganku ubrana tylko w szorty, gdy podjechały policyjne samochody.
– Nie ma go – powiedziała moja matka, gdy spytali ją o Dusty’ego. Jeden z policjantów zbliżał się do niej. Matka, która trzymała Luke’a, krzyknęła:
– Ja nic nie zrobiłam!
– Mama – pisnęłam, wyciągając obie ręce, żeby mnie też podniosła. Człowiek ubrany po cywilnemu odepchnął mnie i wyłuskał Luke’a z jej ramion. Próbowałam przepchnąć się do matki, którą pakowano na tylne siedzenie radiowozu. Drzwi zatrzasnęły się tak mocno, że aż zadrżały mi nogi. Przez zamknięte okno słyszałam, jak matka krzyczy: „Ashley!”. Ktoś przytrzymał mnie, gdy samochód odjeżdżał. Szarpałam się i kopałam, próbując biec za nim.
– Wszystko jest w porządku! Uspokój się! – powiedział człowiek z błyszczącymi guzikami.
Chlipnęłam za swoim Teddym Ruxpinem.
– Winky!
– Kto to taki? – Policjant pozwolił mi wbiec do środka. Wyciągnęłam Winky’ego spod koca na swoim łóżku. – Ach, to twój miś. On też może jechać. – Wziął dwie moje koszulki, kazał mi nałożyć jedną z nich i klapki. Mój t-shirt ze Strawberry Shortcake[4] znalazł się na Luke’u, chociaż był na niego znacznie za duży.
Na posterunku policji mężczyzna w mundurze podał Luke’a kobiecie w mundurze. Luke złapał się uszu Winky’ego, gdy usiadłam obok niego i tej policjantki. W tle słyszałam, jak nasza matka woła za nami, ale jej nie widziałam. Przyjechały dwie kobiety w normalnych ubraniach. Jedna podniosła Luke’a, stanowcza dłoń drugiej pociągnęła mnie w jej kierunku. Ta kobieta, która trzymała Luke’a, wzięła także Winky’ego.
– Nie! – wrzasnęłam, sięgając po misia.
– To tylko na trochę – powiedziała mi ta pierwsza kobieta.
– Winky!
Na kilka sekund pojawiła się moja matka.
– Ashley! Niedługo po ciebie przyjadę! – Potem trzasnęły drzwi i zniknęła. Odwróciłam się, a Luke’a już nie było. Wypchnięto mnie na zewnątrz i wsadzono do samochodu.
– Mamusiu! Luke! – płakałam. – Winky!
– Później ich zobaczysz – powiedziała kobieta, gdy nasze auto odjeżdżało.
Myślenie o tej chwili jest jak zdzieranie strupa z niemal zabliźnionej rany. Wciąż wierzyłam, że wszystko wróci do normalności. Niewiele wiedziałam – już nigdy nie miałam mieszkać ze swoją matką ani zobaczyć Winky’ego (...)



***

Słoneczko, jesteś moim dzieckiem, a ja jestem twoją matką. Musisz szanować osobę, która się tobą zajmuje, ale pamiętaj, że to nie jest twoja mama.

Ashley Rhodes-Courter spędziła dziewięć lat swojego życia w czternastu różnych domach zastępczych, żyjąc dla tych słów. Nawet gdy jej matka kompletnie się zatraciła, Ashley nie porzuciła wiary w ich nieprzewidywalną, rozpadającą się relację, cały czas coraz bardziej i bardziej pogrążając się w system opieki społecznej.
Bolesne wspomnienia tego, jak została zabrana z domu, szybko zostają pożarte przez koszmary jej nowego życia, gdzie Ashley przerzucana jest pomiędzy pracownikami społecznymi, przenoszona ze szkoły do szkoły, i gdzie musi przetrwać manipulacje i upokorzenia ze strony bardzo przemocowej rodziny zastępczej. W tym inspirującym, niezapomnianym pamiętniku Ashley znajduje odwagę, by osiągnąć cel – a jednocześnie odkryć siłę własnego głosu.







Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger