"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Data ważności William Campbell Powell

Bardzo mocne 8+!
Za co?
Za tematykę. Za narrację. Za nietypowy pomysł. Za mega wciągającą historię, opowiedzianą w formie pamiętnika!

Nie tylko dla młodzieży, choć cała opowieść jest właśnie tak stylizowana! Chwilami bardzo zaskakująca!

O przyszłości, przeszłości, uczuciach, człowieczeństwie i... robotach:)

POLECAM!!!!!!!!!!!

MOJA OCENA: 8/10



PRZECZYTAJ FRAGMENT!!!



Niedziela, 18 lipca 2049

Co za dzień!
Od dziś mamy robota. No i akurat dziś są moje jedenaste urodziny. Pomyślałam sobie, że zacznę pisać pamiętnik, bo to taki dziwny dzień, a jeśli nie potrafi się napisać porządnego wpisu do pamiętnika wtedy, kiedy jest o czym pisać, to jakie są szanse, że napisze się coś ciekawego wtedy, kiedy będzie drętwo i nudno?
Ani myślę zaczynać każdego wpisu od „Drogi pamiętniczku”. To byłoby takie... wiktoriańskie. Takie kompletnie od czapy. Postanowiłam zdecydować, kto będzie mój pamiętnik czytał. Kimkolwiek jesteś, mój odległy, nieznany przyjacielu, muszę mieć jakiś obraz ciebie w mojej głowie.
Całkiem możliwe, że jedyną osobą, która to przeczyta, będę ja sama w wieku dziewięćdziesięciu lat. No to, tak na wszelki wypadek: „Cześć, Ja-z-dwa-tysiące-sto-dwudziestego-ósmego! To Ja-z-dwa-tysiące-czterdziestego-dziewiątego”.
Możliwe też, że czytają mnie moje wnuki i wnuczki. „Cześć, moje wnuczęta! To ja, Wasza babunia Tanya, jeszcze zanim kompletnie zbzikowałam. Mam nadzieję, że załatwiliście mi miły dom”.
Nie no, tak poważnie to mam nadzieję, że to nie tak będzie wyglądać. Jak już mam być czyjąś babcią, to przynajmniej nie powinnam być nudną babcią. Zamiast tego będę wielką Damą, odznaczoną za zasługi dla kraju, opowiadającą niesamowite, w większości prawdziwe historie o moich przygodach jako szpiega, detektywa albo aktorki. Do 2128 okażę się wam bardzo potrzebna, kimkolwiek jesteście, bo nie będzie już wielu takich jak ja.
A może nawet jesteś jakimś starym, nudnym historykiem albo oślizgłym archeologiem-kosmitą z mackami o imieniu Zog z galaktyki Andromedy, który próbuje się dowiedzieć, kim jestem i jacy właściwie byli ludzie...
Macie tam w Andromedzie kościoły, panie Zog? Śluby, chrzty, pogrzeby? Za dużo szczegółów, przynajmniej jak na jeden dzień. W każdym razie, mój tata jest pastorem. Ostatnio ma dużo pracy. Mówi, że jakieś trzydzieści lat temu kościoły świeciły pustkami. Ale teraz są pełne. Pełne nieszczęśliwych ludzi szukających pomocy, która sprawi, że ich życie stanie się bardziej znośne. Ludzi, którzy potrzebują choć namiastki rytuałów, dzięki którym świat będzie znów wydawał się normalny.
Kościelny biznes się kręci, ale pastorzy i tak są biedni. Mama mówi, że tylko dzięki Tacie połowa wioski jeszcze nie odeszła od zmysłów, a i tak radzimy sobie w życiu z tym, co innym przestało już być potrzebne. Mamy spiżarkę pełną fasoli konserwowej. Nasz telewizor to czyjaś stara dwuwymiarowa plazma. A nasz „nowy” robot to odnowiony model z czterdziestego czwartego, podarowany nam przez życzliwego parafianina.
Ale mamy robota, takiego prawdziwego, działającego robota. Tata powiedział, że nawet biskup ma tylko model z czterdziestego siódmego. Ted, jeden z administratorów kościoła, wyrzucił go. Ma głęboki głos i mówi takim podmiejsko-londyńskim akcentem.
Nazwaliśmy go – tego robota – Soames. Brzmi idealnie, jak imię lokaja z lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Jak wyjęte z powieści Agathy Christie. Gdy Tata po raz pierwszy go aktywował, patrzyłam, jak rozpalały mu się oczy. Spytałam Tatę, czemu się świecą, a on odpowiedział mi z uśmiechem:
– Tak naprawdę nie ma żadnego konkretnego powodu, by te oczy świeciły. To raczej taki bajer, częściowo chodzi o nadanie tego wyglądu retro, dzięki któremu zdaniem psychologów czujemy się przy nich bardziej spokojni. Jak oglądamy te wszystkie filmy science fiction z dwudziestego wieku, śmiejemy się, bo są takie dziwne. Tutaj chodzi o to samo. Roboty są celowo tak projektowane, żeby wyglądały topornie i nieco staromodnie. I tak też się poruszają, dzięki czemu czujemy się od nich lepsi i nie boimy się ich.
Oczywiście musieliśmy się zarejestrować, aby Soames mógł rozpoznać głosy swoich nowych właścicieli i wykonywać nasze polecenia.
– Michael Deeley, główny administrator. Potwierdź. – To był Tata.
– Potwierdzam.
– Annette Deeley, drugi administrator. Potwierdź. – Mama.
– Potwierdzam.
– Tanya Deeley, młodszy administrator. Potwierdź. – Ja, odczytująca bardzo poważnym głosem tekst z instrukcji.
– Potwierdzam.
I tyle. Soames będzie od tej pory wykonywał polecenia Taty, później Mamy, a potem moje. W tej kolejności. W pamięci miał też zakodowane dodatkowe komendy, których nie można nadpisać. Nazywa się je czasami prawami robotyki Asimowa, po jakimś dawnym pisarzu, który jako pierwszy je sformułował. Tata mówi, że oryginalne zasady Asimowa były bardzo proste, ale wersja wbudowana w oprogramowanie Soamesa została dodatkowo skomplikowana przez prawników. W konsekwencji, pod wpływem stresu każdy robot staje się zupełnie bezużyteczny.
Na początek kazaliśmy Soamesowi pozmywać naczynia. Niczego nie stłukł, ale sama mogłabym załadować zmywarkę dwa razy szybciej. Jutro oczywiście zrobi to już znacznie sprawniej, bo nauczył się, co ma robić i gdzie odkładać czyste naczynia.
Potem, ponieważ są wakacje i nie ma szkoły, chciałam pograć z nim w ping-ponga. W końcu to moje urodziny i Tata powiedział, że należy mi się trochę rozrywki. Soames przez większość czasu podnosił piłeczkę. O ile oczywiście jej nie nadepnął (dwie zniszczone) albo nie odbił w kierunku latarni (jedna poza zasięgiem).
W końcu oprowadziliśmy go po domu, pokazując, co gdzie stoi. Jak teraz każemy mu sprzątnąć dom, wszystko wróci na miejsce, w którym stało w dniu moich jedenastych urodzin. Albo jakoś tak.
Też coś.
Dobra. Szczerze? Nie boję się robotów domowych. Ale czy można zrobić takiego, który będzie umiał grać w tenisa stołowego? Proszę?

***

Poniedziałek, 19 lipca, 2049

Hm. Jeśli jesteś Zogiem, to najpewniej większość z tego, co napisałam, nie ma dla ciebie zbyt wielkiego sensu, co? Z pewnością myślisz sobie, że Soames to szczyt naszych osiągnięć technologicznych, a jeszcze nawet nie powiedziałam, kim jestem, gdzie mieszkam i wielu innych rzeczy...
Jestem Tanya Deeley, wspomniałam o tym wcześniej, niejako przy okazji. Mam jedenaście lat – oczywiście – i jestem jedynaczką. Mieszkamy w wiosce Green Zone, niedaleko Londynu, gdzie mój Tata jest pastorem, a Mama, cóż... Mamą. Chodzę do szkoły w wiosce. Nie mam właściwie prawdziwych przyjaciół w szkole, ale jest grupka takich, z którymi się czasem bawię... Ogólnie jest w porządku, chyba.
Tata jest teraz zajęty. Ma swoje pastorskie obowiązki, dlatego wygonił mnie na górę, żebym posiedziała w pokoju z jego licznymi książkami. Właściwie to nie czuję się wcale wygoniona, kiedy siedzę tutaj – to moje ulubione miejsce w całym domu, miejsce pełne skarbów. Książek. Porządnych książek: takich, które nie zostały zapisane cyfrowo. Uwielbiałam to miejsce, odkąd byłam mała i nikt nigdy nie powiedział mi, że książki są dla mnie za stare, więc czytałam wszystko, co tylko wpadło mi w ręce, zwinięta w wielkim fotelu, chłonąc każde słowo. Tym razem jednak nie czytam książki. Siedzę sobie opatulona w fotelu i czytam jeszcze raz wczorajszy wpis do mojego AllInFone’a.
Mam na myśli mojego nowego AllInFone’a, panie Zog. Nie z odzysku. To nie odrzut od jakiegoś parafianina. To był drugi wczorajszy podarunek, ten naprawdę mój prezent urodzinowy, bo tak naprawdę Soames nie był tylko dla mnie. AllInFone ma tę uroczą aplikację dziennika, która zapisuje dyktowany tekst albo umożliwia wstukanie go tradycyjnie na pełnowymiarowej holograficznej klawiaturze kulistej. Tekst jest od razu szyfrowany, więc nikt nie może go odczytać, zaglądając mi przez ramię. Nie będę temu poświęcać za dużo miejsca, by nie było, że jestem jakimś technoświrem, bo, słowo daję, daleko mi do tego. Ale to fajna rzecz. Koniec, kropka. Ani słowa więcej.
Mama też jest na górze, zajęta swoimi sprawami, chociaż Tata może poprosi ją później, żeby zeszła na dół. Często mu pomaga w poradni, kiedy „rodzice” przychodzą i przynoszą mu swój rozsypany świat, aby jakoś go poskładał.
Zwykle kiedy ich Ellie albo Sammy, albo Vidhesh wraca do Banbury, wszystko im się rozsypuje.
Dziś przychodzą pan i pani Ellis, co oznacza, że ich Julia musi wrócić do Oxted. Czym jest Oxted, panie Zog? To goście od robotów. W Banbury. I zanim o to zapytasz – nie, Julia nie jest ich „Soamesem”. To ich córka. Grzecznym sformułowaniem używanym przez dorosłych jest „teknoid”. Ale rozmawiałam z nią. To zwykły mekker. (Tata mówi, że to nie jest grzeczne słowo. Nie powinno się go używać).
Żeby wszystko było jasne, panie Zog, nie podsłuchuję Taty podczas jego pastorskich spotkań, ale czasami głos się niesie. Ciężko wtedy nie dodać dwa do dwóch. Więc całkiem nieźle zdaję sobie sprawę z tego, co tam się teraz na dole dzieje. Pan Ellis zaczyna mówić, podczas gdy pani Ellis siedzi, popłakuje, zaś obydwoje próbują wytłumaczyć Tacie, jak to trudno wytrzymać im z Julią. Jak wszystko było pięknie, póki była mała, kiedy była jak żywa, prawdziwa córka. Ale teraz już za bardzo urosła...
Zapytałam o to Tatę, kiedy czekaliśmy na przyjście Ellisów.
– Tato, czemu oni ją odsyłają?
– Bo iluzja przestała działać. Bo nie potrafią już dłużej wierzyć w to, że Julia jest ich prawdziwym ludzkim dzieckiem.
– Ale co się zmieniło? Ona wygląda przecież ciągle tak samo, tak samo się zachowuje.
– I tak samo mówi? Tak. Oni bardzo chcieli mieć dziecko. Ale nie mogli mieć własnego. Zgłosili się więc do Oxted i dostali teknoida.
– Teknoida?
(Tak, panie Zog. Poznałam to słowo dopiero dziś, kiedy Tata je wypowiedział. A teraz ja mówię je tobie. Siedź spokojnie w ławce i nie przeszkadzaj).
– Przepraszam, Tan. Teknoid to od greckiego teknon, to znaczy dziecko.
Tatuś popisuje się właśnie greką podłapaną na studiach teologicznych. A teknoid to rodzaj androida, który jest zaprojektowany tak, by wyglądał jak dziecko. Wracając do wczorajszej rozmowy, Oxted mogłoby sprawić, że Soames wyglądałby, poruszał i mówił jak człowiek. Ale to bardzo trudne i drogie, więc tego nie robią.
Po chwili przerwy kontynuował.
– Oczywiście muszą tak wyposażać teknoidy, byśmy mogli uwierzyć, że są ludźmi. Problem w tym, że jeśli nie uda się tego zrobić naprawdę dobrze, to efekt potrafi być dość przerażający. To coś, czego uczy się pastorów podczas szkolenia, żeby pomóc im w późniejszym poradnictwie rodzinnym. To zjawisko jest zwane Doliną Osobliwości, od tytułu dokumentu, w którym po raz pierwszy zajęto się tą teorią w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku.
– No i?
– No i musiało się stać coś, co rozerwało zasłonę iluzji i Julia znalazła się w Dolinie Osobliwości. Iluzja jest bardzo delikatna, podtrzymywana wyłącznie przez mocną na początku potrzebę posiadania dziecka. Może zdarzył się jakiś wypadek. A może jakaś mała kropelka przelała czarę drobnych odstępstw. Dowiem się, jak już tu będą. Tak czy inaczej, iluzja przestała działać i państwo Ellis nie są już w stanie znieść obecności zdemaskowanego teknoida w swoim domu. Miłość zamieniła się w strach. I poczucie winy. I właśnie z tym muszę państwu Ellis pomóc sobie poradzić.
Wtedy, z idealnym wyczuciem czasu, zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja udałam się na górę.

***
To miało sens. Nagle wszyscy w szkole mówili otwarcie, że ta i ta osoba jest robotem i wraca. Koniec szopki. Rodzice jeszcze przez kilka tygodni starają się wszystko tuszować, ale zdają sobie doskonale sprawę z tego, że wszyscy wokół już wiedzą i w końcu się uginają. Czasami wyjeżdżają, próbują rozpocząć nowe życie gdzieś indziej. Częściej zdarza się, że po prostu dzwonią do Oxted. Teraz na dole pewnie organizują z Tatą „spotkanie upamiętniające”. „Nasza córka, która odeszła od nas przedwcześnie...”.
To pokazuje, do jakich głupot potrafią posuwać się dorośli. Obwiniają się nawzajem, zaczynają się rękoczyny... A to tylko początek. Rozwód, samobójstwo, morderstwo... To ostatnie akurat nie zdarzyło się u nas, tylko w parafii św. Marka.
A wszystko przez to, że nikt nie może już mieć dzieci. No, prawie nikt. I nikt nie wie, dlaczego tak jest. Coś się stało. Niektórzy twierdzą, że fale radiowe i mikrofale pomieszały nasze DNA. Ktoś inny wysnuł teorię, że winne jest promieniowanie z komputerów. Winiono też oczywiście globalne ocieplenie i zanieczyszczenie planety. Było też kilka jeszcze dziwniejszych hipotez. Jeden naukowiec twierdził nawet, że w każdym pokoleniu ludzkość traciła część informacji genetycznej z puli genów, a teraz w końcu osiągnęliśmy moment, w którym nie było już możliwości poskładania z niej działającego człowieka.
No proszę! Jestem prawdziwą rzadkością. Jedenastoletnią dziewczynką. Żeby była jasność, panie Zog. Jeśli masz jakiś przegub w okolicy talii, powinieneś się teraz pokłonić. Jeśli nie, możesz też zakręcić dystyngowanie mackami.
Czyli na świecie jestem ja (i kilkoro nielicznych mi podobnych). Wszystkie inne dzieciaki na tej planecie to roboty. Realistyczne roboty – nie puszki, jak Soames – ale takie jak Julia Ellis, prawie doskonałe kopie ludzkiego dziecka. Na tyle wierne, że mogą oszukać instynkt rodzicielski. Na tyle dobre, żeby powstrzymać zamieszki.
Czasami nawet na tyle dobre, żeby się z nimi pobawić (...) 

***
Pełna ciepła opowieść o rodzinie i dojrzewaniu w świecie, w którym być może nie będzie jutra. Gdy ludzie zaczynają wymierać, nawet dzieci zostają zastąpione przez androidy. Teknoid Tanya to nastolatka bardzo ludzka. Musi jednak wrócić do Oxted, miejsca swego stworzenia. Czy istnieje sposób, by Tanya mogła zostać w ludzkim świecie, w którym przeżyła tak wiele…?






ZGARNIJ EBOOKA Z



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger