"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Vivo Istvan Vizvary

Śpieszący właśnie do domu Leslie Tuxington był pewien, że to olbrzymi ptak spada z przestworzy. Od chwili, kiedy światła miasta wydobyły kształt z ciemności nocy, do ciężkiego uderzenia o bruk minęły nie więcej niż trzy sekundy. – Co to, kurwa, było?  – szepnął.  – Kondor? – Nie potrafię zidentyfikować, ale kondory są dużo mniejsze  – odpowiedział mu prosto do ucha asystent osobisty.  – Mam wezwać muchy reporterskie? Wstępna wycena relacji osobistej to tysiąc euro.


Nie oceniam, bo nie dobrnęłam do końca, ale kiedyś może wrócę do tej lektury, bo wydaje mi się, że warto:)

Generalnie styl bardzo przypominał mi powieści Chiny Miéville'a, czyli misz-maszowa bomba: mnogość postaci, mnogość wątków, mnogość znaczeniowa, mnogość wszystkiego i świetny, ale bardzo specyficzny humor.

Początkowe odczucie to totalne niezrozumienie... Trzeba bardzo uważnie wciągać się w ten świat i w tą opowieść. Trzeba także mieć nastrój, cierpliwość i mega skupienie, jeśli chodzi o tego rodzaju lektury;)


MOJA OCENA: -


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


1.


Wiedziony przedśmiertnym instynktem Alskopp, król smoków Drumloftu, leciał na zachód, ku horyzontowi. Powoli opadał już z sił i z trudem utrzymywał wysokość, był jednak zdecydowany zakończyć królewskie życie z godnością, w powietrzu, nie zaś w zębach rekinów. Pogrążony w modlitwie do przodków, wpatrywał się w czerń oceanu lśniącą odbiciami złotych gwiazd.
W chwili gdy w jego piersi wybuchł płomień, pomyślał, że to strzała. Zapewne podążano jego tropem, aby teraz, kiedy nie ma już sił, by się bronić, wyrównać jakieś stare, doczesne rachunki. Jakież to ludzkie. Jakie małe.
W końcu zrozumiał, że to nie atak. Właśnie ostatni raz nabrał oddechu.
Głęboko w dole zapłonęły barwne światła. Niebo zasnuło się gęstymi chmurami.
Skrzydła, niegdyś potężne, a teraz bezsilne, furkotały żałośnie, poddając się pędowi powietrza.
„To już”, pomyślał. „Czas na ostatnią prośbę”.
Do gasnącej świadomości dotarł jeszcze ostry, nieznany zapach i widok wysokich, błyszczących lustrami murów. „Oto królestwo powietrza i wiatru. Obym okazał się godny waszej gościnności, o przodkowie!”.
Śpieszący właśnie do domu Leslie Tuxington był pewien, że to olbrzymi ptak spada z przestworzy. Od chwili, kiedy światła miasta wydobyły kształt z ciemności nocy, do ciężkiego uderzenia o bruk minęły nie więcej niż trzy sekundy.
 – Co to, kurwa, było?  – szepnął.  – Kondor?
 – Nie potrafię zidentyfikować, ale kondory są dużo mniejsze  – odpowiedział mu prosto do ucha asystent osobisty.  – Mam wezwać muchy reporterskie? Wstępna wycena relacji osobistej to tysiąc euro.
 – Jasne! Na co w ogóle czekasz?  – warknął Tuxington i ruszył w kierunku cielska, które bezwładnie zaległo na jezdni Tottenham Court Road.  – Szkoda, że nie spadło na jakiś samochód, ale i tak najważniejsze, że jesteśmy pierwsi.
Kiedy zbliżył się na jakieś piętnaście kroków, zamarł.
Na glasfalcie leżał smok, dokładnie taki sam jak w Drumlofcie. Błoniaste skrzydła, paszcza pełna zębów, fioletowy język wielkości dorosłego człowieka. Uderzenie o ziemię musiało złamać kark stworzenia, łeb bowiem przekręcony był względem spoczywającego na grzbiecie ciała pod wyjątkowo nieprzyjemnym kątem i rosła wokół niego czarna plama połyskliwej cieczy.
„Jeśli to podróbka, ktoś się naprawdę przyłożył”, pomyślał Tuxington. „Tak czy inaczej, mogę podejść i dotknąć tego czegoś. Raczej mnie nie ugryzie, a tysiąc euro piechotą nie chodzi”.
Wziął głęboki oddech i podszedł do cielska, otoczony rojem reporterskich much przybyłych na wezwanie asystenta.
Cuchnęło. Jak w pawilonie tygrysów, tylko dużo ostrzej. I cierpko, jakby ktoś wylał kwas na jezdnię.
Zamknął oczy i wyciągnął dłoń.
Skóra była ciepła i sucha. Szorstka.
„Jak prawdziwy. To niemożliwe”.
 – Trochę wyżej!  – powiedział ktoś ostrym, rozkazującym tonem.  – I nie tak mocno!
Wystraszony Tuxington otworzył oczy.
 – Tylko nie to!  – jęknął.  – Moje tysiąc euro!
Rozejrzał się, ale nikogo nie dostrzegł. Głos musiał dochodzić zza cielska.
Ostrożnie, żeby nie pośliznąć się w czarnej kałuży, obszedł łeb smoka. Ujrzał dwoje ludzi zajętych rozcinaniem brzucha bestii. Facet i dziewczyna  – on koło pięćdziesiątki, ona dużo młodsza. W rękach trzymali przedmioty wyglądające na prymitywne noże. Pomiędzy nimi stał towarowy wózek.
 – Co tu robicie, do jasnej cholery?!  – krzyknął Tuxington.
Nie odpowiedziawszy nawet słowem, wrócili do swojego zajęcia.
„Czyżby obcokrajowcy?”, pomyślał. „A przecież mówili po angielsku!”.
Wściekły, z sercem tłukącym się w piersi, ruszył dziarskim krokiem ku obcym.
 – To mój smok! Miałem dostać za relację tysiąc euro!  – wrzasnął dziewczynie prosto do ucha.  – Nie rozumiecie?
Spojrzała na niego (...)


***
John Lennon ma sto dwadzieścia lat i komponuje piosenki wyłącznie dla bogatej, pięknej i szaleńczo w nim zakochanej kobiety. Alfred Ulver, psychiatra hochsztapler, utrzymuje się głównie z pracy swojego cyfrowego klona i sesji cochingowych. Lizę Trommer, skromną krawcową, odwiedza w domu dawno zmarły ojciec, który uciekł z Forever, wirtualnego świata spokojnej starości.


Alskopp, dumny i potężny król smoków Drumloftu, wydał ostatnie tchnienie na londyńskiej Tottenham Court Road. Uderzenie skrzydeł motyla może zmienić losy świata. Upadek smoka zmienia, i to diametralnie! Rzeczywistość i światy wirtualne okazują się być połączone znacznie ściślej, niż się to dotąd wydawało i nie są tym, za co je uważano.

Co jest prawdziwe, a co urojone? Kim jesteśmy, a kogo jedynie odgrywamy? Czy śmierć jest ostateczną granicą, a jeśli tak, to kto mieszka za nią?

“Na pierwszym poziomie zanurzenia „Vivo” jest trzymającą w napięciu i dowcipną powieścią przygodową. Na drugim poziomie zanurzenia otrzymacie inteligentne science-fiction, stawiające pytania o odpowiedzialność człowieka względem światów, które sam stworzył. Na kolejnym poziomie zanurzenia… musicie się zastanowić, czy macie odwagę zejść tak głęboko.“ - Katarzyna Rupiewicz, autorka „Redlum"





Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger