"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Pierwszy śnieg Jo Nesbø

Nie oceniam, bo nie dałam rady przejść tej bzdury...
Już od pierwszego rozdziału wiało absurdem, potem trafiłam na grafomaństwo i nudę.


Przykład?

Nie wiem, jakich znajomych ma autor i na kim się wzorował, ale dla mnie kobieta, zostawiająca dziecko w aucie, w zimie, bez włączonego silnika, na 40 minut, podczas których uprawia pseudo perwersyjny sex, urozmaicony jej wewnętrznymi przemyśleniami /XD/, po czym przypomina sobie /ojej!/ o synku, zamkniętym w aucie, zakrawa nawet nie lekko o absurd. Ten początek mega skutecznie zniechęcił mnie do dalszej lektury i zapowiedział mniej więcej, czego się mogę spodziewać po tej historii...

Do kolejnego absurdu nie dotarłam, bo z kolei tak wiało nudą i i grafomaństwem właśnie, że dałam sobie spokój.

Już kiedyś próbowałam zacząć przygodę z Nesbo, ale chyba jednak na 200% to nie dla mnie...

O ekranizacji się nie wypowiadam, bo jeszcze nie widziałam, ale poczytałam sobie dość dużo negatywnych ocen, więc chyba też sobie odpuszczę.

MOJA OCENA: BEZ OCENY /NIEDOCZYTANE.../


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


Część I 

1  ŚRODA, 5 LISTOPADA 1980. BAŁWAN ZE ŚNIEGU

To było tego dnia, kiedy spadł śnieg. O jedenastej przed południem z bezbarwnego nieba bez żadnej zapowiedzi zaczęły się sypać olbrzymie płatki śniegu, niczym armada z kosmosu przybywająca na podbój pól, ogrodów i trawników w Romerike. O drugiej w Lillestrøm do akcji wkroczyły pługi śnieżne, a kiedy Sara Kvinesland o pół do trzeciej wolno i ostrożnie skierowała swoją toyotę corollę SR5 między wille na Kolloveien, listopadowy śnieg przykrywał już puchową kołdrą pofałdowany krajobraz.
Wydawało jej się, że domy w świetle dziennym wyglądają inaczej. Do tego stopnia inaczej, że o mało nie minęła wjazdu do jego garażu. Samochód poślizgnął się, gdy przyhamowała, a z tylnego siedzenia rozległo się prychnięcie. W lusterku zobaczyła niezadowoloną minę syna.
– To nie potrwa długo, kochanie – powiedziała.
Przed garażem wśród całej tej bieli widniał duży czarny prostokąt asfaltu. Zrozumiała, że właśnie w tym miejscu musiał stać samochód firmy przeprowadzkowej. Ścisnęło ją w gardle. Oby tylko nie przyjechała za późno.
– Kto tu mieszka? – padło pytanie z tylnego siedzenia.
– Po prostu znajomy – odparła Sara i odruchowo poprawiła fryzurę w lusterku. – Najwyżej dziesięć minut, kochanie. Zostawię kluczyk w stacyjce, żebyś mógł posłuchać radia.
Wysiadła, nie czekając na odpowiedź, i w butach na ślizgających się podeszwach podreptała do drzwi, przez które tyle razy wchodziła i wychodziła, ale nigdy w ten sposób, nigdy w środku dnia, w pełni widoczna dla wszystkich ciekawskich oczu w tej willowej dzielnicy. Nie chodziło o to, że późne wieczorne wizyty wyglądały na bardziej niewinne, lecz z jakiegoś powodu słuszniejsze wydawało się popełnianie takich czynów po zapadnięciu ciemności.
Usłyszała buczenie dzwonka w środku; zabrzmiał jak trzmiel zamknięty w słoiku po dżemie. Czekała z narastającą desperacją, zerkając w okna sąsiadów. Niczego nie zdradzały, ukazywały jedynie odbicia czarnych nagich jabłoni, szarego nieba i mlecznobiałego krajobrazu. Wreszcie usłyszała kroki za drzwiami i odetchnęła z ulgą. Moment później już była w środku, w jego ramionach.
– Nie wyjeżdżaj, kochany – poprosiła, czując płacz ściskający w gardle.
– Muszę – odparł takim tonem, jakby powtarzał refren, który mu się znudził. Ale jego dłonie już szukały znajomych ścieżek, które nigdy się im nie sprzykrzyły.
– Wcale nie musisz – szepnęła mu do ucha. – Chcesz. Zacząłeś się bać.
– To nie ma żadnego związku z tobą i mną.
Usłyszała irytację w jego głosie, a jednocześnie jego ręka, ta silna, lecz zarazem miękka ręka, przesunęła się po jej skórze na krzyżu i wpełzła pod pasek spódnicy i rajstop. Byli jak wyćwiczeni tancerze, znający każdy, nawet najdrobniejszy ruch partnera, każdy krok, oddech i rytm. Najpierw biała miłość. Ta dobra. Potem czerń. Ból.
Jego ręka przesunęła się po płaszczu, szukając pod grubym materiałem brodawek piersi. Zawsze go fascynowały, stale do nich wracał. Może dlatego, że sam ich nie miał.
– Zaparkowałaś przed garażem? – spytał i mocno ją uszczypnął.
Kiwnęła głową; ból przeszył ją niczym strzała żądzy sięgająca aż do mózgu. Pochwa otworzyła się dla jego palców, które już niedługo miały tam trafić.
– Mały czeka w samochodzie.
Jego dłoń gwałtownie znieruchomiała.
– On nic nie wie – wydusiła z siebie, czując jego wahanie.
– A twój mąż? Gdzie jest teraz?
– Jak ci się wydaje? Oczywiście w pracy.
Teraz to ona mówiła z irytacją. I dlatego, że on wprowadził męża do tej rozmowy, i dlatego, że trudno jej było o nim mówić, nie irytując się przy tym. A poza tym jej ciało tak bardzo go pragnęło. Teraz, już! Sara Kvinesland rozpięła mężczyźnie rozporek.
– Nie... – zaczął, łapiąc ją za nadgarstek.
Z całej siły uderzyła go drugą ręką w twarz. Patrzył na nią zdumiony, zaskoczony. Na policzku rozlewała się czerwona plama. Ona się uśmiechnęła i przyciągnęła jego twarz do swojej.
– Wyjedziesz – syknęła. – Ale najpierw będziesz mnie rżnął. Zrozumiano?
Poczuła jego oddech na twarzy, szybszy i urywany. Jeszcze raz uderzyła go wolną ręką, a jego członek trzymany tą drugą zaczął się powiększać.

Pchnięcia były coraz mocniejsze, ale ekscytacja już minęła. Ogarnęło ją odrętwienie, magia zniknęła, napięcie opadło i została jedynie rozpacz. Traciła go. Właśnie teraz, leżąc tu, traciła go. Wszystkie lata, przez które tęskniła, wszystkie wypłakane łzy, rozpaczliwe posunięcia, do których ją skłaniał, nic nie dając w zamian. Oprócz tego jednego.
Stał przy brzegu łóżka, brał ją z zamkniętymi oczami. Sara wpatrywała się w jego tors. Początkowo ją to dziwiło, ale z czasem zaczął jej się podobać widok białej gładkiej skóry na mięśniach piersi. Przypominał jej stare posągi, pozbawione brodawek piersiowych, by nie siać publicznego zgorszenia.
Zaczął sapać głośniej. Wiedziała, że już niedługo dojdzie ze wściekłym rykiem. Uwielbiała ten ryk, i ten zawsze pełen zaskoczenia, ekstatyczny, świadczący niemal o bólu wyraz twarzy, jak gdyby orgazm za każdym razem przechodził jego najdziksze oczekiwania. Teraz czekała tylko na ten ostatni ryk, na głośne pożegnanie w jego zimnej sypialni, ogołoconej z obrazów, zasłon i dywanów. On wkrótce się ubierze i wyjedzie do innej części kraju, gdzie, jak twierdził, otrzymał propozycję pracy, z której nie mógł zrezygnować. Ale z tego mógł zrezygnować. Z tego. Chociaż ryczał z rozkoszy.
Zamknęła oczy. Ale żaden ryk się nie rozległ. On znieruchomiał.
– Co się stało? – spytała, otwierając oczy.
Wykrzywił się. Ale nie z rozkoszy.
– Twarz – szepnął.
Sara cała aż drgnęła.
– Gdzie?
– Za oknem.
Okno znajdowało się za łóżkiem, tuż nad jej głową. Obróciła się, poczuła, jak on się z niej wysuwa, już miękki. Okno było za wysoko, by mogła przez nie wyjrzeć, leżąc, za wysoko też, by ktoś mógł przez nie zajrzeć do środka, stojąc na ziemi. W zapadających już ciemnościach zobaczyła jedynie podwójne odbicie sufitowej lampy w szybie.
– Widziałeś siebie – powiedziała niemal błagalnym tonem.
– W pierwszej chwili też mi się tak wydawało – odparł, wciąż nie odrywając oczu od okna.
Sara uklękła. Potem wstała i wyjrzała na ogród. I rzeczywiście zobaczyła twarz.
Roześmiała się głośno. Twarz była biała, miała oczy i usta z czarnych kawałków żwiru, prawdopodobnie zebranych z podjazdu, a ręce z gałęzi jabłoni.
– Na miłość boską – zaniosła się śmiechem. – To przecież tylko bałwan ze śniegu! – Śmiech zaraz przeszedł w płacz. Szlochała bezradnie, dopóki nie poczuła jego objęć.
– Muszę już iść – wykrztusiła.
– Zostań jeszcze trochę.
Została.
Kiedy szła w stronę garażu, zobaczyła, że minęło prawie czterdzieści minut.
Obiecał, że od czasu do czasu zadzwoni. Zawsze umiał kłamać, a ona wyjątkowo się z tego cieszyła. Jeszcze zanim dotarła do samochodu, zobaczyła bladą buzię chłopca, który patrzył na nią z tylnego siedzenia. Szarpnęła za drzwiczki, ale ku swemu zdumieniu stwierdziła, że są zamknięte. Popatrzyła na syna przez zaparowane okna. Dopiero gdy zastukała w szybę, otworzył.
Usiadła za kierownicą. Radio milczało, a w samochodzie panowało lodowate zimno. Kluczyki leżały na siedzeniu pasażera. Odwróciła się do syna. Był blady, dolna warga mu drżała.
– Coś się stało? – spytała.
– Tak – odparł. – Widziałem go.
W głosie chłopca brzmiał cienki przenikliwy ton strachu, którego nie słyszała od jego dzieciństwa, kiedy chował się, wciskając między rodziców na kanapę przed telewizorem, rękami zasłaniając oczy. A teraz przechodził mutację, przestał już dawać jej buzi na dobranoc, zaczął się interesować silnikami i dziewczynami. Któregoś dnia on też wsiądzie do samochodu z którąś z nich i od niej odjedzie.
– O czym ty mówisz? – spytała, wsunęła kluczyk do stacyjki i przekręciła.
– O bałwanie...
Silnik nie zareagował, a ją bez najmniejszej zapowiedzi ogarnęła panika. Nie wiedziała, czego tak naprawdę się boi. Wyjrzała przez przednią szybę i spróbowała jeszcze raz. Czyżby akumulator zdążył paść?
– Jak ten bałwan wyglądał? – spytała, naciskając gaz do dechy i w desperacji kręcąc kluczykiem tak mocno, że o mało go nie złamała. Chłopiec odpowiedział, ale jego słowa zagłuszył ryk zaskakującego silnika.
Sara wrzuciła bieg i puściła sprzęgło, jak gdyby nagle strasznie zaczęło jej się spieszyć. Koła zabuksowały w miękkim lepkim świeżym śniegu. Dodała więcej gazu, ale nie ruszyli, a tył samochodu wolno zaczął przesuwać się w bok. W końcu opony przedarły się do asfaltu, rzuciło ich w przód na drogę.
– Tata na nas czeka – powiedziała. – Musimy się pospieszyć.
Włączyła radio, podkręciła głośność, żeby wypełnić zimną przestrzeń w samochodzie dźwiękami innymi niż własny głos. Spiker po raz setny tego dnia informował, że Ronald Reagan pokonał dziś w nocy Jimmy’ego Cartera w amerykańskich wyborach prezydenckich.
Chłopiec znów coś powiedział. Popatrzyła w lusterko.
– Co mówisz? – spytała głośno.
Powtórzył, ale ona wciąż nie słyszała. Przyciszyła radio, kierując się w stronę szosy i rzeki, dwóch czarnych żałobnych wstążek, wijących się wśród śniegu. Drgnęła przestraszona, gdy uświadomiła sobie, że chłopiec wychylił się do przodu między siedzeniami. Jego głos tuż przy jej uchu zabrzmiał jak suchy szept, jak gdyby ważne było, by nikt inny oprócz ich dwojga go nie usłyszał.
– Umrzemy (...)

***

Jest listopad, w Oslo właśnie spadł pierwszy śnieg. Birte Becker po powrocie z pracy do domu chwali syna i męża za ulepienie bałwana w ogrodzie. Nie jest on jednak ich dziełem. Stają przy oknie - i widzą, że bałwan jest skierowany twarzą w stronę domu. Patrzy wprost na nich.


W tym samym czasie komisarz Harry Hole otrzymuje anonimowy list podpisany "Bałwan". Zaczyna dostrzegać wspólne cechy dawnych, niewyjaśnionych spraw. Okazuje się, że wraz z pierwszymi oznakami zimy do gazet trafia informacja o nowym morderstwie. Ofiara jest zawsze zamężną kobietą, a jednocześnie w pobliżu miejsca zbrodni pojawia się bałwan. Wszystko wskazuje na to, że po Oslo i okolicach znów krąży seryjny zabójca.


Cykl: Harry Hole



EKRANIZACJA 
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER


  




ZGARNIJ EBOOKA Z 



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger