"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Piknik pod Wiszącą Skałą Joan Lindsay

"Gdy weźmie się miecz i przeszyje nim trzewia wroga w świetle dziennym, to sprawa fizycznej odwagi, natomiast uduszenie niewidzialnego wroga w ciemnościach nocy wymaga całkiem odmiennych cech."

Rewelacyjny klimat, troszkę trudniejsza narracja, jak to bywa z tego rodzaju klasycznymi lekturami.
Powieść została po raz pierwszy opublikowana w 1967 roku, a przedrukowano ją w 1975 roku. Krytycy uważają go za jedną z najlepszych australijskich powieści.

Akcja skupia się na grupie uczennic, mieszkających w australijskiej szkole z internatem, która w niewyjaśniony sposób znika w Wiszącej Skały, podczas pikniku walentynkowego. 

Choć wydarzenia przedstawione w powieści są całkowicie fikcyjne, to są tak przedstawione, jakby były prawdziwą historią. 
Powieść zaczyna się od krótkiej uwagi wstępnej:


"Czy Piknik pod Wiszącą Skałą jest faktem, czy fikcją, moi czytelnicy muszą sami zdecydować, bo fatalny piknik odbył się w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym, a wszystkie postacie, które pojawiają się w tej książce dawno już nie żyją."

W Appleyard College, prywatnej szkole z internatem dla kobiet, piknik jest planowany pod nadzorem pani Appleyard, dyrektora szkoły. Piknik ma obejmować jednodniową wycieczkę do Wiszącej Skały, w okolicach Mount Macedon w Victorii, w dzień Świętego Walentego w 1900 roku. 

Jedna z uczennic, Sara, która nie dogaduje się z panią Appleyard, nie może jechać. Bliska przyjaciółka Sary - Miranda idzie bez niej. 
Na miejscu Miranda wraz z kilkoma dziewczynami i nauczycielką od matematyki, Gretą, wspina się po skale.

I znikają.

Znika Miranda, Marion i Irma. Obserwuje to Edith, która zdezorientowana i rozhisteryzowana nie bardzo pamięta, co tak naprawdę widziała i co pamięta...
Wszystkie uczennice i kadra przeszukują skałę i okolice, ale nie można ich znaleźć.

Jest mnóstwo teorii, mnóstwo podejrzeń.

Mike Fitzhubert wyrusza na prywatne poszukiwanie dziewcząt i znajduje Irmę, nieprzytomną, na granicy śmierci. 
Zaniepokojeni rodzice zaczynają zabierać swoje córki z prestiżowej uczelni... 
Czy ta tajemnica została wyjaśniona?
Co tak naprawdę wydarzyło się na pikniku pod wiszącą skałą?
W pseudohistorycznym posłowiu, rzekomo wyciętym z artykułu z 1913 roku w Melbourne napisano, że zarówno szkoła, jak i posterunek policji w Woodend, w którym przechowywano zapiski z dochodzenia, zostały zniszczone przez pożar w lecie 1901 r. W 1903 r. , łowcy królików przypadkowo natknęli się na samotny kawałek perkalu /bawełnianego płótna/ w skałach, ale kobiet wciąż nie znaleziono...

MOJA OCENA: 7/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


OSOBY

Pani Appleyard, przełożona pensji
Panna Greta McCraw, nauczycielka matematyki
Mile Dianne de Poitiers, nauczycielka języka francuskiego i tańca
Panna Dora Lumley i panna Buck, młodsze nauczycielki
Miranda, Irma Leopold, Marion Quade, starsze pensjonarki
Edyta Horton, osiołek klasowy
Sara Waybourne, najmłodsza pensjonarka
Rosamunda, Blanche, inne pensjonarki
Kucharka, Minnie i Alicja, służba domowa
Edward Whitehead, ogrodnik pensji
Irlandczyk Tom, majster do wszystkiego na pensji
Pan Ben Hussey, ze Stajni Husseya w Woodend
Doktor McKenzie, lekarz rodzinny z Woodend
Posterunkowy Bumpher, z komisariatu w Woodend
Pani Bumpher
Jim, młody policjant
M. Louis Montpelier, zegarmistrz z Bendigo
Reg Lumley, brat Dory Lumley
Jasper Cosgrove, opiekun Sary Waybourne
Pułkownik i pani Fitzhubert, letni rezydenci w Lake View w Górnym Macedonie
Wielmożny Michał Fitzhubert, ich bratanek z Anglii
Albert Crundall, woźnica w Lake View
Pan Cutler
Major Sprack i jego córka Angela, goście angielscy w letniej rezydencji rządowej w Macedonie
Doktor Cooling, lekarz z Dolnego Macedonu
oraz wielu innych, którzy nie występują w tej książce.

Czytelnicy muszą sami zdecydować, czy wypadki opisane w „Pikniku pod Wiszącą Skałą" są zmyślone czy prawdziwe. Ponieważ ów fatalny piknik odbył się w roku tysiąc dziewięćsetnym i wszystkie postaci występujące w książce dawno już nie żyją, wydaje się to nieistotne.

1

Wszyscy się zgadzali, że dzień jest wymarzony na piknik pod Wiszącą Skałą – roziskrzony letni ranek, ciepły i bezwietrzny, a za oknami na drzewach niesplika przez całe śniadanie dzwonienie cykad i brzęczenie pszczół nad bratkami okalającymi podjazd. Ciężkogłowe dalie płomieniły się omdlewająco na nieskazitelnych grządkach, strzyżone trawniki parowały w blasku wspinającego się na niebo słońca. Ogrodnik już zaczął podlewać hortensje, wciąż jeszcze skryte w cieniu kuchennego skrzydła na tyłach domu.
Pensjonarki z Pensji Pani Appleyard dla Młodych Dam były na nogach i spoglądały w jasne bezchmurne niebo już od szóstej, a teraz fruwały w swoich świątecznych muślinach niby chmara podnieconych motyli. Była to bowiem nie tylko sobota i zbliżał się od dawna oczekiwany piknik, ale i dzień świętego Walentego, tradycyjnie czczony w czternastym dniu lutego wymianą wyszukanych kart i życzeń. Wszystkie te karty, szalenie romantyczne i ściśle anonimowe, uchodziły za milczące hołdy cierpiących z miłości wielbicieli, aczkolwiek pan Whitehead, podeszły wiekiem ogrodnik angielski, oraz Tom, irlandzki stajenny, byli jedynymi mężczyznami, do jakich dziewczęta mogły się choćby uśmiechnąć w okresie nauki.
Przełożona była zapewne jedyną osobą na pensji, która nie otrzymała żadnej karty.
Dobrze wiedziano, że pani Appleyard nie pochwala świętego Walentego i jego śmiesznych kart z życzeniami, zaśmiecających półki nad kominkami aż do Wielkanocy i przysparzających pracy pokojówkom. I to jakie półki! Dwie białe marmurowe w długim salonie, podparte parami kariatyd o biustach twardych jak sama przełożona, inne z rzeźbionego i giętego drewna, ozdobione tysiącem mrugających, połyskujących lustereczek. Pensja pani Appleyard była już wtedy, w roku tysiąc dziewięćsetnym, anachronizmem architektonicznym w australijskim buszu – beznadziejnym dziwolągiem.
Niezgrabne piętrowe dworzyszcze należało do tych wymyślnych budowli, które po odkryciu złota wyrosły jak egzotyczne grzyby w całej Australii. Nikt się nigdy nie dowie, czemu właśnie ten kawałek ziemi w rzadko porosłej drzewami okolicy, o kilka mil od wsi Macedon, przycupniętej u podnóża góry, został obrany na miejsce budowy. Nikły strumyk, który meandruje zboczem tworząc liczne płytkie rozlewiska na tyłach dziesięcioakrowej posesji, stanowi zbyt małą zachętę jako oprawa dla dworu w stylu włoskim. Nie mógł nią być również prześwitujący gdzieniegdzie przez zasłonę eukaliptusów o włóknistej korze mglisty szczyt góry Macedon na wschodzie, po przeciwnej stronie gościńca. Jednakże dwór został wzniesiony, i to z kamienia, aby się oprzeć zębowi czasu. Pierwotny właściciel, którego imię dawno zostało zapomniane, mieszkał w nim zaledwie rok czy dwa, po czym ogromny brzydki dom opustoszał i został wystawiony na sprzedaż.
Rozległe tereny, a na nich ogrody warzywne i kwiatowe, chlewnie, kurniki, sad i kortytenisowe utrzymywane były we wzorowym porządku dzięki panu Whiteheadowi, angielskiemu ogrodnikowi. W pięknej kamiennej wozowni stało kilka powozów w idealnym stanie. Szkaradne wiktoriańskie wyposażenie domu było jak nowe, z marmurowymi półkami nad kominkami, sprowadzonymi prosto z Włoch, oraz grubymi puszystymi dywanami z Axminsteru. Lampy naftowe na cedrowych schodach były podtrzymywane rękami klasycznych posągów, w długim salonie stał fortepian, a nad dachem górowała kwadratowa wieża, do której wiodły okrągłe schody, gdzie wywieszało się flagę w dzień urodzin królowej Wiktorii. Na pani Appleyard, posiadającej znaczne oszczędności oraz listy polecające od kilku wybitnych rodzin australijskich, ów dwór usytuowany w sporej odległości od gościńca do Bendigo, za niskim kamiennym murem, od razu wywarł wrażenie. Brązowe niczym kamyki oczy, zawsze wypatrujące zyskownego interesu, oceniły owo zdumiewające miejsce jako idealne na ekskluzywną i odpowiednio kosztowną szkołę z internatem – a raczej pensję – dla młodych dam. Ku ogromnemu zachwytowi pośrednika handlu nieruchomościami, który oprowadzał ją po domu, z miejsca kupiła całą posiadłość, włącznie z usługami ogrodnika, ze zniżką za opłacenie gotówką, i wprowadziła się.
Czy przełożona Pensji Appleyard (jak ów miejscowy biały słoń został natychmiast przemianowany złotymi literami na pięknej tabliczce u wielkiej żelaznej bramy) miała jakiekolwiek doświadczenie na polu edukacji, nigdy nie zostało ustalone. 
Nie było potrzeby. 
Z siwiejącymi włosami ułożonymi ä la Pompadour i obfitym łonem w równie sztywnych ryzach jak jej prywatne ambicje, z kameą przedstawiającą zmarłego męża, zawieszoną na szacownej piersi, ta pełna godności nowo przybyła wyglądała w oczach rodziców dokładnie tak, jak winna wyglądać angielska przełożona pensji. Ponieważ zaś właściwy wygląd jest, jak wiadomo, połową wygranej we wszelkich przedsięwzięciach, począwszy od całkiem błahych, a na rozpisaniu na giełdzie londyńskiej pożyczki skończywszy, pensja pani Appleyard była od pierwszego dnia swego istnienia sukcesem, z końcem zaś pierwszego roku przynosiła zadowalające zyski. 

Wszystko to wydarzyło się blisko sześć lat przed rozpoczęciem niniejszej kroniki wydarzeń.

Święty Walenty jest bezstronny w rozdzielaniu swoich łask, toteż nie tylko kto młody i piękny był zajęty otwieraniem kopert z kartami tego ranka. Miranda jak zwykle miała pełną szufladę ozdobionych koronkami przysiąg miłosnych, choć domowego chowu kupidynek z rządkiem wyrysowanych ołówkiem krzyżyków na oznaczenie pocałunków małej Jonnie, w kopercie zaadresowanej czułym pismem ojca, z Queensland, zajmował honorowe miejsce na marmurowej półce nad kominkiem. Edyta Horton, brzydka jak ropucha, z zadowoleniem przyznawała się do jedenastu i nawet drobna panna Lumley wyjęła przy śniadaniu kartę z nieco stetryczałym gołąbkiem i napisem JESTEM TWOIM DOZGONNYM WIELBICIELEM. Stwierdzenie to pochodziło zapewne od jej ponurego ohydnego brata, który przyjeżdżał do niej w odwiedziny w ostatnim okresie. Któż inny, rozumowały młodziutkie dziewczęta, mógłby uwielbiać tę krótkowzroczną wychowawczynię, wiecznie ubraną w brązową serżę i pantofle na niskim obcasie?
– On ją lubi – powiedziała Miranda, jak zawsze wszystkim życzliwa. – Widziałam, jak całowali się na pożegnanie przy drzwiach hallu.
– Ależ, kochana Mirando… Reg Lumley jest takim ponurym stworem! – zaśmiała się Irma, potrząsając granatowoczarnymi lokami i zastanawiając się jednocześnie, czemu obowiązujące w szkole słomkowe kapelusze są tak niegustowne. Ta promieniująca urodą siedemnastolatka, dziedziczka znacznej fortuny, była zupełnie pozbawiona próżności i dumy posiadania. Uwielbiała pięknych ludzi, piękne rzeczy i z taką samą przyjemnością przypinała do żakietu bukiecik polnych kwiatów, jak zapierającą dech w piersi brylantową broszę. Czasem sam widok spokojnej owalnej twarzy Mirandy i jej pszenicznych włosów przeszywał ją uczuciem rozkoszy. Kochana Miranda właśnie spoglądała w rozmarzeniu na zalany blaskiem słońca ogród.
– Jaki cudowny dzień! Nie mogę się doczekać, kiedy się wreszcie znajdę na wsi!
– Słyszycie, dziewczęta? Ktoś mógłby pomyśleć, że pensja pani Appleyard mieści się wśród slumsów Melbourne!
- Wśród lasów – powiedziała Miranda – pełnych ptactwa i paproci… jak w moich rodzinnych stronach.
– I pająków – rzekła Marion. – Szkoda, że nikt mi dziś nie przysłał mapy Wiszącej Skały, bo zabrałabym ją ze sobą na piknik.
Irmę zawsze uderzała niezwykła pomysłowość Marion Quade, toteż i teraz zapragnęła się dowiedzieć, komu są potrzebne na pikniku mapy.
– Mnie – odparła szczerze Marión. – Lubię dokładnie wiedzieć, gdzie jestem. – Opanowawszy jakoby sztukę dzielenia już w kołysce, Marión Quade spędziła większość swojego siedemnastoletniego życia na nieugiętym dążeniu do zdobywania wiedzy. Nic dziwnego, że przy swych drobnych inteligentnych rysach, wrażliwym nosie, który jakby wciąż wietrzył coś z dawna oczekiwanego i poszukiwanego, oraz szczupłych rączych nogach przypominała charta.
Dziewczęta zaczęły rozmawiać o otrzymanych kartach.
– Ktoś miał tupet posłać pannie McCraw kartę z kratkowanego papieru całą zapisaną liczbami – powiedziała Rosamunda. W rzeczywistości ta karta była natchnionym dziełem Irlandczyka Toma, podpuszczonego dla żartu przez Minnie, pokojówkę.
Czterdziestopięcioletnia wykładowczyni tajników wyższej matematyki przyjęła tę kartę z suchą aprobatą, liczby bowiem w oczach Grety McCraw miały więcej uroku od róż i niezapominajek. Sam widok kartki papieru upstrzonej cyframi wywoływał w niej tajemną radość, poczucie siły, gdyż wiedziała, jak paroma ruchami ołówka posegregować je, podzielić, pomnożyć, przekształcić w cudowne nowe kategorie. Kartka Toma, choć ten wcale o tym nie wiedział, bardzo jej się spodobała. Natomiast ta, którą wyrysował dla Minnie, przedstawiała leżące wśród róż skrwawione serce, najwyraźniej w ostatnim stadium jakiejś śmiertelnej choroby. Minnie była zachwycona, tak samo jak Mademoiselle, starą francuską odbitką samotnej róży. W taki to sposób święty Walenty przypomniał mieszkankom pensji pani Appleyard barwy i różnorodność miłości (...)
***

Powieść australijskiej pisarki spopularyzowana znakomitym filmem Petera Weira pod tym samym tytułem. W lutym roku 1900 grupka uczennic szanowanej pensji udała się pod opieką nauczycielek na piknik w pobliżu miejsca zwanego Wiszącą Skałą. Po posiłku cztery dziewczęta poszły na przechadzkę po okolicy - wróciła tylko jedna, przerażona i rozhisteryzowana. W tajemniczych okolicznościach zaginęła też jedna z nauczycielek...



EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER


SERIAL
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER













Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger