"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Przyjaciel z szafy A.F. Harrold

Świetna i wzruszająca opowieść o mocy dziecięcej wyobraźni, której nie brakuje jednak mocnych akcentów grozy. 
Generalnie opowieść klimatem bardzo przypomina opowieści Szczygielskiego, szczególnie Za niebieskimi drzwiami, ale jest ciutkę mniej straszna :)


Przepiękne ilustracje!

POLECAM - jedna z lepszych historii, a z pewnością z bardzo oryginalnym pomysłem - nie tylko dla dzieci;)


MOJA OCENA: 8/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!



Amanda nie żyła.

Te słowa wypaliły mu w piersi dziurę. Wpadał do niej teraz jak do studni.
Jak to możliwe?
Amanda naprawdę nie żyje?
Widział ją jednak na własne oczy. Nie oddychała. Była martwa.
Rudger poczuł mdłości. Był zagubiony. Miał wrażenie, że świat oddala się od niego. Upadł na kolana w parku i spojrzał na otaczający go świat. Słyszał śpiew ptaków. Na ścieżkę wybiegła wiewiórka; po chwili pomknęła na trawę, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
Jak to możliwe, że dokoła jest tak zielono? Dlaczego wszystko tętni życiem, skoro Amanda nie żyje?
Pytanie było okropne, a odpowiedź jeszcze gorsza: śmierć jednej dziewczynki niewiele znaczy dla reszty świata. On sam był załamany, jej matka nie posiadała się z żalu, ale park, miasto i to, co ich otaczało, miało trwać dalej, jak gdyby nigdy nic.
Rudger uwielbiał zmiany. Podobało mu się, że z chwilą gdy Amanda wchodziła do pokoju, wszystko wydawało się ożywać. Jej wyobraźnia dodawała światu kolorów, wypełniała rzeczywistość wspaniałymi szczegółami: abażur stawał się egzotycznym drzewem, komoda – skrzynią ze skarbem piratów, a śpiący kot – tykającą bombą. Dziewczynka miała żywy umysł i Rudger cieszył się, mając w nim swoje miejsce. A teraz...
Rozejrzał się po parku. Amanda umiałaby przeobrazić to miejsce w całkiem nowe. Teraz jednak park był tylko parkiem, choć Rudger uparcie rozglądał się dokoła. On sam nie miał takiej wyobraźni jak Amanda.
Właściwie, pomyślał, nie miał nawet na tyle wyobraźni, żeby wyobrazić sobie samego siebie.
Przez blaknące dłonie widział zarysy drzew. Zaczynał blednąć. Nie było już Amandy, która myślałaby o nim, otaczała go troską i przywoływała do rzeczywistości. Rudger odchodził w niebyt. W zapomnienie.
Coraz bardziej chciało mu się spać.
Jak to jest, kiedy człowiek znika? Jak to jest, kiedy już całkiem go nie ma?
Cóż, czas już wkrótce pokaże, pomyślał Rudger.
Nad jego głową ptaki śpiewały kołysankę.
Słońce świeciło chłodnym blaskiem.
Zasnął.
I wtedy usłyszał jakiś cichy, lecz wyraźny głosik:
– Widzę cię.
Rudger otworzył oczy.


Tamtego wieczoru Amanda Szuruburska otworzyła drzwi do szafy i powiesiła kurtkę na jakimś chłopcu.
Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku. Nie zdjęła wcześniej butów. Buty miała przemoczone, zresztą mokre były też jej skarpetki i nogi.
Sznurówki zrobiły się zimne i twarde – trudno było je teraz rozsupłać. Dziewczynka szarpała je palcami, ale tylko rozbolały ją dłonie. Miała wrażenie, że prędzej odpadną jej paznokcie, niż zdoła poluzować węzeł.
Jeśli nie uda mi się rozwiązać sznurówek, pomyślała, to nigdy nie zdejmę butów. A to oznacza, że będzie musiała iść przez życie z mokrymi stopami. Mało tego, będzie już zawsze nosiła jedne i te same buty.
Amanda była dziewczynką (i sama z chęcią to powtarzała), która najbardziej lubiła nosić stare brudne trampki (bo są wygodne, a jeśli się ubrudzą, to nic nie szkodzi, bo i tak już wcześniej były brudne), ale nawet ona potrafiła wyobrazić sobie, że nadejdzie dzień, w którym zechce założyć inne buty.
A poza tym, pomyślała, co będzie, jeśli stopy postanowią dalej rosnąć? W szkole pani Short pokazywała im drzewko bonsai. To był malutki dąb wielkości żonkila – wyhodowano go w malutkiej doniczce i dlatego nie urósł. Jeśli nie zdoła zdjąć butów, już do końca życia będzie nosić rozmiar dziecięcy; nie urośnie – zupełnie jak tamto drzewko, którego korzenie zamknięto w zbyt małym pojemniczku. Dzisiaj to jeszcze nie problem, ale jeśli za dziesięć lat będzie dalej taka sama jak teraz, to już nie będzie takie zabawne. Prawdę mówiąc, to byłoby zupełnie do niczego. Dlatego zdjęcie butów stało się sprawą pierwszorzędnej wagi. Amanda coraz mocniej szarpała za nieznośny węzeł, który nie chciał się poluzować.
Po chwili zrezygnowała. Spojrzała z ukosa na trampki, które wciąż tkwiły na jej stopach. Zastanowiła się. Mruknęła. Cmoknęła w zamyśleniu. I znów zamruczała.
Nagle, zwinnie jak kot, podbiegła do toaletki, otworzyła kilka szufladek i zaczęła przeglądać ich zawartość, wysypując wszystko na podłogę. Po chwili triumfalnie podniosła to, czego szukała.
– Aha! – powiedziała na głos. Czuła się jak księżniczka, która spotkała przywiązanego do drzewa smoka, a w plecaku znalazła dokładnie to, czego potrzebowała, żeby go uwolnić (na przykład miecz albo książkę o ratowaniu smoków).
Znów usiadła na krawędzi łóżka, położyła obutą stopę na kolanie drugiej nogi, pociągnęła za węzeł, wsunęła ostrze nożyczek między napiętą sznurówkę a język buta i jednym szybkim cięciem rozwiązała problem.
Widząc rychły koniec swoich zmagań, szybciutko szarpnęła za sznurówkę, rozluźniając ją, po czym zdjęła but i razem ze skarpetką cisnęła go w kąt pokoju.
Przez chwilę przebierała mokrymi palcami stopy, ciesząc się odzyskaną wolnością. Następnie powtórzyła tę samą czynność z drugim butem, który również wylądował w kącie.
Amanda usiadła na środku łóżka. Stopy miała blade i rozpulchnione. Zaczęła na nie chuchać i osuszać je pierzyną.
Musiała przyznać, że ona, Amanda Szuruburska, jest istnym geniuszem. I to nie ulegało wątpliwości.
Kto inny, zastanawiała się, znalazłby tak fantastycznie proste rozwiązanie i to w rekordowo krótkim czasie? Gdyby Vincent albo Julia (to byli znajomi Amandy ze szkoły) wrócili z przemoczonymi nogami, pewnie nadal siedzieliby w mokrych butach i robiłoby im się zimno w stopy. Prawdopodobnie zdążyliby się przeziębić i złapać zapalenie płuc.
Coś takiego nigdy by się jednak nie wydarzyło, bo Vincent i Julia nie spędzali sobotniego popołudnia, skacząc po największych kałużach, jakie udało im się znaleźć. Ale to tylko kolejny dowód na geniusz Amandy.
– Amanda! – rozległ się głos z dołu.
– Słucham?! – krzyknęła w odpowiedzi.
– Znów chodziłaś po dywanie w ubłoconych butach?
– Nie.
– To dlaczego na dywanie jest błoto?
– To nie ja, mamusiu! – krzyknęła Amanda. Zsunęła się z łóżka i wstała. Na schodach słychać było kroki. Dziewczynka szybko pozbierała mokre buty. Faktycznie, były odrobinę zabłocone. Ale tylko troszkę. I tylko gdyby ktoś się bardzo przyglądał.
Stała przez chwilę, trzymając buty w palcach. Jeśli mama wejdzie i zobaczy ją z trampkami w ręku, a do tego zauważy błoto na podeszwach, to od razu wyciągnie pochopne wnioski. Amanda wiedziała, że musi natychmiast pozbyć się butów.
Nie miała czasu na otwieranie okna, żeby wyrzucić trampki. Mogłaby cisnąć je pod łóżko, ale tam nie było miejsca, bo całą przestrzeń zajmowały duże szuflady, które i tak były już wypchane po brzegi bardzo ważnymi rzeczami.
Pozostawało tylko jedno rozwiązanie.
Dziewczynka otworzyła drzwi do szafy i wrzuciła buty do środka. Trampki uderzyły chłopca, który wciąż trzymał jej kurtkę. Jęknął, gdy buty zdzieliły go w brzuch i wypadły z szafy.

Amanda już miała skarcić chłopca za to, że ich nie złapał, ale w tej chwili drzwi do pokoju się otwarły. – Amando Prymulo Szuruburska – powiedziała mama tym irytującym tonem, jakiego zwykle używają matki (wydaje im się, że skoro pamiętają wszystkie wasze imiona, to poczujecie się bardziej skarceni, ale to raczej nieszczególne osiągnięcie, jako że to one nadały wam te imiona) – co ja ci mówiłam na temat zdejmowania butów na korytarzu? Nie wolno ci wchodzić w nich na górę!
Amanda przez chwilę milczała. Starała się myśleć szybko, ale tym razem była zbyt zdezorientowana.
W jej pokoju było dwoje drzwi. Jedne prowadziły do przedpokoju, ale w tej chwili tę drogę blokowała mama. Drugie wiodły do szafy; za nimi z kolei krył się chłopiec, którego widziała po raz pierwszy. Był mniej więcej w jej wieku, w ręku trzymał przemoczoną kurtkę Amandy i uśmiechał się nerwowo.
To było w rzeczy samej trochę osobliwe, ale Amanda uznała, że dopóki mama nie wspomni o dziwnym chłopcu w szafie, ona sama też nie powie ani słowa na ten temat.
– Co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie?
– Bo były supły – odparła dziewczynka, wskazując na brudne buty leżące pomiędzy nią a chłopcem. (Nawiasem mówiąc, Amanda zauważyła, że miał takie same trampki jak ona, tylko czystsze, jak gdyby nigdy nie skakał po kałużach. A to pech, pomyślała. W mojej szafie pojawił się jakiś chłopiec i oczywiście na pewno tak jak Vincent albo Julia będzie bał się ubrudzić. Oj!)
– Supły? – mama powtórzyła ostatnie słowo wyraźnie i powoli, jak gdyby zastanawiała się, czy to dostatecznie dobra wymówka. – Supły, powiadasz?
– Tak. Dlatego musiałam tutaj przyjść – mówiła dalej Amanda – po nożyczki. Inaczej na zawsze utknęłabym w tych butach. Moje stopy przestałyby rosnąć i...
– A co to ma być? – mama przerwała jej ostrym tonem akurat wtedy, kiedy dziewczynka miała rozpocząć pouczający wykład o drzewkach bonsai.
Amanda umilkła i spojrzała do szafy, tam gdzie mama wskazywała palcem. Gdybym była mamą, pomyślała, od razu bym się tym zainteresowała. Nie traciłabym czasu na wywody o mokrych butach ani brudnym dywanie, tylko natychmiast przeszłabym do rzeczy i zapytała o chłopca. Jego obecność oznaczała (Amanda w dalszym ciągu próbowała myśleć jak mama), że córka bez pytania przemyca do domu znajomych, a to stanowi naruszenie wszelkich możliwych zasad dobrego wychowania. Druga możliwość była taka, że to włamywacz. To byłaby bardzo kiepska wiadomość, prawda? W końcu jeśli chłopiec zdołał włamać się do ich domu w sobotę po południu, to kto wie, ilu innych złodziei mogłoby dostać się tu w inne dni?
Zanim się obejrzą, cały dom zaroi się od włamywaczy, a co wtedy czeka rodzinę? Włamanie i rabunek, nie ma co ukrywać.
– Pytałam: co to ma być? – mama wciąż wskazywała na ukrytego w szafie chłopca.
Amanda zmarszczyła brwi, przechyliła głowę na bok i wpatrywała się intensywnie w intruza, jak gdyby usilnie się nad tym zastanawiała.
– To raczej nie jest „co”, mamusiu – odezwała się wreszcie, usiłując grać na zwłokę. – Należałoby spytać: „kto to ma być?”, nie sądzisz?
Mama przemierzyła pokój, wyrwała chłopcu z ręki mokrą kurtkę i odwróciła się, by pokazać ją Amandzie.
– Co to ma być? – zapytała raz jeszcze, odwrócona tyłem do szafy.
– Och! – odparła Amanda. – To moja kurtka.
– A co tutaj robi?
– Wisi? – podpowiedziała niepewnie Amanda.
– Ależ kochanie, ta kurtka jest przemoczona. Popatrz, ocieka wodą. Powieś ją na dole, przy grzejniku. Mówiłam ci już, żebyś nie chowała mokrej odzieży do szafy, bo zapleśnieje. Czy ty się niczego nie uczysz, dziecko?
– Uczę się, na przykład w poniedziałek w szkole – odparła Amanda.
Mama westchnęła, pokręciła głową i opuściła rękę, w której trzymała kurtkę.
– Buty też zabiorę na dół – powiedziała, schylając się po trampki.
Dziwny chłopiec w szafie uśmiechnął się do Amandy zza pleców mamy.
– Niezła riposta – powiedział.
– Coś ty zrobiła?! – zawołała z przerażeniem mama. Wyprostowała się i machnęła dziewczynce butami przed nosem. – Pocięłaś sznurówki!
– Mówiłam, że porobiły się supły – wyjaśniła całkiem przytomnie Amanda.
– Czasami po prostu nie wierzę – powiedziała mama. – Naprawdę nie wierzę, Amando.
I ruszyła do drzwi.
– Hm, mamusiu – odezwała się cichutko Amanda.
– Słucham?
– Woda kapie na dywan.
Rzeczywiście, krople brudnej wody kapały z kurtki. Za coś takiego Amanda zostałaby z pewnością skarcona, ale tym razem mama tylko chrząknęła gniewnie i zeszła na dół.
No cóż – pomyślała Amanda – kto by zrozumiał dorosłych?
Spojrzała na chłopca w szafie, a on odpowiedział jej tym samym.
– Spodobała ci się moja odpowiedź? – zapytała Amanda.
– Była dość zabawna.
– Dość zabawna? To chyba najlepszy żart, jaki udało mi się dzisiaj wymyślić.
– No tak – odparł chłopiec. – Ale...
– Ale co? – spytała, mrużąc oczy. Chłopiec wciąż na nią patrzył. Teraz podrapał się w głowę.
Dziewczynka jeszcze bardziej zmrużyła oczy i pochyliła się w jego stronę (musiała się nachylić, bo teraz ledwie go widziała).
Chłopiec też zmrużył oczy, naśladując jej minę, i podobnie jak ona pochylił się w przód.
Stali tak, nieomal stykając się czubkami nosów i zawzięcie mrużąc oczy, gdy nagle Amanda zrobiła szybko krok w bok. Chłopiec upadł i przez chwilę leżał skulony na podłodze.
– No, TO był dopiero dobry żart! – zawołała Amanda, zanosząc się śmiechem. Trzymała się za brzuch i wskazywała palcem leżącego na podłodze chłopca. – To było doskonałe. Ale gwizdnąłeś! Padnę ze śmiechu. Chcesz winogronową gumę do żucia?
I tak właśnie Amanda Szuruburska poznała Rudgera. Można też powiedzieć, że tak właśnie Rudger poznał Amandę Szuruburską, w zależności od tego, czyj punkt widzenia uznamy za wyjściowy.
Rudger obudził się w szafie Amandy w momencie, kiedy dziewczynka zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe. Słyszał, jak biegnie na górę po schodach, ciężko tupiąc. Przez cały ten czas stał sobie cichutko w ciemnościach i czekał.
Nie pamiętał, gdzie był przedtem. Jeśli w ogóle gdziekolwiek był, to wszystko wyleciało mu z głowy, kiedy się obudził.
Ale teraz, kiedy poznał Amandę, w głębi duszy wiedział, że znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien. Jak gdyby był dla niej stworzony. Z tego, co wiedział, była jego pierwszą przyjaciółką. Właściwie to jedyną – a zatem najlepszą.
Tydzień po tym, jak się poznali, Amanda zabrała go ze sobą do szkoły, żeby go przedstawić Vincentowi i Julii. Dzieci zachowały się uprzejmie, bo wiedziały, że Amanda czasami bywa dziwna. Kiedy powiedziała: „Moi drodzy, to jest Rudger” i wskazała puste miejsce obok siebie, oboje posłusznie spojrzeli w bok i podali Rudgerowi rękę. Tak naprawdę to nie mogli mu niczego podać, bo nic w tym miejscu nie było. Gdy Amanda zganiła ich, mówiąc: „Nie tutaj, głupki. Kawałek dalej” i wskazała konkretnie gdzie, oboje wybuchnęli śmiechem, przeprosili i spróbowali jeszcze raz. Julia dźgnęła go w żołądek, a Vincent, który był wyższy od niej, omal nie wydłubał Rudgerowi oka.
Wtedy właśnie Rudger i Amanda zrozumieli, że tylko ona jest w stanie dostrzec chłopca. Nikt poza nią go nie widział. To zrozumiałe – był w końcu przyjacielem Amandy i dziewczynka nie zamierzała się nim dzielić. Rudgerowi też się to spodobało. Tamtego dnia po raz pierwszy i ostatni poszedł z nią do szkoły (...)



***


Możesz wszystko, co tylko sobie wyobrazisz.


Rudger to najlepszy przyjaciel Amandy Szuruburskiej. Taki wymyślony, ale to nie znaczy, że na niby. Każdy z nas kiedyś miał albo nadal ma takiego powiernika.

Nikt poza Amandą nie może go zobaczyć. Do czasu. Pewnego dnia w drzwiach domu dziewczynki staje pan Trznadel. Łysy, grubawy, w hawajskiej koszuli. Przyszedł przeprowadzić ankietę. To jednak tylko pozory. Prawda jest taka, że pan Trznadel poluje na takich jak Rudger. Na wymyślonych. I już wyczuł niepozornego chłopca.

Gdy Amanda na skutek wypadku trafia do szpitala, Rudger zostaje sam. Czy zdoła ukryć się przed groźnym przybyszem? Krążą plotki, że pan Trznadel zjada wymyślonych…

Opowieść o miłości, utracie oraz sile wyobraźni, wspaniale zilustrowana przez Emily Gravett. Poruszy wszystkich, którzy wierzą w moc fantazji i dla których – tak jak dla Amandy – „każda książka to przygoda”.









Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger