No która młoda baba tego nie czytała...??? XD I stara? Rewelacyjna, ukochana powieść - polecam!!
MOJA OCENA: 9/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Zabawa w pielgrzymów
- Gwiazdka nie będzie Gwiazdką bez prezentów - mruczała Jo, leżąc na dywanie.
- To takie okropne być biednym! - westchnęła Meg, spoglądając na swoją starą sukienkę.
- Uważam, że to nie w porządku, żeby jedne dziewczynki miały dużo ładnych rzeczy, a inne nie miały nic a nic - dodała mała Amy obrażonym głosem.
- Mamy Ojca i Matkę i siebie nawzajem - odezwała się ze swojego kącika Beth, zupełnie zadowolonym tonem.
Cztery młode twarze, na które padał blask ognia z kominka, rozjaśniły się na te pogodne słowa, po czym znów spochmurniały i Jo powiedziała ze smutkiem:
- Nie mamy ojca i jeszcze długo nie będziemy go miały.
Nie powiedziała „może już nigdy”, ale każda dodała to sobie po cichu, myśląc o ojcu, który był gdzieś daleko, tam, gdzie toczyły się walki.
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Potem Meg powiedziała zmienionym tonem:
- Jak wiecie, mama zaproponowała, żeby na Gwiazdkę nie było prezentów, dlatego że ta zima będzie dla wszystkich ciężka i mama uważa, że nie powinnyśmy wydawać pieniędzy na przyjemności, podczas kiedy nasi mężczyźni cierpią na froncie. Nie możemy wiele zrobić, ale możemy zdobyć się na drobne wyrzeczenie i powinnyśmy uczynić to z ochotą. Obawiam się tylko, że ja nie potrafię.
I Meg pokręciła głową, myśląc z żalem o wszystkich ładnych rzeczach, których tak bardzo pragnęła.
- Naprawdę nie sądzę, żeby nasze drobne oszczędności mogły się na coś przydać. Każda z nas ma tylko dolara i niewiele pomożemy armii oddając taką sumę. Zgadzam się, żeby nie oczekiwać niczego od Matki, czy od was, ale sama chcę sobie kupić Undinę i Sintrama. Marzę o tym już od tak dawna - powiedziała Jo, która była molem książkowym.
- Miałam zamiar wydać mojego dolara na nowe nuty - powiedziała Beth z lekkim westchnieniem, którego nie usłyszał nikt oprócz szczotki przy kominku i czajnika.
- Ja kupię sobie ładne pudełko kredek Fabera. Są mi naprawdę potrzebne - powiedziała zdecydowanie Amy.
- Matka nic nie mówiła o naszych pieniądzach i nie pragnie przecież żebyśmy wyrzekały się wszystkiego. Kupmy sobie to, na co każda z nas ma ochotę i miejmy trochę radości. Pewna jestem, że solidnie na to zapracowałyśmy - zawołała Jo, spoglądając niczym chłopak na obcasy swoich butów.
- Wiem, że ja na pewno tak, ucząc przez prawie cały dzień te męczące dzieciaki, podczas gdy tak tęsknię za zabawami w domu - zaczęła znowu narzekać Meg.
- Nie jest ci nawet w połowie tak ciężko jak mnie - powiedziała Jo. - Ciekawe, jak by ci się podobało sterczeć przez całe godziny z nerwową i kapryśną starą damą, która wciąż popędza, nigdy nie jest zadowolona i dręczy cię tak, że masz ochotę uciekać przez okno albo płakać?
- To niegrzecznie grymasić, ale ja naprawdę myślę, że zmywanie naczyń i utrzymywanie wszystkiego w porządku, to najgorsza praca na świecie. Złości mnie to, a moje ręce tak sztywnieją, że nie mogę porządnie ćwiczyć.
I Beth popatrzyła na swoje szorstkie dłonie z westchnieniem, które tym razem wszyscy mogli usłyszeć.
- Nie przypuszczam, żeby któraś z was cierpiała tak jak ja - zawołała Amy. - Wy nie musicie chodzić do szkoły z tymi wstrętnymi dziewczynami, które dręczą cię, jeśli czegoś nie umiesz, wyśmiewają twoje sukienki, robią z twojego ojca karytekturę, jeśli nie jest bogaty i obrażają cię, jeśli nie masz ładnego nosa.
- Jeśli masz na myśli karykaturę, to tak powiedz, zamiast mówić o tekturach, jakby papa był jakimś produktem do opakowania - poradziła ze śmiechem Jo.
- Wiem, co mam na myśli i nie musisz być od razu taka ironiczna. Powinno się używać ciekawych słów i poszerzać swoje słownictwo - odparła z godnością Amy.
- Przestańcie się przedrzeźniać, dzieci. Czy nie wolałabyś, Jo, żebyśmy mieli pieniądze, które papa stracił, kiedy byłyśmy małe? Mój Boże! Jakie szczęśliwe i dobre byłybyśmy, gdybyśmy nie miały zmartwień! - powiedziała Meg, która pamiętała lepsze czasy.
- Powiedziałaś kiedyś, że, twoim zdaniem, jesteśmy znacznie szczęśliwsze niż dzieci Kingów, które wciąż się kłócą i złoszczą mimo wszystkich swoich pieniędzy.
- Powiedziałam tak - Beth. - I myślę, że jesteśmy, bo mimo że musimy pracować, to świetnie się bawimy i jesteśmy całkiem niezłą paczką, jakby powiedziała Jo.
- Tak, Jo używa takich żargonowych wyrażeń! - zauważyła Amy, spoglądając z naganą na długą postać wyciągniętą na dywanie. Jo natychmiast usiadła, włożyła ręce do kieszeni i zaczęła gwizdać.
- Jo, przestań, zachowujesz się jak chłopak!
- Dlatego to robię!
- Nie cierpię prostackich dziewczyn, które nie zachowują się jak damy!
- Nienawidzę afektowanych, zmanierowanych dzierlatek!
- Zgodne ptaszęta w gniazdkach swych - zaśpiewała Beth-rozjemca, robiąc tak zabawną minę, że oba ostre głosy złagodniały w śmiechu i tym razem „dziobanie” zostało zakończone.
- Doprawdy, dziewczęta, obie jesteście winne - powiedziała Meg, rozpoczynając kazanie w swoim stylu najstarszej siostry. „Józefino, jesteś już dostatecznie dorosła, żeby wyzbyć się tych chłopięcych manier i zachowywać przyzwoiciej. Kiedy byłaś małą dziewczynką, nie miało to większego znaczenia, ale teraz, kiedy jesteś taka wysoka i upinasz już włosy, powinnaś pamiętać o tym, że jesteś młodą damą”.
- Nie jestem! A jeśli czyni mnie nią upinanie włosów, to będę je czesać w dwa ogony aż do dwudziestki - zawołała Jo, zrywając z włosów siatkę i rozrzucając kasztanową grzywę. - Nienawidzę myśli o tym, że mam dorosnąć, zostać panną March, nosić długie suknie i wyglądać równie sztywno jak chiński aster! Już samo bycie dziewczyną jest dostatecznie okropne, kiedy ktoś tak jak ja lubi chłopięce zabawy, prace i zwyczaje! Nie mogę pogodzić się z tym, że nie jestem chłopcem, a teraz jest gorzej niż kiedykolwiek przedtem, bo tak bardzo chciałabym iść i walczyć razem z papą, a mogę tylko siedzieć w domu i robić na drutach jak nudna starowinka!
I Jo potrząsnęła robioną właśnie niebieską żołnierską skarpetką tak, że druty zabrzęczały jak kastaniety, a kłębek wełny potoczył się przez pokój.
- Biedna Jo! To straszne, ale nie ma rady, więc musisz się zadowolić przekręcaniem swojego imienia na chłopięce i odgrywaniem brata dla nas, dziewcząt - powiedziała Beth, gładząc szorstką głowę u swych kolan ręką, której łagodnego dotyku nie mogły zmienić wszystkie na tym świecie zmywania naczyń i odkurzania.
- Co do ciebie Amy - kontynuowała Meg - to jesteś zdecydowanie zbyt drobiazgowa i sztywna. Teraz twoje miny są zabawne, ale jeśli się nie postarasz, to wyrośniesz na afektowaną gąskę. Lubię twoje przyjemne maniery i subtelny sposób mówienia, kiedy nie starasz się być elegancka, ale twoje absurdalne słownictwo jest równie złe jak żargon Jo.
- Jeśli Jo jest chłopczycą, a Amy gęsią, to kim, bardzo proszę, jestem ja? - zapytała Beth, gotowa dzielić z siostrami kazanie.
- Ty jesteś kochana, i nic innego - odparła ciepło Meg i nikt nie zaprzeczył, bo „Myszka” była ulubienicą całej rodziny.
Ponieważ młodzi czytelnicy lubią wiedzieć „jak ludzie wyglądają” poświęcimy teraz chwilę, żeby im pokrótce naszkicować cztery siostry, które w zapadającym zmierzchu siedziały robiąc na drutach, podczas gdy grudniowy śnieg padał cicho na dworze, a ogień trzaskał wesoło na kominku. Był to wygodny staroświecki pokój, gdyż mimo wyblakłego dywanu i zwyczajnych mebli na ścianach wisiało parę dobrych obrazów, książki wypełniały wszystkie wnęki, chryzantemy i poinsecje kwitły w oknach, a wokół panowała atmosfera domowego spokoju.
Margaret, najstarsza z całej czwórki, miała szesnaście lat i była bardzo ładna; krągła, o jasnej cerze, dużych oczach, masie delikatnych brązowych włosów, słodkich ustach i białych dłoniach, które były przedmiotem jej próżności. Piętnastoletnia Jo była bardzo wysoka, chuda i smagła i przypominała źrebię, gdyż zdawało się, że nigdy nie wiedziała, co zrobić ze swoimi długimi kończynami, które wciąż jej zawadzały. Miała zdecydowane usta, komiczny nos i bystre szare oczy, które wydawały się wszystko dostrzegać i były kolejno to groźne, to wesołe, to znów zamyślone. Długie, gęste włosy były jedynym atutem jej urody, ale zazwyczaj upychała je w siatkę, żeby jej nie przeszkadzały. Jo miała okrągłe ramiona, duże stopy i ręce, rozwichrzone stroje i skrępowany wygląd dziewczyny, która gwałtownie zmieniała się w kobietę i nie lubiła tego. Elizabeth - albo Beth, jak ją wszyscy nazywali - była różaną, gładkowłosą i jasnooką dziewczynką lat trzynastu, o nieśmiałym sposobie bycia, cichym głosie i łagodnym usposobieniu, które rzadko ulegało zmianie. Ojciec nazywał ją „Maleńką Ciszą” i imię to świetnie do niej pasowało, gdyż zdawała się ona żyć we własnym szczęśliwym świecie, wyruszając z niego tylko na spotkanie tych kilku osób, które darzyła zaufaniem i kochała. Amy, mimo że najmłodsza, była najważniejsza - przynajmniej we własnym mniemaniu. Prawdziwa śnieżynka, o niebieskich oczach i złotych lokach wijących się na ramionach, blada i szczupła, i zawsze zachowująca się jak dbała o maniery młoda dama. Jakie były charaktery czterech sióstr, pozostawimy do późniejszego wyjaśnienia.
(...)
________________________________________________________________________
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej, opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Marmee. Marmee wyraźnie wyprzedza swoją epokę, wpajając dziewczynkom ideały wolności i namawiając je, by znalazły własną drogę w życiu.
Córki pani March - stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy - starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek. Dziewiętnastowieczna autorka Louisa May Alcott napisała "Małe kobietki" na podstawie własnych doświadczeń. Ten klasyczny już utwór doczekał się licznych adaptacji filmowych i cieszy się nieprzemijającym powodzeniem wśród kolejnych pokoleń.