"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Niebo, ptaki i robaki Anna Maria Wybraniec

'Nikt nie ruszył z pomocą, kiedy nasz dom trzeszczał, trzaskał i spalał się w mrozie."

Senne mary, na granicy świadomości i rzeczywistości. Urojenia, które okazują się prawdą. Rzeczy, widziane kątem oka. Powidoki, które stają się faktem.

Takie klimaty panują w tym niepokojącym zbiorku niepokojących opowiadań.

Zaskórniaczek - miejsce, które musisz podrapać, bo coś tam cię uwiera, choć nic nie widać.

Takie historie lubię bardzo.

Styl i atmosfera kojarzyły mi chwilami z bardzo dobrą powieścią Diabeł zza okna Anny Musiałowicz i chwilkami z antologią Kijanki i kretowiska Aleksandry Zielińskiej, a przede wszystkim z opowiadaniami Wojtka Guni, który napisał we wstępie tego zbiorku, że pisarstwo autorki jest inne, niekonwencjonalne. 

I takie jest. 

Co nie znaczy, że należy się go bać. Należy po nie sięgnąć i zatopić się w tym świecie ułudy, zwidów, majaków i mgły.


Spis treści

Ludzie, ptaki, owady (wstęp) 

Aberracja mrozowiska 
Wanderlust 
Illicium
Nieżyczliwość kruków 
Gołębie minuty 
XYZ 
Morarium 
Holometabolia lucyferazy 
Winobranie 
Lelkobicie 
Mnemonika termitiery 
Ptaśnięcie

MOJA OCENA: 8/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Aberracja mrozowiska


Kwiecień rozpoczął się jak kiepski żart: wieczorem spadł grad, a w nocy zamarzły wszystkie pszczoły w Obrazie.
— Ale na szczęście pąki nie ucierpiały ani od gradu, ani od przymrozków. — Odłożyłem słuchawkę, powtórzyłem słowa stryja.
— Dobrze im tak — rzuciła Ola znad owsianki. — Nie lubię pszczół.
— Nie lubisz miodu — poprawiłem ją. — A bez nich nie będzie jabłek. No i pszczoły nie zamarzają. Nie od kwietniowych przymrozków, skoro potrafią utrzymać ciepło w ulu przez całą zimę.
A jednak – wszystkie ule były ciche i martwe, przeżarte szronem.
Z braku pszczół stryj zamówił budki z gniazdami trzmieli. Rozstawiliśmy je w naszym sadzie przed świętami. Ola odsłaniała okrągłe dziurki w pokrywach skrzynek i umykała z piskiem, udając, że boi się użądlenia, choć wielkie trzmiele nie są ani tak jadowite, ani tak agresywne, jak małe pszczoły.
Pierwsze jabłonie zakwitły na Wielkanoc. Stary sad przy gospodarstwie agroturystycznym Janaszka wyglądał jak obsypany śniegiem. Weszliśmy w cienie między rozłożystymi jabłoniami agroturystyki sąsiada. Ola goniła trzmiele, łapała płatki i śmiała się beztrosko; w jasnej sukience, z rozpuszczonymi włosami, wyglądała, jakby trafiła tu z innego, pewnie lepszego świata.
Po świętach pogoda się pogorszyła. Rankami widziałem, jak zimna mgła snuje się między drzewami, a słońce błyszczy na oszronionej trawie. Z niepokojem sprawdzałem temperaturę. W tym roku nie  musiałem pomagać w rozpalaniu ognisk z liści i gałęzi, których wilgotny dym chronił kwiaty przed przymrozkami. Miałem siedzieć w domu i się uczyć. Niepisana umowa między mną a stryjem zakładała, że jesienią wyjadę na studia i zniknę z Obrazy raz a dobrze, a on zajmie się sadem i matką, tak długo, jak będzie trzeba.
Nie wiedzieliśmy tylko, co zrobić z Olą. Nie chciałem zostawiać jej samej. Po wymarznięciu pszczół dzieciaki z okolicy znowu zaczęły przezywać ją lodową wiedźmą.
— Przejdzie im — mówił stryj.
Mógł sobie mówić, ale to ja znałem te dzieciaki.
Po ostatnim egzaminie maturalnym poszedłem do domu stryja, by rozeznać się w naszej sytuacji. Stryj westchnął ciężko, prawie teatralnie, i zabrał mnie do sadu. Do sadów, tak właściwie, choć mało kto o tym pamiętał.
— Przymrozki w tym roku są jakieś dziwne. — Westchnął ponownie. — Nie ma ich w całym sadzie, ale trochę tu, trochę tam. No, różnie może być ze zbiorami.
— Wiadomo, co się stało z pszczołami? — zapytałem.
— E, gdzie tam. — Wzruszył ramionami.
Zimne powietrze lepiło się do twarzy jak babie lato. Szliśmy między młodymi, karłowatymi drzewami, które w niczym nie przypominały ilustracji z książek o przyrodzie i zdjęć w reklamowych folderach. Wyglądały raczej jak winorośle.
Stare sady były piękne, ale mało wydajne, a stryj wyznawał zasadę: to nie ma wyglądać, to ma plonować. Podobnie myślał, kiedy wybierał żonę. Ciotka miała płaską, nieciekawą twarz, była zawsze zmęczona i postarzała się przedwcześnie, jakby całe życie przelała w szóstkę ich dzieci.
Nic dziwnego, że stryj był łasy na moją ojcowiznę.
W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie przebiegała granica między sadami. Nie wyglądało to aż tak źle – późne odmiany jabłoni jeszcze kwitły, a na wczesnych widziałem zalążki owoców. Trzmiele spisały się zupełnie przyzwoicie.
— No, z połowy to by się rodzina nie utrzymała. To jednak musi być w całości. Braciszek by się zgodził — powiedział stryj.
Od niechcenia oparł się o szopę, postawioną tam jeszcze za życia dziadka, jakby chciał podkreślić, że skoro jedna szopa, to i sad jeden.
— Dobrze zrobiłeś, że zdecydowałeś się szukać szczęścia w mieście. Mądry chłopak.
Poklepał mnie po ramieniu i odszedł, zanim zdążyłem zapytać o coś więcej.

***
Któregoś dnia w drugiej połowie maja Ola zbudziła mnie o świcie.
— Domek, Domek, wstawaj! Muszę ci pokazać coś u Janaszka!
— Rany, Ola, to nie może poczekać? Jest sobota!
— Nie może! — zawołała z przejęciem i wybiegła z pokoju.
Kurwa, pomyślałem rozespany i zwlokłem się z łóżka. Wciągnąłem spodnie, zszedłem z piętra i stanąłem przed domem. Ola niecierpliwie podskakiwała przy furtce.
— No chodź! — powtórzyła.
Dzień zapowiadał się przepiękny. Mała przebiegła na drugą stronę drogi, na skraj starego sadu. Powietrze było rześkie, na trawie nie było śladu po przymrozkach.
— Zobaczysz, spodoba ci się — mówiła podekscytowana.
— Może, skoro to takie fajne, to pokażesz innym dzieciakom? — zapytałem, patrząc na nią kątem oka.
Szkoła zawsze była drażliwym tematem. Ola zwykle nie chciała o niej rozmawiać, a ja nie naciskałem – nawet nie wiedziałem, jak mógłbym jej pomóc w znalezieniu koleżanek.
— Może przyprowadzę tu Ilonę — odpowiedziała po namyśle.
— Ilonę? Nie kojarzę żadnej Ilony. Ktoś nowy w gminie?
Mała energicznie pokiwała głową.
— M-hmm! Przyjechała z Kielc po świętach. Siedzimy w jednej ławce, rozmawiamy na przer… — Zakryła usta dłonią. Rozejrzała się z przestrachem. — Tylko nie mów tego mamie — dodała szeptem, jakby matka czaiła się między drzewami.
— Dobrze, nie powiem — uspokoiłem małą.
Też się rozejrzałem. 
Czasem naprawdę nas śledziła.
Przeszliśmy prawie cały sad, zanim zobaczyłem samotną jabłoń rozbieloną kwiatami. Ola aż  zaklaskała z radości.
— Co u licha? — Wyciągnąłem rękę w stronę gałęzi.
— To nie powinno kwitnąć!
— Nie ruszaj! — wykrzyknęła przerażona.
Zawiał wiatr, posypały się płatki i uderzyła w nas fala chłodu. Kwiaty i gałęzie błyszczały w świetle poranka. Unosiła się z nich para, jak dym oddechu w mroźny dzień, a płatki znikały, zanim opadły na ziemię. Podszedłem bliżej.
Drzewo było pokryte szronem i szadzią [...]


***

„Pisarstwo Wybraniec wyrasta jednak ponad narzekania zakonu konwencji, tak jak w ogóle samo w sobie wyrasta poza gatunek, rozszerzając jednocześnie – a może raczej zacierając – jego granice. Groza w tym konceptualnym zbiorze opowiadań nie jest oczywista, a przynajmniej nie zawsze jest oczywista, jedynie od czasu do czasu uderza w nas erupcją makabry i wypowiedzianej wprost niesamowitości. A mimo to wciąż jest podskórnie obecna, jako wspólny mianownik dla całej gamy przytłaczających doznań, z którymi muszą zmagać się bohaterowie. To nic innego niż czysta groza życia: groza poranka, kiedy perspektywa nadchodzących godzin »życia do przeżycia« odbiera siłę, by wstać z łóżka, groza nie dającego się odpędzić przeczucia, że bieg spraw, w którym uczestniczymy, musi się skończyć jakąś katastrofą. A więc horror w wykonaniu Anny Marii Wybraniec to taki specyficzny rodzaj grozy, która zmierza w stronę literatury pięknej i zamiast nas po prostu zaszokować, ma na celu poprzez szok przede wszystkim nas uwrażliwić: właśnie na to, czego nie dostrzegamy w naszym otoczeniu, a być może w nas samych”.


Wojciech Gunia

KUP TU



AUTOR



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger