"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Cykl Otchłań Alexander Gordon Smith

"Trafiliście do prywatnej instytucji współpracującej z rządem, co oznacza, że staliście się naszą własnością. Każdy z was otrzymał wyrok dożywocia bez prawa ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie. To oznacza, że jeśli nie wydarzy się jakaś rewolucja bądź cud, umrzecie w tych murach. Nie liczyłbym jednak na cuda w Otchłani."

Niestety...
U nas wydany tylko jeden tom, więc nie wiem nawet, czy polecać całą serię.

Ale polecę.
Dla tych, którzy czytają w oryginale i skusiliby się na zakup całości.

BO WARTO.

Świetny, mroczny klimat, bardzo podobny do Kronik Riddicka. Byłam zaskoczona, jak dobra jest ta historia. Wciąga już od pierwszych stron, akcja jest błyskawiczna, groza rodzi się już w drugim rozdziale.

Jest okrutna. Brutalna. Bardzo klimatyczna, ociekająca ciemnością, przemocą i strachem.

Nie wiem, czy kolejne części są równie dobre, ale może doczekam się kiedyś wznowienia CAŁEJ serii, przy której Igrzyska śmierci i Więzień labiryntu to przedszkolaki są...

Skrócik.

Więzienie Otchłań jest najbardziej niebezpiecznym i mrocznym miejscem na świecie, które zostało stworzone specjalnie dla młodych przestępców. Bardzo młodych. Czasami nawet dziesięcioletnich...
Jest położone głęboko pod powierzchnią ziemi, wykute w twardej, czarnej skalePosiada jedno wejście i żadnego wyjścia. 
Kiedy już tu trafiasz, zostajesz, aż do końca wyroku. Aż do śmierci.
Która nie jest tak odległą przyszłością, jak by na to wskazywał wiek skazańców. Tu jest o nią łatwo.
Starają się o to sadystyczni strażnicy, zmutowane psy - olbrzymy, więzienne gangi. 

I on.
Naczelnik.

Alex Sawyer , skazany za morderstwo, którego nie popełnił (o czym można przekonać się z długiego, szokującego fragmentu, zamieszczonego poniżej), został skazany na życie w Otchłani. Wie, że ma dwie możliwości: znaleźć wyjście z tego piekła lub pogodzić się z śmiercią za kratami, w ciemności na samym dole świata...
Tylko że w Otchłani śmierć jest najmniejszym z jego zmartwień. Wkrótce Alex odkrywa, że więzienie jest miejscem czystego zła; miejscem, gdzie dziwne, przerażające stworzenia w maskach przeciwgazowych nocą po korytarzach, typując ofiary do losu, gorszego od śmierci; gdzie giganci w czarnych garniturach ciągną krzyczących chłopców w cień grozy; gdzie można usłyszeć zdeformowane bestie wyjące z zalanych krwią tuneli, czekające tylko na to, aby zabić.
A za tym całym koszmarem stoi tajemniczy, wszechpotężny Naczelnik, człowiek tak okrutny i niebezpieczny jak sam diabeł, którego okrutne czyny mają konsekwencje, sięgające daleko poza mury więzienia.
Wraz z grupą więźniów - niewinnymi dziećmi, które zostały wrobione, ale rasowym psychopatą, młodocianym zabójcą - Alex planuje ucieczkę i zaczyna jednocześnie odkrywać prawdę o głębszym, mroczniejszym celu  Otchłani...
Musi zaryzykować wszystko, aby ujawnić ten koszmar, ukryty przed oczami całego świata.

Polecam choć tej jeden tom.

Edit: POLECAM CAŁĄ SERIĘ - JEST REWELACYJNA!

MOJA OCENA: 9/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!

DO PIEKIEŁ


Doskonale pamiętam chwilę, w której moje życie zamieniło się w piekło.
Dwa lata temu, gdy miałem dwanaście lat, zaczęły się problemy w szkole. Nic dziwnego, w końcu pochodziłem z dzielnicy, gdzie każdy chciał zostać gangsterem. Szkolne boisko podczas przerw zamieniało się w najprawdziwsze pole bitwy pomiędzy grupami rywalizujących koleżków. Zwykle kończyło się na słownych naparzankach: wyzywaliśmy się od najgorszych, a pewnej grupce kazaliśmy się wynosić z naszego terenu (kontrolowaliśmy okolice drabinek i na pewno nie mieliśmy zamiaru ich opuszczać). Dopiero później zrozumiałem, jak bardzo nasza szkoła przypominała więzienie.
Co chwilę komuś zaczynało odbijać i szły w ruch pięści. Mimo to nigdy z nikim się nie biłem, a sama myśl o walce sprawiała, że robiło mi się niedobrze. Nie oznacza to jednak, że byłem w czymkolwiek lepszy od dziewczyn i chłopaków, którzy nie mieli oporów przed braniem się za kudły. Wręcz przeciwnie, byłem od nich gorszy, ponieważ walka na pięści ma w sobie przynajmniej jakąś odrobinę szlachetności.
Nie miałem pojęcia, że ten właśnie wtorek stanie się początkiem mojej drogi do piekła. Razem z Johnnym i Scudem przysiedliśmy na drabinkach, gadając o piłce nożnej i próbując wytypować najlepszego angielskiego bramkarza w historii. To był jeden z tych dni, kiedy wszystko wydaje się idealne, wiecie: błękitne niebo, które ciągnie się aż po horyzont, i słońce, które otula cię kocem ze swoich promieni. Za każdym razem gdy zastanawiam się nad tym, jak zmieniło się moje życie, wraca wspomnienie tego dnia. Myślę wtedy, że wszystko mogło skończyć się inaczej, gdybym tylko wstał i odszedł.
Jednak zostałem, gdy Toby i Brandon przywlekli na boisko tego dzieciaka z piątej klasy. Nie ruszyłem się z miejsca, gdy zaczęli go ciągnąć i popychać, pytając, dlaczego jego stary odwozi go do szkoły wypasioną terenówką. Wciąż tam byłem, gdy Toby wypłacił mu pierwszą fangę i dzieciak zaliczył glebę. Nie wycofałem się, kiedy Brandon sięgnął do jego kieszeni i rzucił mi portfel.
Zamiast tego zajrzałem do przegródek, wyjąłem dwie dychy, które wepchnąłem do kieszeni. Potem odwróciłem się plecami, słysząc stłumione odgłosy kolejnych uderzeń, i zacząłem się zastanawiać, co mogę kupić za te pieniądze.
To właśnie wtedy rozpoczęła się moja droga do piekła.
- Zawsze ufaj swoim instynktom - to zdanie bardzo często słyszałem z ust mojego ojca. Kłopoty to dla niego nie pierwszyzna: oczywiście żaden hardkor, ale parę szemranych interesów poszło nie tak, jak sobie tego życzył. Nawet jeśli bywał czasem zagubiony, to w głębi serca był dobrym człowiekiem i raczej nie spodziewałeś się po nim podobnych rad.
W tym przypadku jednak miał rację. Nasze instynkty w końcu po coś są, a tego dnia, gdy wybiegłem ze szkoły, czując w kieszeni dwadzieścia funciaków należących do Daniela Richardsa, usłyszałem w głowie jazgot alarmu próbującego zmusić mnie do powrotu i oddania kasy temu dzieciakowi. Jak zapewne łatwo zgadnąć, zupełnie się tym nie przejąłem.
W tamtych czasach doskonale wiedziałem, jak ignorować własne instynkty, jak wyłączać ten cichy głosik w głowie, który mówił mi, że czegoś nie powinienem, i oszukiwałem sam siebie, czując w głębi ducha, że tak naprawdę nienawidzę się za takie postępowanie.
Tak oto m przestępcą.
Cały problem wziął się z tego, że było to tak banalnie proste. Zaczęło się od Tobyego i Brandona domagających się haraczu od dzieciaków na boisku, w czym nawet nie brałem udziału. Wiecie, wszystko wyglądało jak na filmach, na chwilę przed tym, zanim wielki paskudny gnojek zbierze zasłużony łomot za to, czego się dopuścił. Tyle że ja byłem raczej wątły, nie wyglądałem wcale tak najgorzej, a zasłużoną karę poniosłem dopiero dwa lata później.
W końcu drobniaki, piątaki i okazjonalne lizaki przestały nam wystarczać. Kiedy Toby rzucił propozycję, że powinniśmy obrobić jakiś dom czy dwa, Brandon stwierdził, że odpuszcza. Ja nie. Wszystko przez chciwość. Na pewniaka wbiliśmy się do domku letniskowego jakieś trzy przecznice od mojej chaty, wiedząc, że tej nocy nikogo tam nie będzie. Znaleźliśmy puszkę, w której schowano trzysta funciaków, oraz trochę biżuterii, wymiękliśmy jednak, nie wiedząc, komu ją opchnąć, i wylądowała w śmieciach.
Wciąż pamiętam stojące na kominku wyblakłe zdjęcia mieszkającej tam staruszki, na których stała u boku swego najwyraźniej od dawna zmarłego męża, i poczucie, że obrączki musiały mieć dla niej ogromną wartość, której nie da się przeliczyć na pieniądze.
Zignorowałem jednak te myśli, tak jak ignorowałem wszystkie pozostałe. Jeśli tylko wyłączysz myślenie, popełnianie przestępstw może być bardzo łatwe.
Nie zastanawiałem się nad własną przyszłością. Nigdy, ani razu. Pomimo tych wszystkich gadek o wzmocnieniu sił policyjnych, pomimo programu zerowej tolerancji dla młodocianych przestępców, wprowadzonego po Letniej Rzezi, podczas której uliczne gangi zostawiły za sobą masę trupów. Pomimo tego, że ogłoszono budowę Otchłani, więzienia o zaostrzonym rygorze, w którym przetrzymywano najgroźniejsze dzieciaki, tworząc otchłań pożerającą cię w całości, jeśli tylko miałeś pecha przekroczyć jej próg. Pamiętam dreszcze, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Otchłań w telewizji, nigdy jednak nie przewidywałem, że mógłbym tam skończyć. Na pewno nie ja.
Oczywiście wiedziałem, że to wszystko nie może trwać wiecznie, ale dopóki miałem kieszenie pełne kasy, bez trudu mogłem sobie wmawiać, że jestem nietykalny, że nic mi się nie przytrafi. Na trzynaste urodziny sprawiłem sobie nowy rower, na czternaste kupiłem wypasiony komputer. Świat leżał u moich stóp i nikt nie mógł mnie powstrzymać.
Mroczne i paskudne przeczucia, które tak usilnie próbowałem pogrzebać, wciąż jednak kłębiły się i kotłowały w zakamarkach mojego umysłu. W głębi ducha wiedziałem, że zmierzam w stronę nieuchronnego upadku, po którym nie będę się w stanie pozbierać.
I jak w każdym dobrym filmie upadek nastąpił podczas ostatniego skoku.

OSTATNI SKOK
Wiedzieliśmy, że dom będzie pusty. Jakiś koleś Tobyego dostał cynk od jeszcze innego kolesia, który twierdził, że właściciele wyjechali gdzieś na cały tydzień, zostawiając w środku tyle sprzętu, że dałoby się nim w pełni wyposażyć jakiś niewielki kraik Trzeciego Świata, oraz mnóstwo kasy zarobionej na prowadzeniu kawiarni.
Na wszelki wypadek jednak przyczailiśmy się przez chwilę na zewnątrz, chowając się pod niewielkim krzakiem w ogródku, i wytężając wzrok poprzez strugi deszczu, próbowaliśmy stwierdzić, czy za wielkimi ciemnymi oknami nic się nie porusza.
- Bierzmy się do roboty - wymamrotał wreszcie Toby, ocierając krople z twarzy. - Ta chata jest pusta jak trumna Elvisa.
Musicie wiedzieć, że Toby miał ostrą jazdę na Elvisa. Tak bardzo kochał jego muzykę, że nie przyjmował do wiadomości informacji o śmierci Króla. Puściłem jego uwagę mimo uszu i nadal wpatrywałem się w tył domu. Nie paliły się żadne światła, a przez ostatnie pół godziny nie zauważyliśmy nawet najmniejszego poruszenia. u Toby się nie mylił, dom był pusty, ale wolałem się upewnić, żeby przypadkiem nie wpaść na jakiegoś wściekłego gościa, który postanowił posiedzieć w domu. Już raz nam się coś takiego przytrafiło, kiedy próbowaliśmy obrobić dom na wsi. Wtedy wpakowałem się prosto na kolesia wychodzącego z kibelka. Stanęliśmy obaj jak wryci, patrząc sobie prosto w oczy, a ja miałem wrażenie, że minuty zmieniają się w godziny. Wreszcie wrzasnęliśmy obaj w tym samym momencie i obracając się na pięcie, pomknąłem przed siebie, czując na plecach jego oddech. Żeby dopełnić przerażającego obrazu sytuacji, muszę wspomnieć, że facet był
całkowicie goły. Od tamtego czasu na szczęście nie zdarzyło nam się nic podobnego, ale tak czy siak wolałem unikać spotkań z właścicielami domów, niezależnie od tego, czy mieli na sobie jakieś ciuchy, czy nie.
Toby klepnął mnie w ramię, więc skinąłem głową, czując strużkę wody cieknącą mi po plecach. Krzak w zasadzie chronił nas przed deszczem, choć pojedyncze krople spadały co chwilę i sunąc po naszych twarzach i plecach, wywoływały irytujące swędzenie. Miałem wtedy wrażenie, że to najgorsza tortura na świecie. Dzisiaj widziałbym to inaczej.
- Dobra - wymamrotałem, podnosząc się z ziemi i rozcierając zdrętwiałe nogi. Było paskudnie zimno, a blask księżyca okrywał całą okolicę srebrzystą poświatą. Gdybym się tak bardzo nie zaangażował w łamanie prawa, to pewnie dłuższą chwilę stałbym w miejscu, zachwycając się tym widokiem.
Wziąłem głęboki oddech i przeskakując przez kwiatowe rabatki (stąpanie po żwirowej ścieżce spowodowałoby zbyt wiele hałasu), pomknąłem w stronę okien salonu. Przystanąłem w miejscu, słysząc za plecami wściekłe mamrotanie, i obróciłem się, żeby zobaczyć, jak Toby podskakuje na jednej nodze, trzymając stopę drugiej w złożonych dłoniach.
- Kocia kupa! - wysyczał, a jego twarz wyrażała obrzydzenie pomieszane z niedowierzaniem. - Dlaczego za każdym razem przytrafia mi się coś takiego!?
Chciałem się uśmiechnąć, ale nie potrafiłem. Byłem nabuzowany po same uszy jak przy każdej robocie. W moich żyłach pulsowała adrenalina, serce waliło jak skrzydła kolibra, a wszystkie zmysły działały na najwyższych obrotach. Miałem świadomość każdego ruchu i dźwięku, byłem gotów rzucić się do ucieczki przy najmniejszej nawet oznace zagrożenia.
Działałem jak dzikie zwierzę.
Sięgnąłem do głębokich kieszeni płaszcza po dwa przedmioty, które każdy włamywacz musi mieć przy sobie (nie licząc latarki): nożyk do cięcia szkła i strzałkę z przyssawką z pistoletu zabawki. Polizałem gumową końcówkę i przykleiłem ją do prawego dolnego rogu szyby Pociągnąłem parę razy, upewniając się, że przylgnęła jak należy, przyłożyłem ostrze do szkła i wyciąłem równiutkie kółeczko. Schowałem nożyk do kieszeni i pociągnąłem za strzałkę: niewielki otwór był gotowy.
- Voilà! - szepnąłem pod nosem, uśmiechając się pomimo ogromnego napięcia. -
Teraz twoja kolej, Tobsterku.
Odsunąłem się na bok, patrząc, jak Toby próbuje oczyścić podeszwę o kwiatową rabatkę. Z każdym pociągnięciem wcierał w nią coraz większe ilości błocka, aż w końcu jego but zaczął przypominać wielką brązową kulę, jakby jego stopa utknęła we wnętrzu kokosa.
- Toby! - Próbowałem przywołać go do porządku. Zamarł w miejscu, wyraźnie zaskoczony.
- Kosztowały mnie całą stówkę - rzucił.
- Kupisz sobie nowe za to, co dzisiaj zarobimy. - Odgarnąłem dłonią przemoczone włosy - Nawet dwadzieścia par.
Uśmiechnął się i podszedł do okna, wsuwając swoją niewielką dłoń przez otwór i manipulując przez chwilę zasuwką.
Po kilku sekundach dało się słyszeć wyraźne kliknięcie i okno otwarło się na oścież.
- O! - zdziwił się. - Coś łatwo poszło.
Też miałem takie wrażenie. Było stanowczo zbyt łatwo. Powinienem się domyślić, że za chwilę wydarzy się coś niespodziewanego, ale chciwość to jednak straszliwa potęga.
Chciałem się tylko dostać do środka i wynieść stamtąd, co tylko zdołam unieść. Jeśli wszystko poszłoby po naszej myśli, zyski z tej imprezy zapewniłyby nam spokój na parę miesięcy i nie musielibyśmy się nigdzie włamywać.
- Dobra, bierzmy się do roboty. - Wyszczerzyłem się do Tobyego i otwarłem okno jeszcze szerzej. Wnętrze było zupełnie ciemne, zdołałem jednak dostrzec regały pod ścianami i dwie sofy. Pośród cieni widać było kilka czerwonych światełek i przez chwilę miałem wrażenie, że patrzą na mnie ślepia jakichś piekielnych psów, czających się w ciemnościach z obnażonymi kłami i gotowych rozszarpać każdego intruza na strzępy.
Oczywiście nie były to żadne oczy, tylko diody sprzętu elektronicznego, który już wkrótce miał się znaleźć w naszych torbach.
- Idę pierwszy - zdecydował Toby. - Podsadź mnie.
Podniósł stopę, ale nie ruszyłem się z miejsca.
- Nie mam zamiaru tego dotykać - oznajmiłem, patrząc na wielkie grudy błota i łajna oblepiające jego trampek. - Dlaczego nie możemy się zamienić?
Westchnął i złożył dłonie w kołyskę. Odepchnąłem się od nich nogą i oparłem kolano na parapecie, pakując się do środka. Gdy upewniłem się, że wewnątrz na pewno nikogo nie ma, zeskoczyłem na podłogę. Miękki dywan stłumił wszystkie hałasy.
Toby podał mi dwa marynarskie worki, a ja złapałem go za rękę i pomogłem wejść do środka. Prawie mu się udało, jednak ubłocony trampek pośliznął się na parapecie. Toby upadł
na mnie, potykając się o donicę z kwiatkiem, a jęk wydobywający się z jego ust był naprawdę ogłuszający.
Przez sekundę nie ruszaliśmy się z miejsca. Przyciśnięty ciężarem jego ciała leżałem na podłodze, wsłuchując się w paniczny łoskot własnego serca. Nie słyszałem jednak żadnego gwałtownego trzaskania drzwiami, przerażonych krzyków ani stukotu stóp na schodach.
Teraz przynajmniej mieliśmy pewność, że dom był zupełnie pusty. Ten łamaga obudziłby nawet nieboszczyka.
Zepchnąłem go z siebie i podniosłem się z podłogi, biorąc jeden z worków. Podałem rękę Toby emu, pomagając mu wstać.
- Przepraszam - jęknął nieco zawstydzony
- Nic się nie stało, ty fajtłapo - odparłem. - Zgarniaj ten złom z półek, a ja poszukam kasy.
- Rozkaz. - Sięgnął do torby po latarkę i wycelował snop światła w szafkę zastawioną najnowocześniejszą elektroniką, nad którą górował gigantyczny telewizor. Zostawiłem Tobyego przy tej robocie i sięgając po własną latarkę, poszedłem do kolejnego pokoju.
Trudno pozbyć się tego przyjemnego podniecenia płynącego z faktu, że przebywasz w czyimś domu bez zgody właściciela. Wszystko wydaje się inne, zapachy, atmosfera, nawet powietrze ma specyficzny posmak. Myślę, że był to jeden z głównych powodów, dla których buszowałem po cudzych domach. Zawsze miałem wrażenie, że to sam budynek nie zgadza się na moją obecność i tylko czeka, aż powinie mi się noga, żeby wciągnąć mnie na wieki w jakiś mroczny zakamarek.
Ignorując te odczucia, ruszyłem krótkim korytarzem prowadzącym w stronę schodów.
Zgodnie z tym, co mówił znajomek Tobyego, właściciele przechowywali cały tygodniowy utarg oraz kasę z imprezy charytatywnej, którą zorganizowali w zeszłym tygodniu, gdzieś w gabinecie. Nic nie zapowiadało trudności.
Dom był dosyć stary, ale dobrze utrzymany. Kiedy wchodziłem na górę, schody nie zaskrzypiały ani razu. Oświetlając drogę latarką, próbowałem się zorientować, gdzie idę, a cienie przede mną zdawały się tańczyć niczym armia chochlików kryjących się po kątach i pod meblami. Po wdrapaniu się na samą górę z trudem przełknąłem ślinę, przeklinając własną, zbyt wybujałą wyobraźnię.
Miałem przed sobą sześcioro zamkniętych drzwi. Delikatnie poruszyłem klamką pierwszych i znalazłem się w nieskazitelnie białej łazience. Drugie drzwi otwarły się na zewnątrz, ukazując pustą szafę. No, prawie pustą. Kiedy próbowałem je zamknąć, coś wyskoczyło z ciemności i uderzyło mnie prosto w czoło. Już miałem wrzasnąć i odepchnąć napastnika, kiedy dotarło do mnie, że była to zwykła szczotka do podłogi. Wepchnąłem ją z powrotem i zamknąłem drzwi kopniakiem, nie przejmując się już hałasem. Minąłem kilka szafek i zatrzymałem się przed następnym pomieszczeniem.
Jak to mówią, do trzech razy sztuka. Wszedłem do dużego pokoju z biurkiem stojącym pod ścianą. Podszedłem wprost do niego, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Na ciemnobrązowym blacie leżały całe stosy banknotów o niskich nominałach oraz kilka woreczków z drobniakami. Było tego parę tysięcy.
Sięgałem właśnie po forsę, kiedy usłyszałem przerażający wrzask dobiegający z parteru.
Zamarłem, czując, jak lodowaty pot spływa mi po skórze, a włosy stają dęba. Dom jednak nie był pusty. Toby został nakryty przez, sądząc po głosie, jakąś mocno zaskoczoną kobietę, co oznaczało, że musiał momentalnie pomknąć w stronę najbliższego wyjścia. Ja natomiast utknąłem na całego. Zgarnąłem garść banknotów i upchałem je w kieszeniach.
Znów rozległy się wrzaski i wtedy uświadomiłem sobie, że źle oceniłem sytuację. To były krzyki Tobyego, a nie właścicielki.
Co i tak okazało się niczym w porównaniu z przerażeniem, jakie mnie ogarnęło, gdy się odwróciłem. Tuż przede mną z cieni zalegających za drzwiami gabinetu wynurzyła się jakaś ogromna postać. Mężczyzna ubrany w czarny garnitur zlewający się z kolorem ścian popatrzył w moją stronę błyszczącymi, srebrnymi oczami i wyszczerzył zęby niczym uradowany rekin czyhający w zimnych, martwych wodach oceanu.

WROBIONY
Chyba nie muszę wyjaśniać, co się potem wydarzyło? W ułamku sekundy pomknąłem w stronę otwartych drzwi. Olbrzym był jednak zdecydowanie szybszy i zamknął je jednym ruchem, sięgając po mnie łapskiem grubości sporego pniaka. Próbowałem się uchylić, ale poruszył się jak błyskawica, wyrywając mi latarkę i rzucając nią o ścianę. Roztrzaskała się o regał, a pokój pogrążył się w całkowitych ciemnościach.
No, prawie całkowitych. Jedyne, co potrafiłem dostrzec, to srebrzysty blask oczu, przed którymi próbowałem uciec, jaśniejący straszliwym światłem wśród cieni. Nie mrugnąwszy ani razu, wodziły za mną, pałając ogniem, który wypalał duszę.
Musiałem się stamtąd wydostać. Nie miałem pojęcia, kim był ten koleś, ale przebywałem w jego domu. Wystarczył jeden rzut oka, aby zrozumieć, że mógł mnie złamać wpół i nawet się przy tym nie spocić. Zacząłem się zastanawiać, czy uda mi się wyskoczyć przez okno i przy tym się nie zabić, kiedy mężczyzna wypowiedział pierwsze słowa.
- Czyżbyś chciał uciekać? - Jego głos był tak głęboki i tubalny, że poczułem, jak drży podłoga. - Doskonale cię widzę, Alex.
Gdy usłyszałem swoje imię, poczułem, jak na sekundę zamarło mi serce. Przecież nie mógł wiedzieć, kim jestem. To niemożliwe. Mieszkaliśmy spory kawałek stąd i nigdy nie szwendaliśmy się po tej dzielnicy, nie licząc poprzednich włamań. Nagle zrozumiałem. Facet musiał być gliną. Śledził nas od czasu poprzedniej roboty i najprawdopodobniej ustawił tę akcję, dając cynk, że chata będzie pusta.
Ogarnęła mnie panika. Wreszcie zdarzyło się to, o czym myślałem, że nie wydarzy się nigdy Wpadłem. Moje uszy przeszył kolejny wrzask dobiegający z parteru. Co.u diabła ci gliniarze robią z Tobym? Nagle zapragnąłem wrócić do domu, skulić się na łóżku i zatonąć w snach. Marzyłem o tym, żeby cała sytuacja z kradzieżą pieniędzy Richardsa nigdy się nie zdarzyła. Wiedziałem, że jeśli nie uda mi się z tego wyplątać, to nie zobaczę własnego pokoju przez dobrych kilka miesięcy, a może nawet lat. Miętosiłem w palcach skradzione pieniądze, uświadamiając sobie, że ryzykowanie życia dla kilkuset funciaków było naprawdę żałosnym pomysłem. Przecież nie wydam ich za kratami. Sięgnąłem głębiej do kieszeni i wyjąłem garść banknotów, rzucając nimi w stronę mężczyzny. Nie czekając na efekt, runąłem na podłogę, prześlizgując się poza zasięgiem jego ramion, i zerwałem się na nogi po drugiej stronie gabinetu. Było zbyt ciemno, żebym mógł dostrzec drzwi. Wiedząc, że mam tylko kilka sekund, nim wpadnę w olbrzymie łapska gliniarza, rozpaczliwe waliłem dłońmi po ścianie, trafiając na regały wypełnione książkami. Zaryzykowałem szybkie spojrzenie przez ramię i ponownie ujrzałem te jakby pozbawione ciała ślepia po drugiej stronie pokoju. Z trudem zdusiłem krzyk w gardle i odruch, aby skulić się w kłębek na podłodze.
Dokładnie w tej samej chwili, gdy namacałem framugę, mężczyzna stanął tuż obok.
Sięgnąłem gwałtownie do gałki i przekręcając ją, otwarłem drzwi z taką siłą, że omal nie spadły z zawiasów. Uderzyły go prosto w twarz, co wywołało u niego wybuch śmiechu, głęboki, warkocący odgłos, który ścigał mnie wzdłuż korytarza.
- Biegnij, Alex, biegnij, biegnij, biegnij. - Jego słowa goniły mnie, kiedy pędziłem w stronę schodów. Co tu się w ogóle działo? Czy gliniarz powiedziałby coś takiego?
Biegłem zbyt szybko i potknąłem się o górny schodek. Na szczęście w ostatniej sekundzie złapałem poręcz, co uchroniło mnie przed upadkiem w mrok. To oczywiste, że nie mogłem wrócić do pokoju, przez który tutaj weszliśmy. Zdecydowanie nie chciałem skończyć tak jak Toby. Mogłem pobiec do drzwi wyjściowych, znajdujących się dokładnie naprzeciw schodów, albo spróbować się jakoś wymknąć tylnym wyjściem. Tak czy owak w tych ciemnościach miałem nikłe szanse.
Okazało się jednak, że to nie mrok był najgroźniejszy. Ledwie zdołałem zbiec na dół, a w całym domu rozbłysły wszystkie światła. Westchnąłem z zaskoczenia, kryjąc twarz w dłoniach, po czym z siłą rozpędu uderzyłem w ścianę. Nagła jasność kompletnie wytrąciła mnie z równowagi, spowodowała, że w mojej głowie wybuchły gwiazdy i straciłem zupełnie orientację.
Zmusiłem się do otwarcia oczu i patrząc spod przymrużonych powiek, upewniłem się, że korytarz wciąż jest pusty. Ogarnąłem spojrzeniem drzwi wyjściowe, szybko oceniłem, że chroni je zbyt wiele zamków, i pobiegłem na tyły domu, licząc, że znajdę tam jakąś drogę ucieczki.
Nie za bardzo potrafię powiedzieć, co się później wydarzyło. Nie jestem pewien, czy to, co widziałem, było spowodowane mieszaniną strachu i adrenaliny, która namąciła mi w głowie, czy też moje oczy wciąż jeszcze nie przyzwyczaiły się do światła. Z pobliskiej ściany wynurzyła się kolejna postać. Przed chwilą miałem całkowicie wolną drogę, a teraz blokował
ją następny olbrzymi facet, tak szeroki i wysoki, że wypełniał sobą całą przestrzeń.
Zatrzymałem się z poślizgiem, otwierając szeroko usta. Ten koleś również miał na sobie czarny garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Zdecydowanie bardziej przypominał
grabarza niż gliniarza. Jednak najbardziej przerażająca była jego twarz. Sprawiała wrażenie zupełnie obojętnej i jednocześnie wrednie wykrzywionej. Srebrzyste oczy spoglądały na mnie z tym specyficznym blaskiem, który widziałem u dzieciaków znęcających się nad zwierzętami.
- Bu! - huknął głosem gęstym jak melasa, równie głębokim i groźnym jak głos jego kumpla na górze.
Cofnąłem się odrobinę i potrząsnąłem głową. Została mi ostatnia droga ucieczki, ta sama, którą tu weszliśmy. Pomknąłem do salonu, gotów wyskoczyć z wrzaskiem przez okno.
Jednak widok, na jaki się tam natknąłem, odebrał mi resztki sił. Z trudem utrzymałem się na nogach, czując, jak zamieniają się w watę.
Wewnątrz pomieszczenia, które zaledwie przed pięcioma minutami było absolutnie puste, roiło się od mężczyzn. Wszyscy byli mniej więcej tych samych gabarytów sprawiających, że meble wyglądały jak wyposażenie domku dla lalek. Łączyło ich niesamowite podobieństwo, wyglądali jak bracia ubrani w jednakowe nieskazitelnie czarne garnitury. Naliczyłem ich czterech, a dźwięk kroków za plecami podpowiadał mi, że w korytarzu czai się kolejna dwójka.
Mój wzrok jednak skupił się na epileptycznie roztrzęsionej, niewielkiej postaci stojącej pomiędzy olbrzymami w czerni. Sięgała im zaledwie do łokcia, a czarny płaszcz i sprawiał, że jej łysa, blada głowa wyglądała, jakby obciągnięto ją pergaminem.
Zrozumiałem, dlaczego Toby tak wrzeszczał. Twarz tego stworzenia okrywało coś w rodzaju maski gazowej, staroświeckie, pordzewiałe urządzenie kryjące dolną część twarzy i połączone rurką ze zbiornikiem na plecach, przywodząc na myśl ekwipunek do nurkowania.
Przez wąskie szpary wydobywał się ciężki, świszczący oddech, przypominający dźwięki wydawane przez astmatyków. Nad tym wszystkim tkwiła para oczu wyglądających jak rodzynki wepchnięte w zjełczałą owsiankę, a to, w jaki sposób się we mnie wpatrywały, sprawiało, że miałem ochotę skulić się i umrzeć.
Dopiero kilkanaście sekund później dostrzegłem drobniutkie ciało Tobyego, kulącego się na podłodze pomiędzy mężczyznami. Jego oczy wypełniało przerażenie, a każde spojrzenie wysyłało błaganie o pomoc. Nie miałem pojęcia, co mógłbym zrobić, nie wiedziałem nawet, kim byli ci ludzie. Patrząc po raz kolejny na pomarszczoną postać pod oknem, zacząłem się modlić, by ten cyrk pełen masek i gigantów został zastąpiony przez normalnych policjantów w mundurach.
- To miło, że wreszcie postanowiłeś do nas dołączyć, Alex - oznajmił olbrzymi mężczyzna w czarnym garniturze, stojący nad Tobym. Jego twarz była lustrzanym odbiciem pozostałych, wyróżniała go jedynie niewielka brodawka na policzku. Głos, podobnie jak te, które słyszałem już wcześniej, kojarzył się z hukiem gromu.
- Wygląda na to, że wszyscy wiedzą, jak się nazywam - odezwałem się, zanim zdążyłem pomyśleć. Mimo przerażenia, które przykuwało mnie do podłogi, nie miałem zamiaru okazywać im, jak bardzo się boję. - Przyniósłbym jakieś ciastka, gdyby ktoś wcześniej powiedział, że szykuje się taka impreza.
Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy mężczyźni parsknęli śmiechem, od którego zatrzęsły się resztki szyb w oknach. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak przerażającego odgłosu.
- Zależało nam na niespodziance - poinformował olbrzym.
- To teraz mnie aresztujcie. Obu nas aresztujcie - dodałem, chcąc jak najszybciej się stamtąd wydostać. - Przyłapaliście nas na gorącym uczynku, zawieźcie nas na posterunek i przyznamy się do wszystkiego.
Od kolejnej fali śmiechu poczułem wibracje w zębach. Olbrzym spojrzał na stworzenie w masce, jakby czekając na rozkaz. Mijały kolejne sekundy, a rzężący mutant wodził wzrokiem ode mnie do Tobyego. Wreszcie skupił się’na mojej twarzy i skinął głową.
- Czego? - warknąłem, próbując desperacko zrozumieć, co się dzieje. - Czego ten koleś ode mnie chce, u diabła?
- Chce, żebyś się pożegnał z kumplem - wyjaśnił wielkolud. Potrząsnąłem głową, czując, jak żołądek skręca mi się ze strachu i niepewności. Dlaczego chcą zabrać tylko mnie i zostawić Tobyego?
- Co? - powtórzyłem. Toby przestał się we mnie wpatrywać. Wgapiał się w dywan, a jego ciało trzęsło się pod wpływem niekontrolowanego płaczu.
- Oni mają spluwy - wyszeptał. - To nie są gliny, Alex.
Nie rozumiałem, co chce mi powiedzieć, dopóki jeden z mężczyzn nie odchylił poły marynarki, odsłaniając kaburę przypiętą pod pachą. Poczułem, jakby cały świat zawirował
wokół mnie, i z trudem powstrzymałem się przed upadkiem. Zobaczyłem, że olbrzym celuje do mnie z pistoletu z tłumikiem.
- Czas na ostatnie pożegnanie - powtórzył.
Spojrzałem na Tobyego, błagając, by ten koszmar wreszcie się skończył. Myślałem o tych wszystkich rzeczach, których już nigdy nie zrobię, wystarczy tylko, że ten koleś pociągnie za spust. Myślałem o tym, jak bardzo będę tęsknił za przyjaciółmi i jak mocno kocham swoją rodzinę, i że muszę to wszystko teraz stracić z powodu własnej chciwości.
Kompletny absurd! Przestałem nad sobą panować i poczułem łzy napływające do oczu. Wciąż widziałem przed sobą zarys sylwetki giganta i ciemny kształt w jego ręku.
- Żegnaj, Toby - chlipnąłem. - Przepraszam.
- Alex... - To było jego ostatnie słowo. Czarny kształt pochylił się do przodu i rozległo się ledwie słyszalne puknięcie, wzbudzając u pozostałych mężczyzn kolejny napad wesołości.
Nie potrafiłem uwierzyć w to, co zobaczyłem, i gwałtownym mruganiem próbowałem osuszyć oczy z łez. Kiedy odzyskałem jasność spojrzenia, zrozumiałem, że od tego, co się tu wydarzyło, nie ma już żadnego odwrotu.
Dywan pod nieruchomym ciałem Toby’ego przybierał z wolna ten sam kolor co rana w jego głowie, a oczy mojego kumpla wgapiały się prosto w sufit [...]


***
Siedemnastoletni Alex Sawyer zostaje wrobiony w morderstwo i skazany na dożywocie w Otchłani. To więzienie dla młodocianych przestępców, prawdziwa podziemna twierdza, w której czai się czyste zło. Alex ma tylko dwie opcje: ulegnie okrutnym regułom więziennego życia, nieludzkim strażnikom i bezlitosnym gangom skazańców albo spróbuje uciec, choć nikomu to się jeszcze nie udało. Chłopak wraz z grupą przyjaciół decyduje się na niemożliwe…

Otchłań. W potrzasku to pierwsza część bestsellerowej serii o więzieniu dla nastolatków, w którym śmierć jest najmniejszą z trosk.
Opowieść o przyjaźni i odwadze trzymająca w napięciu jak "Prison Break".








SERIA

















EPILOG DOSTĘPNY 
KLIKNIJ ZDJĘCIE

AUTOR




Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger