"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Czasomierze David Mitchell

"Właśnie tego lata zaczęłam słyszeć głosy. Słyszałam je w swojej głowie. Nie były to głosy szaleńców ani oblechów i niespecjalnie mnie przerażały, przynajmniej na początku. Nazywałam je „Ludźmi z Radia”, bo najpierw myślałam, że to w pokoju obok gra radio. Tylko że w pokoju obok nie było radia."

Jak mnie zmechaciła ta książka... BLOWMIND, KTÓRY WYSTAWIŁ MOJĄ CZYTELNICZĄ CIERPLIWOŚĆ NA DUŻĄ PRÓBĘ.
To nie do końca moja bajka była...

Ta dość obszerna powieść składa się z części.
Z hipnotyzującej części I, którą pochłonęłam.
Z dekoncentrującej części II, która nie miała nic wspólnego z częścią I /czułam się, jakbym zaczęła czytać zupełnie inna książkę/, w trakcie czytania której miałam mocne postanowienie odłożenia całości...
Z części III, która przyspawała nieco z powrotem mojej uwagi.

Generalnie - gdyby nie koncepcja całości, która moim zdaniem robi wielką krzywdę samej opowieści, jest magia i haczyk, który doprowadził mnie do samego, ale męczącego końca.


MOJA OCENA: 6/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


Fala gorąca

30 czerwca

Rozsuwam zasłony w moim pokoju, widzę spragnione deszczu niebo i szeroką rzekę pełną statków i łodzi, ale ja już myślę o czekoladowych oczach Vinny’ego, o strużce szamponu, która spływa po jego plecach, o jego ramionach zroszonych kroplami potu, o jego cwaniackim śmiechu, i serce wali mi jak wściekłe. Boże, tak bym chciała budzić się teraz u niego, na Peacock Street, a nie w moim głupim pokoju. Wczoraj wieczorem jakoś tak mi się niechcący wyrwało: „Jezu, Vin, ja cię naprawdę kocham”, a Vinny wypuścił kłąb dymu i odparł, udając księcia Karola: „Nie mogę zaprzeczyć, droga Holly, że czas spędzany z tobą również należy do szalenie przyjemnych”. A ja się mało nie poszczałam ze śmiechu, chociaż, jeśli mam być szczera, trochę się wkurzyłam, że nie odpowiedział: „Ja też cię kocham”. Ale przecież w każdym kolorowym piśmie piszą, że chłopaki, żeby przemycić coś poważniejszego, zawsze robią sobie jaja. Szkoda, że nie mogę teraz do niego zadzwonić. Szkoda, że nie wynaleziono takich telefonów, żeby z każdym można było rozmawiać wszędzie i kiedy tylko się chce. Vinny pewnie właśnie jedzie na swoim nortonie do pracy, do Rochester, w skórzanej kurtce z napisem LED ZEP wybitym srebrnymi ćwiekami. We wrześniu, kiedy skończę szesnaście lat, też mnie gdzieś na swoim nortonie zabierze.
Ktoś na dole trzaska drzwiczkami szafki.
Mama. Nikt inny nie ośmieliłby się tak trzaskać.
„A jeśli odkryła?” – pyta złowieszczy głos.
Nie. Byliśmy z Vinnym bardzo ostrożni.
Matka ma menopauzę. To na pewno dlatego.
Na moim adapterze leży Fear of Music Talking Heads. Vinny kupił mi ten longplay w sobotę, przy naszym drugim spotkaniu w Magic Bus Records. Rewelacyjna płyta. Lubię Heaven i Memories Can’t Wait, ale w ogóle wszystkie kawałki są na niej super. Vinny był w Nowym Jorku i widział Talking Heads na żywo. Jego kumpel Dan był tam ochroniarzem, a po koncercie wprowadził Vinny’ego za kulisy i poszli balangować z Davidem Byrne’em i całym zespołem. Jak w przyszłym roku znowu tam pojedzie, to mnie weźmie. Ubieram się, odnajdując na moim ciele każdy zaróżowiony ślad zębów i ust Vinny’ego. Tak bardzo bym chciała dzisiaj posiedzieć u niego, ale on jedzie do Dover spotkać się z kumplami. Moja najlepsza przyjaciółka Stella pojechała do Londynu, żeby się obkupić w używane ciuchy na Camden Market. Mama mówi, że mam jeszcze za mało lat, żeby jeździć do Londynu bez dorosłych, więc Stella zamiast mnie wzięła Ali Jessop. Czyli największą atrakcją dnia będzie dziś dla mnie odkurzanie dywanów w pubie, żeby zarobić trzy funty kieszonkowego. Hurra-hurra. No i mam w przyszłym tygodniu egzaminy, do których się muszę pouczyć. Z wielką chęcią oddałabym czyste kartki i pokazała wszystkim, gdzie mogą sobie wsadzić twierdzenie Pitagorasa, Władcę much i cykl życiowy obleńców. Może i tak zrobię.
Właśnie. Może dokładnie tak zrobię.
*
W kuchni na dole panuje atmosfera lodowata, niemal arktyczna.
– Dzień dobry – mówię, ale tylko Jacko podnosi wzrok znad rysunków, zza stołu przy oknie.
Sharon ogląda w salonie kreskówki. Tata w holu na dole rozmawia z facetem od dostaw, a ciężarówka z browaru stoi z warczącym silnikiem przed pubem. Mama kroi jabłka na kompot i nie odzywa się do mnie. Mam zapytać: „Co się stało, mamo? Co takiego zrobiłam?”, ale mam to w dupie. Ewidentnie nie uszło jej uwagi, że wczoraj wieczorem późno wróciłam, ale jeśli chce porozmawiać, niech sama zacznie. Polewam mlekiem płatki w misce i zanoszę na stół. Mama z głośnym brzękiem przykrywa patelnię pokrywką i podchodzi do mnie.
– Co masz na swoje wytłumaczenie?
– I nawzajem dzień dobry, mamo. Ale dziś upał.
– Co masz na swoje wytłumaczenie, moja droga?
Jeśli nie wiadomo, jak się zachować, najlepiej udawać niewinną.
– Ale w jakiej sprawie?
Jej oczy zwężają się w żmijowe szparki.
– O której wróciłaś do domu?
– O rany, no dobrze, byłam trochę później, przepraszam.
– Dwie godziny to nie „trochę”. Gdzie byłaś?
Dokładnie rozgryzam płatki.
– U Stelli. Straciłam rachubę czasu.
– To dziwne, naprawdę bardzo dziwne. Bo o dziesiątej zadzwoniłam do mamy Stelli, żeby cię szukać, i podobno wyszłaś stamtąd przed ósmą. Więc kto tutaj kłamie? Mama Stelli czy ty?
Cholera.
– Poszłam się jeszcze przejść.
– A niby dokąd?
Wyraźnie akcentuję każde słowo.
– Poszłam się przejść nad rzekę.
– Nad rzekę w prawo czy w lewo? Ta przechadzka?
Odczekuję chwilę w milczeniu.
– A co za różnica?
W telewizyjnej kreskówce słychać głośny wybuch. Mama każe siostrze:
– Sharon, wyłącz to, wyjdź i zamknij drzwi.
– To niesprawiedliwe! Holly dostaje kazanie, nie ja.
– Już, Sharon. I ty, Jacko, też. Masz wyjść i... – Ale Jacko już zniknął. Kiedy Sharon wychodzi, mama ponownie przypuszcza atak: – Tak zupełnie sama byłaś się przejść?
Skąd to przeczucie, że mnie podpuszcza?
– Sama.
– A daleko zaszłaś? Tak zupełnie sama?
– Ale mam ci podać w milach czy w kilometrach?
– A może tak sobie spacerowałaś, aż zaszłaś na Peacock Street do pewnego mężczyzny nazwiskiem Vincent Costello? – Kuchnia nagle wiruje, a za oknem, na brzegu rzeki po stronie Essex mały ludzik z patyczków wprowadza rower na prom. – Co? Nagle zaniemówiłaś? Przypomnę ci jak było: o dziesiątej wieczorem zasłaniałaś okno u niego w salonie. Miałaś na sobie podkoszulek i niewiele więcej.
Owszem, zeszłam na dół po piwo dla Vinny’ego. Owszem, zasłoniłam okno. I tak, ktoś akurat przechodził chodnikiem.
Spokojnie, powtarzałam sobie, jakie jest prawdopodobieństwo, że akurat ten ktoś cię rozpozna? Mama myśli, że pęknę i się przyznam, ale ja odcinam się żartem:
– Marnujesz się jako barmanka, mamo. Powinnaś kierować agentami wywiadu w MI5.
Mama posyła mi jedno ze swoich piorunujących spojrzeń.
– Ile on ma lat?
Zakładam ręce na piersi.
– Nie twoja sprawa.
Z oczu mamy zostają tylko wąskie szparki.
– Podobno dwadzieścia cztery.
– Skoro wiesz, to po co mnie pytasz?
– Bo to nielegalne, żeby dwudziestoczteroletni mężczyzna zadawał się z piętnastoletnią uczennicą. Za to grozi więzienie.
– We wrześniu kończę szesnaście lat. I mam wrażenie, że policja hrabstwa Kent ma ważniejsze sprawy na głowie. Jestem wystarczająco dorosła, żeby decydować, z kim się spotykam.
Mama zapala czerwonego marlboro. Dałabym się zabić za jednego.
– Kiedy powiem ojcu, obedrze tego Costello żywcem ze skóry.
Owszem, tata musi od czasu do czasu wypraszać z pubu zalanych gości, wszyscy barmani od czasu do czasu muszą, ale nie jest typem, który obdzierałby kogokolwiek ze skóry.
– Brendan miał piętnaście lat, kiedy chodził z Mandy Fry, i jeśli myślisz, że tylko trzymali się za ręce na huśtawkach, to jesteś w błędzie. A jakoś nie przypominam sobie, żebyś prawiła mu kazania, że to grozi więzieniem.
Mama cedzi słowa, jakbym była przygłupia:
– Z chłopcami. Jest. Inaczej.
Głośno wzdycham, co ma oznaczać: „nie wierzę, że tego słucham”.
– Otóż oznajmiam ci, Holly, że już się więcej nie spotkasz z tym... sprzedawcą samochodów. Po moim trupie.
– Właśnie że będę się spotykała z kim mi się podoba!
– Od dziś obowiązują nowe zasady. – Mama gasi papierosa. – Zawożę cię do szkoły i przywożę po lekcjach. Nie wolno ci się ruszać na krok z domu, chyba że ze mną, z ojcem, z Brendanem albo z Ruth. I jeśli zobaczę, że ten pedofil się tu kręci, natychmiast zawiadamiam policję. Zrobię tak, jak Bóg mi świadkiem. I... i... zadzwonię też do jego szefa i powiem, że jego pracownik uwodzi nieletnie uczennice.
Długie sekundy sączą się powoli, zanim to wszystko w końcu we mnie wsiąka.
Oczy zaczynają mnie piec i walczę ze łzami, ale za nic w świecie nie dam Frau Hitler satysfakcji.
– To nie Arabia Saudyjska! Nie możesz mnie zamknąć!
– Dopóki mieszkasz w naszym domu, masz się stosować do naszych zasad. Kiedy ja byłam w twoim wieku...
– Tak, tak, wiem, miałaś dwudziestu braci, trzydzieści sióstr, czterdzieścioro dziadków i babć, i pięćdziesiąt akrów ziemniaków do obrobienia w wykopki, bo takie, kurwa, było życie w Irlandii. Ale tu jest Anglia, mamo, Anglia! Lata osiemdziesiąte! I jeśli życie po pachy w gnoju w West Corku było takie zajebiste, to po co, kurwa, w ogóle przyjeżdż...
Chlast! Dostaję w lewy policzek.
Patrzymy na siebie: ja dygoczę cała w szoku, mama dyszy tak rozwścieczona, że jeszcze jej nigdy nie widziałam w takim stanie i – tak sądzę – chyba uświadamia sobie, że właśnie bezpowrotnie zniszczyła coś, czego już się nigdy nie da naprawić. Wychodzę z pokoju bez słowa, jakbym to ja była górą w tej kłótni.
*
Płaczę tylko trochę, i to bardziej łzy przez zaskoczenie sytuacją niż jakieś tam wielkie szlochy. A kiedy kończę płakać, podchodzę do lustra. Oczy mam lekko opuchnięte, ale konturówka doskonale to maskuje... Jeszcze odrobina szminki, trochę różu... Gotowe. Dziewczyna w lustrze jest kobietą o krótko przyciętych, czarnych włosach, w podkoszulce z napisem Quadrophenia i w czarnych dżinsach. „Mam ci coś do zakomunikowania”, mówi. „Dziś wyprowadzasz się do Vinny’ego”. Zaczynam wyliczać powody, dla których nie mogę, ale przestaję. „Tak”, zgadzam się, jednocześnie podekscytowana i spokojna. Rzucam też szkołę. Od zaraz. Za chwilę będą wakacje i wychowawczyni nie zdąży nawet zagwizdać w tej sprawie, a we wrześniu skończę szesnaście lat i liceum Windmill Hill będzie mogło mi skoczyć. Czy rzeczywiście się na to zdobędę?
Zdobędziesz się. Pakuj się, czyli. Ale co pakuj? Wszystko, co tylko zmieści się do mojej sportowej torby. Majtki, staniki, podkoszulki, skórzaną kurtkę, kosmetyczkę, blaszane pudełko z bransoletkami i wisiorkami. Szczoteczkę do zębów, garść tamponów – okres mi się trochę spóźnia, więc pewnie dostanę go lada moment. Forsę. Przeliczam trzynaście funtów osiemdziesiąt pięć pensów odłożone w samych drobnych. Mam jeszcze osiemdziesiąt funtów na książeczce bankowej w TSB. Ale przecież Vinny nie każe mi płacić czynszu, a w przyszłym tygodniu poszukam pracy. Mogę opiekować się dziećmi, pracować w supermarkecie, być kelnerką – jest mnóstwo sposobów na zarobienie forsy. A moje płyty? Nie mogę zatargać całej kolekcji na Peacock Street, a mama jest zdolna do tego, żeby po złości rozdać je wszystkie ubogim, więc biorę tylko Fear of Music, owijam ją starannie skórzaną kurtką i wkładam ostrożnie do torby, żeby okładka się nie pozaginała. Resztę płyt chowam pod luźną deską w podłodze, tak na razie, ale kiedy z powrotem zasłaniam deski dywanem, ze strachu serce podchodzi mi do gardła: w drzwiach stoi Jacko i uważnie patrzy, co robię. Jest jeszcze w piżamie z postaciami z Thunderbirds, i w kapciach.
– Dostanę przez ciebie zawału, kolego.
– Idziesz – stwierdza Jacko jakimś nieobecnym tonem.
– Powiem ci w tajemnicy, że tak, idę. Ale niedaleko, nie martw się.
– Zrobiłem ci coś na pamiątkę.
Jacko wręcza mi tekturowe kółko z wieczka pudełka po serkach topionych, z narysowanym labiryntem. Ma świra na punkcie labiryntów – to przez te wszystkie książki Dungeons & Dragons, które czytają z Sharon. Labirynt, który dla mnie narysował, jest jak na niego banalnie prosty. Składa się z ośmiu czy dziewięciu kółek, jedno wewnątrz drugiego.
– Weź – mówi. – Jest diaboliczny.
– Wygląda całkiem, całkiem.
– „Diaboliczny” znaczy „szatański”.
– A dlaczego twój labirynt jest szatański?
– Bo wszędzie goni cię Zmierzch. Jak cię dotknie, przestajesz istnieć, więc wystarczy, że raz skręcisz w ślepy korytarz, i po tobie. Dlatego musisz się nauczyć tego labiryntu na pamięć.
Jezu, mój młodszy brat to totalny świr.
– Dobrze. Dzięki, Jacko. Posłuchaj, mam jeszcze parę spraw do...
Jacko trzyma mnie za nadgarstek.
– Naucz się tego labiryntu, Holly. Zrób to dla brata-świra. Proszę.
Zaczynam czuć się nieswojo.
– Dziwnie się zachowujesz, kolego.
– Obiecaj mi, że nauczysz się na pamięć drogi przez te meandry, tak żebyś w razie potrzeby mogła przejść je w ciemności. Proszę.
Młodsi bracia moich koleżanek mają fazę na kolejki elektryczne albo na BMX-y, albo na gry karciane – dlaczego mój musi mieć fazę na labirynty i używać słów jak „meandry” i „diaboliczny”? Bóg jeden wie, jak przetrwa w Gravesend, jeśli będzie gejem. Tarmoszę mu włosy.
– Zgoda, obiecuję, że nauczę się twojego labiryntu na pamięć. – Wtedy Jacko przytula się do mnie, co jest dziwne, bo Jacko nie należy do dzieciaków, które się przytulają. – Hej, nie odchodzę daleko... Zrozumiesz to, kiedy będziesz starszy i...
– Wyprowadzasz się do swojego chłopaka.
Teraz już nie powinno mnie to dziwić.
– Owszem.
– Uważaj na siebie, Holly.
– Vinny jest fajny. A kiedy mama już się z tym pogodzi, będziemy się widywać. Przecież nie przestaliśmy się odwiedzać z Brendanem, kiedy się ożenił z Ruth, prawda?
Ale Jacko wsuwa tylko tekturowe wieczko głęboko do mojej torby, patrzy na mnie ostatni raz i znika (...)

***
W pewien upalny dzień w 1984 roku piętnastoletnia Holly Sykes ucieka z domu i spotyka starszą panią, która proponuje jej kubek herbaty w zamian za „schronienie”. Minie kilkadziesiąt lat, zanim Holly zrozumie, o jakie schronienie prosiła nieznajoma…


„Czasomierze” to opowieść o meandrach losów Holly, od lat dorastania w Gravesend, na których piętno odciska rodzinna tragedia, po późną starość w Irlandii, w domu nad brzegiem oceanu, kiedy w całej Europie kończą się zasoby ropy naftowej. 

Życie Holly jest niby całkiem zwyczajne, a jednak naznaczone przebłyskami z przyszłości, odwiedzinami ludzi pojawiających się znikąd i chwilami, w których rozregulowują się prawa rządzące rzeczywistością. Holly Sykes – córka, siostra, matka i opiekunka – ma bowiem do odegrania rolę w wojnie toczonej na śmierć i życie za kulisami naszego świata. Być może Holly okaże się ostateczną bronią, która zadecyduje o losach tego wielkiego starcia.

Thriller metafizyczny, refleksja nad śmiertelnością i kronika naszych konsumpcjonistycznych czasów – „Czasomierze” to panoramiczna, pełna błyskotliwych pomysłów powieść autorstwa Davida Mitchella, któremu niezwykła wyobraźnia pisarska przyniosła sławę jednego z najciekawszych twórców pokolenia. „Czasomierze” to literatura, która Was zaczaruje i głęboko zapadnie w pamięć.







Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger