"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Córki latarnika Jean Pendziwol

"Bo zawsze byłam i Elizabeth, i Emily, dwiema bliźniaczkami, córkami latarnika. Nie mogę być tylko jedną. To trudne."

Bardzo mocne 8. Dwie opowieści, tak jak lubię.

Staruszka Elizabeth vs. zbuntowana nastolatka Morgan. Dom opieki. Historia, którą łączy je obydwie...

Pomiędzy kobietami rozwija się sympatia i nić porozumienia - są one wciągnięte w świat latarnika z wyspy Porphyry Island, opisanego w pamiętnikach, spisanych ponad 70 lat temu. Wyblakłe kartki dzienników ojca Elizabeth przywołują wspomnienia i duchy przeszłości... Dzieciństwo na wyspie, ukochaną siostrę bliźniaczkę Emily, dramaty, tragedie i niewyjaśnione zagadki. Zapiski te skrywają więcej tajemnic niż się spodziewa i zagrażają temu, kim myślała, że jest...

Wspomnienia dzieciństwa, tak jak lubię. Wyspa, latarnia, mewy, skały, woda, tak jak lubię.
Tajemnica. Klimat. Świetna narracja. Przeszłość łączy się z teraźniejszością. 
Tak jak lubię.

POLECAM.

MOJA OCENA: 8/10



PRZECZYTAJ FRAGMENT!


CZĘŚĆ PIERWSZA


Arnie Richardson

Czarny labrador się starzeje. Jego znękane artretyzmem sztywne nogi kroczą wydeptaną ścieżką, ostrożnie przestępując nad korzeniami i przeciskając tęgie ciało między pniami jodeł i topól. Upstrzony siwizną pysk trzyma nisko przy ziemi, by nie stracić śladu swojego pana.
To ich poranny rytuał i przestrzegając go, codziennie zostawiają za sobą chatki osiedla na Srebrnym Ostrowie[1], by przemierzywszy las, dojść do zatoki Middlebrun – zwyczaj, który pielęgnują, odkąd labrador był niezdarnym szczeniakiem. Ale już wtedy, przed tyloma laty, mężczyzna miał siwe włosy, kurze łapki w kącikach oczu i brodę obsypaną srebrzystym pyłem. Teraz obaj poruszają się wolno, człowiek i pies, krzywiąc się z bólu, ilekroć zawiodą ich zesztywniałe stawy, i ostrożnie wybierając drogę. Wyruszają, gdy wstaje pomarańczowy świt, a przedtem witają się z prostą satysfakcją, że oto mają przed sobą jeszcze jeden dzień.
Mężczyzna podpiera się laską – sękatym sosnowym kijem, najpierw wypolerowanym przez fale Jeziora Górnego, a potem polakierowanym na błysk w warsztacie. Nie potrzebuje go, przynajmniej do chwili gdy ścieżka zaczyna się piąć, bo wtedy zaciska na nim palce i kij staje się jego częścią, niezbędną i nieodłączną. Na szczycie wzgórza przystaje. Zbiegają się tu dwie ścieżki, ponieważ ta, którą idą, przechodzi w dużo szerszy i bardziej uczęszczany szlak przecinający Park Śpiącego Olbrzyma. O tej porze panuje tu cisza.
To niesamowite miejsce, ten wrzynający się w jezioro półwysep. Kunsztowne skaliste klify i łagodne granie, tajemniczo wyrzeźbione przez wiatr, deszcz i czas, przybierają tu kształt olbrzyma drzemiącego w objęciach szarej, lodowatej wody. Legenda mówi, że jest to Nanibijou, bóg Odżibwejów, który położył się kiedyś u wejścia do Zatoki Gromów i zamienił w kamień, by po wsze czasy strzec bogatych złóż srebra. Legenda legendą, ale srebro jest prawdziwe. Dowodem na to, że kiedyś je tu wydobywano, są korytarze, chodniki, które podążający za krętymi żyłami rudy górnicy wydrążyli głęboko pod dnem jeziora, nie zważając na ciągłe niebezpieczeństwo zalania. Wokół kopalni powstało miasteczko, a raczej osiedle, ot, małe skupisko drewnianych chat, kuźnia i sklep, które porzucono, gdy woda wygrała bitwę i pogrzebała srebro w lodowatym grobie. Ale po kilku latach ludzie wrócili. Zamietli podłogi, odkurzyli stoły, wymyli okna, przybili nadwątlone gonty i Srebrny Ostrów ożył. Ożywał tak co roku latem i rodzina mężczyzny z labradorem od pokoleń spędzała na wyspie tę porę roku, choć wpadała tu i zimą, na kilka dni, a nawet tygodni, zależnie od pogody. Starzec chadzał tymi ścieżkami od dziecka.
On i pies ruszają w dół, w stronę brzegu, pies – malując ogonem półkola w powietrzu, jego pan – postukując kijem to w miękką ziemię, to w twardą skałę. Jezioro już się budzi, już strząsa z siebie całun nocnej mgły. Buczki mgłowe na Wyspie Mostowej i Porfirowej, teraz milczące, aż do świtu wskazywały drogę niewidocznym statkom, ostrożnie płynącym przez Zatokę Gromów, mijającym przylądek u stóp Śpiącego Olbrzyma i Królewską Wyspę, by dotrzeć w końcu do głównych szlaków wodnych jeziora. Jednak wschodzące słońce i narastający wiatr zdążyły już rozpędzić ostatnie smużki mgły i zamiast złowieszczego zawodzenia buczków starcowi i psu towarzyszy śpiew ptaków.
Choć bardziej stosowne byłoby jednak ostrzegawcze buczenie.
Pies wyczuwa bliskość jeziora i przyspiesza kroku. Ma zmęczone kości i słaby wzrok, ale jest labradorem i wzywa go woda. Wyprzedza swojego pana, wybiega na plażę i porywa patyk z długiej warstwy śmieci, które fale wyrzuciły na brzeg podczas ostatniego sztormu. Z patykiem w pysku biegnie przed siebie, a jezioro szybko zmywa ślady jego łap.
Starzec idzie za nim, lecz jest na tyle daleko, że pies dostrzega ją, zanim na piasku pojawia się pierwszy odcisk buta jego pana. Labrador niedowidzi, jednak wyczuwa jej obecność i rozpoznaje kształt, ponieważ łódź wyróżnia się na tle skał, drzew, plaży i fal. Pies przystaje w wodzie i szczeka, zapominając o porzuconym patyku.
Łódź ma dwadzieścia sześć stóp długości. Jej drewniany kadłub jest rozłupany, w bakburcie zieje wielka dziura, a bom kołysze się do rytmu fal. Wraz z każdym oddechem jezioro dźwiga ją ze skalistego dna i z mokrym stęknięciem opuszcza. Grot wciąż stoi, lecz rozdarty, głośno trzepocze. Łódź ma pękniętą zęzę, jest niebezpiecznie przechylona, przelewa się przez nią woda. Mężczyzna nie musi nawet patrzeć na wymalowaną na rufie nazwę. Wie, że pochylone litery układają się w napis: Tańcząca na Wietrze.
Rusza spiesznie w tamtą stronę. Nogi grzęzną w piasku, a ponieważ podpiera się kijem, ślady, jakie za sobą zostawia, wyglądają jak wiadomość napisana alfabetem Morse’a. Zatoka jest płytka, lecz na jej końcu sterczą skały, a łódź leży właśnie tam. Nie zważając na ujadanie psa, starzec woła do tych, którzy mogą być na pokładzie. Dociera na miejsce, potyka się i wchodzi do lodowatej wody. Drętwieją mu nogi, zimno paraliżuje go, obezwładnia, lecz on nie zwraca na to uwagi i brnie dalej, po kamieniach, omijając zdradziecką szparę między kadłubem a skałami. W końcu wdrapuje się do kokpitu i dygocząc na całym ciele, z trudem wstaje.
Nigdy dotąd nie był na pokładzie Tańczącej na Wietrze, lecz patrzy na połamany ster, widzi pęknięty fał i zalewają go wspomnienia. Przypomina mu się fort, który jako mali chłopcy zbudowali z wyrzuconego na brzeg drewna, czuje opór rumpla, gdy po raz pierwszy, tylko we dwóch, popłynęli Groszkiem, małą łódką z żaglem gaflowym, na ryby do Kanału Walkera, czuje smak piwa, które wykradli z koszyka piknikowego i zanieśli na czarną wulkaniczną plażę po drugiej stronie wyspy, by tam je razem wypić. Słyszy cicho szeptane imiona – Elizabeth i Emily.
– Cholera jasna, Charlie! – Patrzy na maszt i porwany żagiel, widzi sylwetki krążącej na niebie pary mew. – Coś ty znowu zrobił?
Minęło sześćdziesiąt lat, odkąd rozmawiali ostatni raz, sześćdziesiąt lat, odkąd wyspa stanęła w ogniu. Widział tę łódź wiele razy, słyszał opowieści o jej kapitanie, o Elizabeth. O Emily. Ale on i Charlie już ze sobą nie rozmawiali. Gdyby zaczęli, musieliby przyznać się do współsprawstwa, pełnego najlepszych intencji, lecz współsprawstwa, co wzmogłoby jedynie ból i żal. Prześladuje go to. Przez te wszystkie lata nie było dnia, żeby o nich nie myślał. Ani jednego.
Przytrzymuje się knagi i przez zejściówkę zagląda do kabiny na dole. W stojącej tam wodzie pływa poduszka i czapka baseballowa. Na stole nawigacyjnym leży kilka zeszytów oprawionych w wypłowiałe, rozlatujące się płótno żeglarskie. Tuż obok splątany rzemień.
Mężczyzna siada na miejscu sternika. Pies milczy. Jego pan pogrąża się w zamyśleniu zakłócanym jedynie cichym szeptem wiatru, szumem fal i potrzaskiwaniem kadłuba skarżącej się łodzi. Charliego Livingstone’a nie ma na pokładzie.
Nie ma na nim żadnych oznak życia, nie licząc migotliwego płomyka lampy naftowej na bomie, która pali się słabo, lecz uparcie, jak mała latarnia morska (...)



***
Córki latarnika, entuzjastycznie przyjęty przez krytykę „dorosły” debiut Jean. E. Pendziwol, autorki książek dla dzieci, to poruszająca opowieść o rodzinie, tożsamości, sztuce i prastarej tajemnicy, tchnąca niespokojną atmosferą i emocjonalną potęgą Języka kwiatów, Sierocych pociągów i Światła między oceanami.


Choć umysł ma wciąż bystry, Elizabeth straciła wzrok. Mieszka w domu spokojnej starości i nie mogąc już czytać ulubionych książek ani oglądać obrazów, które tak bardzo ją kiedyś poruszały, wypełnia pustkę muzyką i rodzinnymi wspomnieniami, zwłaszcza o ukochanej siostrze bliźniaczce Emily. Kiedy odnajdują się prywatne dzienniki zmarłego ojca Elizabeth, przeszłość staje się nagle teraźniejszością, i to za bardzo. 
Przy pomocy Morgan, nastoletniej przestępczyni, która odpracowuje karę w domu spokojnej starości, Elizabeth czyta dzienniki, które zabierają ją na wyprawę przez czas i zbliżają do siebie obie podróżniczki…









Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger