"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Pod skórą Michel Faber

Mroczny thriller sci-fi, zupełnie nieoczywisty, napisany z klasą i mega wciągający!!!

Bohaterem jest Isserley, pozaziemska istota, wysłana na Ziemię przez bogatą pozaziemską korporację, aby wyłapywać nieostrożnych autostopowiczów. Narkotyzuje ich i dostarcza swoim pobratymcom, którzy okaleczają i preparują swoje ofiary tak, aby mogły zostać zamienione w mięso, ponieważ ludzkie mięso (zwane "voddissin") jest bardzo drogim przysmakiem w tym obcym, jałowym, innym świecie. 
Przybiera ona postać bardzo atrakcyjnej młodej kobiety i rozpoczynają się łowy...

MOJA OCENA: 9/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

1

Is­ser­ley za­wsze za pierw­szym ra­zem mijała au­to­sto­po­wi­cza, by zy­skać na cza­sie i do­brze mu się przyj­rzeć. Szu­kała potężnych mu­skułów: pociągającej góry mięsa na dwóch no­gach. Nie in­te­re­so­wały jej osob­ni­ki wątłe i kości­ste.
Wbrew po­zo­rom na pierw­szy rzut oka było jed­nak trud­no odróżnić mięśnia­ka od chu­chra. Wy­da­wałoby się, że sa­mot­ne­go au­to­sto­po­wi­cza na od­lud­nej szo­sie nie można nie za­uważyć, niby ma­jaczącego w od­da­li po­mni­ka albo si­lo­sa zbożowe­go, i że nad­jeżdżając z da­le­ka, da się go spo­koj­nie osza­co­wać, ro­ze­brać w myślach i otak­so­wać z dużym wy­prze­dze­niem. Ale Is­ser­ley już daw­no prze­ko­nała się, że to nie­praw­da.
Sama jaz­da po dro­gach Gór Ka­le­dońskich była za­da­niem wy­ma­gającym od niej kon­cen­tra­cji – bo­wiem za­wsze działo się tu więcej niż na pocztówkach z tych stron. Na­wet w opa­li­zującej ci­szy zi­mo­we­go świtu, choć nad po­la­mi po obu stro­nach szo­sy wi­siały jesz­cze mgły, nie można było się łudzić, że tra­sa A9 po­zo­sta­nie pu­sta przez dłuższy czas. Tu i ówdzie as­falt za­le­gały fu­trza­ste trup­ki nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nych leśnych stwo­rzeń. Każdego ran­ka po­ja­wiały się nowe, a wszyst­kie upa­miętniały te za­mrożone w cza­sie chwi­le, kie­dy ja­kiejś żywej isto­cie szo­sa po­my­liła się z jej na­tu­ral­nym śro­do­wi­skiem.
Również Is­ser­ley często wy­pusz­czała się w trasę w tej po­rze przed­hi­sto­rycz­nej ci­szy i spo­ko­ju, gdy jej sa­mochód można było wziąć za pierw­szy au­to­mo­bil na zie­mi. Miała wte­dy wrażenie, że wylądowała w świe­cie, który zo­stał stwo­rzo­ny tak nie­daw­no, że góry wciąż jesz­cze będą się tu wypiętrzały, a le­si­ste do­li­ny za­le­je, być może, oce­an.
Mimo to, zwy­kle już po za­le­d­wie kil­ku mi­nu­tach, kie­dy wyjeżdżała swo­im au­tkiem na opu­sto­szałą, lek­ko pa­rującą drogę, po­ja­wiał się za nią sznur zdążających na południe po­jazdów. W do­dat­ku sa­mo­cho­dy te nie po­zwa­lały, by dyk­to­wała im tem­po niby owca-prze­wod­nicz­ka, pro­wadząca sta­do wąską ścieżką; jeśli więc nie przy­spie­szyłaby w ta­kiej sy­tu­acji, mu­siałaby zje­chać na po­bo­cze i dać się wy­prze­dzić trąbiącym na nią prze­raźli­wie kie­row­com.
Na do­bitkę tra­sa A9 była główną ar­te­rią, więc trze­ba było uważać na wszyst­kie łączące się z nią żyłki dru­gorzędnych dróg. Tyl­ko kil­ka skrzyżowań miało do­bre ozna­ko­wa­nie, jak­by za sprawą do­bo­ru na­tu­ral­ne­go – po­zo­stałe kryły się za drze­wa­mi. Nie należało lek­ce­ważyć tych skrzyżowań, cho­ciaż na wszyst­kich miała pierw­szeństwo prze­jaz­du – bo na każdym z nich mogła kryć się me­cha­nicz­na pułapka w po­sta­ci nie­cier­pli­wie ter­koczącego ciągni­ka, który – gdy­by na­gle za­je­chał jej drogę – sam nie ucier­piałby zbyt­nio wsku­tek nie­uwa­gi, ona na­to­miast skończyłaby gdzieś w ro­wie.
Naj­bar­dziej roz­pra­szały ją jed­nak po­wa­by oko­li­cy. Lśniąca deszczówka na po­bo­czu, stad­ko mew la­tających za siew­ni­kiem po gli­nia­stym polu, błysk desz­czu za dwo­ma albo trze­ma wzgórza­mi, a na­wet sa­mot­ny ostry­go­jad na nie­bie mógł spra­wić, że za­po­mi­nała nie­mal, po co wyjeżdża w trasę. Miała tak je­chać, oglądając wschód słońca i od­ległe far­my, których za­bu­do­wa­nia za­czy­nały się właśnie złocić, aż do cza­su, gdy gdzieś, znacz­nie bliżej, jakiś cie­ni­sty kształt zmie­niał się na­gle z gałęzi albo kupy śmie­ci w mięsi­ste­go dwu­no­ga z wyciągniętą ręką.
I wte­dy wra­cała jej pamięć, choć cza­sem do­pie­ro wte­dy, kie­dy go mijała, ocie­rając się nie­mal o pal­ce au­to­sto­po­wi­cza, które mogłaby zmiażdżyć, gdy­by były choć o kil­ka cen­ty­metrów dłuższe.
Gwałtow­ne ha­mo­wa­nie nie wcho­dziło w ra­chubę. Nie, Is­ser­ley spo­koj­nie trzy­mała stopę na pe­da­le gazu i nie wyłamy­wała się z ko­lum­ny sa­mo­chodów. Usiłowała tyl­ko za­re­je­stro­wać w pamięci wi­ze­ru­nek au­to­sto­po­wi­cza jak fo­to­gra­fię, kie­dy śmigała obok pośród in­nych aut.
Cza­sa­mi, gdy jadąc da­lej, ana­li­zo­wała w myślach za­pa­miętany ob­raz, roz­po­zna­wała w rze­ko­mym au­to­sto­po­wi­czu osob­ni­ka płci żeńskiej. Ale nie in­te­re­so­wała się sa­mi­ca­mi, a w każdym ra­zie nie w ten sposób. Niech je pod­wożą inni kie­row­cy.
Jeżeli au­to­sto­po­wicz był płci męskiej, za­zwy­czaj sta­rała się przyj­rzeć mu po­now­nie, chy­ba że już na pierw­szy rzut oka oka­zy­wał się cher­la­kiem. Uznaw­szy jed­nak, że zro­bił na niej od­po­wied­nie wrażenie, za­wra­cała, gdy tyl­ko mogła bez­piecz­nie wy­ko­nać ów ma­newr – oczy­wiście poza zasięgiem jego wzro­ku, nie chciała bo­wiem, aby domyślił się, że jest nim za­in­te­re­so­wa­na. Po­tem, jadąc prze­ciw­nym pa­sem dro­gi na tyle wol­no, na ile po­zwa­lał jej ruch na szo­sie, tak­so­wała sam­ca wzro­kiem po raz wtóry.
Bar­dzo rzad­ko, ale jed­nak zda­rzało się, że nie mogła po­tem od­na­leźć „swo­je­go” au­to­sto­po­wi­cza, co ozna­czało, że jakiś mniej ostrożny albo mniej wy­bred­ny kie­row­ca za­trzy­mał się i za­brał go, kie­dy za­wra­cała. Mrużyła wte­dy oczy, wpa­trując się w punkt, gdzie, jak się jej wy­da­wało, stał przed­tem sa­miec, wi­działa jed­nak tyl­ko pu­sty skraj wy­sy­pa­ne­go żwi­rem po­bo­cza. Jej wzrok prze­su­wał się następnie z szo­sy na pola albo w zarośla, sądziła bo­wiem, że mógł się w nich ukryć, aby oddać mocz. (Au­to­sto­po­wi­cze często tak ro­bi­li). Wy­da­wało się jej nie­pojęte, jak mógł zniknąć tak szyb­ko. Miał do­bre – a na­wet do­sko­nałe, wręcz ide­al­ne ciało – dla­cze­go za­tem zmar­no­wała okazję? Dla­cze­go nie za­brała go od razu?
Cza­sa­mi było jej trud­no po­go­dzić się z porażką i wte­dy po pro­stu je­chała da­lej całymi mi­la­mi w na­dziei, że ten, kto za­brał jej au­to­sto­po­wi­cza, wy­sa­dzi go gdzieś po dro­dze. Kro­wy po­pa­try­wały na nią głupko­wa­to, kie­dy pędziła szosą w mgiełce spa­lin zmar­no­wa­nej ben­zy­ny.
Za­zwy­czaj jed­nak au­to­sto­po­wicz stał dokład­nie tam, gdzie minęła go za pierw­szym ra­zem, cza­sem tyl­ko nie trzy­mał już ręki tak wy­so­ko jak wcześniej, a jego ubra­nie (szczególnie jeśli za­czy­nał padać deszcz) było bar­dziej łacia­te. Nad­jeżdżając z prze­ciw­nej stro­ny, mogła przez mo­ment przyj­rzeć się jego poślad­kom albo udom, lub też zo­ba­czyć, czy ma do­brze umięśnio­ne ra­mio­na. Umiała po­nad­to do­strzec w jego po­sta­wie coś, co zdra­dzało py­szałko­watą pew­ność sie­bie do­rod­ne­go sam­ca.
Prze­jeżdżając obok, pa­trzyła wprost na nie­go, aby zwe­ry­fi­ko­wać swo­je pierw­sze wrażenie i upew­nić się osta­tecz­nie, że nie wy­ol­brzy­mia jego syl­wet­ki siłą wy­obraźni.
Jeśli fak­tycz­nie wy­da­wał się od­po­wied­ni, za­trzy­my­wała sa­mochód i za­pra­szała au­to­sto­po­wi­cza do środ­ka.
Robiła to od lat. Nie­mal co­dzien­nie wyjeżdżała swoją sfa­ty­go­waną czer­woną to­yotą co­rollą na trasę A9 i krążyła po szo­sie. Na­wet kie­dy miała za sobą serię uda­nych zbliżeń i jej sa­mo­oce­na była chwi­lo­wo wy­so­ka, mar­twiła się, że au­to­sto­po­wicz, którego właśnie za­brała, może oka­zać się z per­spek­ty­wy cza­su ostat­nim na­prawdę do­rod­nym sam­cem: że może w przyszłości żaden mu nie dorówna.
Prawdę mówiąc, wy­zwa­nie, które po­dej­mo­wała, do­star­czało jej dresz­czy­ku uza­leżniającej jak nar­ko­tyk emo­cji. Bywało, że tuż obok niej sie­działo w sa­mo­cho­dzie wspa­niałe zwierzę, głęboko prze­ko­na­ne, że jadą do niej do domu, ona zaś po­tra­fiła w ta­kich sy­tu­acjach myśleć już o następnym tro­feum. Na­wet kie­dy po­dzi­wiała au­to­sto­po­wi­cza, przyglądając się elip­som jego mu­sku­lar­nych ra­mion albo roz­py­chającej jego ko­szulkę klat­ce pier­sio­wej, i roz­ko­szo­wała się myślą, jak wspa­niale będzie się pre­zen­to­wał nago, kątem oka śle­dziła skraj szo­sy na wy­pa­dek, gdy­by usiłował za­trzy­mać ją sa­miec ro­kujący jesz­cze większe na­dzie­je.
Dzi­siej­szy dzień nie zaczął się pomyślnie.

***
Początek klasycznego dreszczowca - atrakcyjna Isserley przemierza szkockie szosy w poszukiwaniu mężczyzn-autostopowiczów, których usypia i wywozi na odludną farmę. Z pewnością porywaczka, seryjna morderczyni, może sadystka? Faber sprytnie dozuje napięcie, stopniowo odsłaniając tożsamości Isserley. Zaczynamy się orientować, że nie jest ona ze Szkocji ani nawet z Europy, a w ręku mamy książkę zupełnie innego gatunku! Pod skórą to przewrotny portret dziwacznej, egzotycznej i pięknej planety Ziemia. Niepowtarzalna okazja spojrzenia na świat naiwnymi, zdziwionymi oczami - okazuje się, że wtedy widać więcej i ostrzej. 





EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIA/


TRAILER









Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger