"Lecieliśmy zimą, a teraz jesteśmy w tropikalnej dżungli. Przeżyliśmy katastrofę samolotu, chociaż to niemożliwe, a teraz jeszcze w samym środku bezludnej wyspy znajdujemy drzwi, których nie powinno tutaj być, bo nikt nie wie o jej istnieniu."
Początek jak z Lostów: tajemnicza wyprawa, katastrofa lotnicza, wyspa na środku oceanu, dżungla i... szepty.
Jednak już gdzieś w połowie książki, kiedy mniej więcej wiadomo jest, o co chodzi, pomysł ten zaczął mnie nużyć.
Narracja też trochę kulała pod względem logicznym /moje "ukochane" nieadekwatne do sytuacji zachowania i dialogi bohaterów.../
O wiele lepsza /dla mnie/ była Dziewczyna ze snów.
Jednak nie odradzam - ze względu na dobry pomysł, choć średnie wykonanie :)
MOJA OCENA: 5/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
***
Detektyw William Harton, zawieszony w obowiązkach policjant, po zakrapianej alkoholem nocy otrzymuje intratną propozycję odnalezienia starożytnego artefaktu, który w świetle nauki w ogóle nie powinien istnieć. Wraz z młodą archeolog, Oliwią Brzeską, jej bogatym protektorem, doktorem Moorem, oraz wieloma światowej sławy naukowcami wsiada do samolotu, który po niedługim locie spada na bezludną z pozoru wyspę. Hortonowi udaje się nawiązać kontakt ze światem, ale dowiaduje się, że ich samolot spadł tuż po starcie i nikt nie przeżył katastrofy.
Kim zatem są rozbitkowie? Kto i po co sprowadził ich na wyspę?