"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Widownia w mroku Christopher Fowler

Bardzo przypominała mi Sherlocka klimatem ta historia.
Minusem są rozwlekłe opisy i akcje i narracja - trzeba mieć trochę cierpliwości, ale to może miało podkręcać klimat?
Może podkreśliło właśnie, bo klimacik jest;)
Pierwsza część serii, ale nie wiem, czy w napływie tylu tytułów sięgnę po następne;)
Może kiedyś...


MOJA OCENA: 6/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!


WYBUCH

To był naprawdę piekielny podmuch.
Wybuch nastąpił o świcie w drugi wtorek września. Fala uderzeniowa przepłynęła przez cuchnące piwem ulice Mornington Crescent. Włączyła alarmy samochodowe, wyrwała cegły z budynków i cisnęła je na drugą stronę ulicy, wystrzeliła komin na czterdzieści stóp w górę, zniszczyła bębenki w uszach kilku włóczęgów, wypłoszyła kilkadziesiąt gołębi, wyrzuciła zaskoczonego rudego kocura przez okno sklepu z kebabami i zerwała kilka dachówek, które uderzyły w czoło Papieża na reklamie prezerwatyw, wiszącej naprzeciw stacji metra.
Dźwięk pulsujący w powietrzu przełamał delikatną, świeżą tkankę miasta, przypominając inne bomby spadające ongiś na Londyn. Tak jak wtedy kurz i odłamki cętkowały czyste, chłodne powietrze między budynkami, pokrywając ulice i unosząc się w porannym słońcu jak nasiona dmuchawców.
To cud, że nikt nie został poważnie ranny.
Tak przynajmniej wydawało się na pierwszy rzut oka.
Kiedy detektyw sierżant Janice Longbright usłyszała dzwonek telefonu, w pierwszej chwili pomyślała, że zaspała i spóźni się na swój dyżur. Wtedy przypomniała sobie, że dopiero co świętowała odejście na emeryturę z pracy w policji. Lata pobudek o dziwnych godzinach nauczyły ją koncentrować się w ciągu trzech dzwonków telefonu. Otrząsając się ze snu, spojrzała na zegarek i słuchała natrętnego głosu w uszach. Wstała, zostawiwszy w łóżku swego przyszłego męża, i cicho (tak cicho jak tylko mogła, gdyż z natury jej krok był dość ciężki i pozbawiony wdzięku) poruszając się po mieszkaniu, ubrała się, po czym pojechała do biura nad stacją metra Mornington Crescent, a raczej do tego, co z niego pozostało, ponieważ Północnolondyński Wydział Przestępstw Osobliwych został praktycznie biorąc starty z powierzchni ziemi. Wąski labirynt pokoi w starej edwardiańskicj kamienicy nad stacją zniknął, a na jego miejscu chwiały się fragmenty płonących ścianek z listew i gipsu. Stacja poniżej była nietknięta, ale z wydziału, który był kiedyś drugim domem Longbright, nic nie zostało.
Przeszła między pompami strażackimi i wężami wypluwającymi wodę, starając się ocenić skalę zniszczeń. Był to jeden z tych coraz krótszych poranków, kiedy światło przesącza się powoli i z niechęcią. Szara chmura, jak pokrywka rondla, szczelnie przykrywała otaczające ulice, a deszcz zalewający kłębiący się dym utrudniał widoczność. Wzmocnione stalą drzwi wejściowe wydziału były wyrwane. Strażacy uważnie schodzili po tlących się schodach. Rozpoznała kilku policjantów, którzy sprawdzali pobliski chodnik i ulicę, ale nigdzie nie widziała znajomych z pracy twarzy.
Patrząc na ubraną w żółte kurtki brygadę ratowniczą oczyszczającą przejście przez rumowisko, poczuła złowieszczy chłód w żołądku. Z kieszeni kurtki wyjęła telefon komórkowy i wybrała pierwszy z dwóch numerów na swojej liście. Osiem dzwonków, dwanaście dzwonków, brak odpowiedzi.
Arthur Bryant nie miał poczty głosowej w telefonie domowym. Longbright przestała zachęcać go do nagrywania zapowiedzi po tym, jak jego eksperymenty dźwiękowe zmagnetyzowały pracowników centrali British Telecom w Rugby. Wybrała drugi numer. Po sześciu dzwonkach głos Johna Maya poprosił ją o zostawienie wiadomości. Właśnie miała odpowiedzieć, gdy usłyszała go za sobą.
— Tutaj jesteś, Janice.
Czarny płaszcz Maya podkreślał jego szerokie ramiona i sprawiał, że wyglądał młodziej (był już po osiemdziesiątce, ale nikt nie był pewien ile). Siwe włosy ukrył pod szarym, wełnianym kapeluszem. Smugi sadzy pokrywały jego twarz i ręce, jak gdyby przygotowywał się do działań partyzanckich.
— John, właśnie do ciebie dzwoniłam — Longbright z ulgą zobaczyła kogoś znajomego. — Co się stało, u diabła?
Starszy detektyw, choć nie był ranny, wyglądał na wstrząśniętego — szczęśliwie „spóźnił się” na scenę wybuchu.
— Nie mam pojęcia. Wydział Antyterrorystyczny już sprawdził grupy polityczne. Nie było żadnych telefonów — spojrzał na zniszczony budynek. — Wyszedłem wczoraj z biura około 22.00. Arthur chciał zostać dłużej. Arthur...
Oczy Maya rozszerzyły się, spojrzał na budynek, jakby zobaczył go po raz pierwszy.
— Zawsze mówi, że nie potrzebuje snu.
— Chcesz powiedzieć, że jest w środku? — zapytała Longbright.
— Obawiam się, że tak.
— Jesteś pewien, że był tam jeszcze, gdy wychodziłeś?
— Nie mam żadnych wątpliwości. Dzwoniłem do niego po powrocie do domu. Powiedział, że będzie pracował całą noc, że nie jest zmęczony, a chce nadrobić zaległości. Wiesz, jak się zachowuje po dużej sprawie, otwiera butelkę courvoisiera i pracuje do świtu. Taki sposób świętowania, chociaż szalony w jego wieku. Coś było w jego głosie...
— Co masz na myśli? May potrząsnął głową.
— Nie wiem. Chyba chciał porozmawiać ze mną, ale zmienił zdanie, takie dziwne niezdecydowanie, jakie opanowywało go w rozmowach przez telefon. Kilku funkcjonariuszy Zbrojnej Brygady Samochodowej przy Holmes Street widziało go w oknie około 4.30. Wyśmiewali się z niego, jak zawsze. Otworzył okno i powiedział im, żeby się odpieprzyli, rzucił w nich przyciskiem do papieru. Powinienem był z nim zostać.
— Wtedy straciłabym was obu — powiedziała Longbright spoglądając na odłupany tynk i zawalony budynek — bo przecież chyba nie mógł tego przeżyć.
— Nie miałbym zbyt dużo nadziei.
Podszedł do nich wysoki, młody mężczyzna w żółtej nylonowej kurtce. Liberty DuCain pochodził z Karaibów, a obecnie wraz z dwiema młodymi Hinduskami dołączył do zespołu w wydziale medycyny sądowej. Byli najzdolniejszymi studentami na roku. Liberty nienawidził własnego imienia, ale nie aż tak bardzo jak jego brat Fraternity, który również służył w policji. Longbright podniosła rękę.

— Cześć Liberty. Czy domyślają się dlaczego...
— Jakieś urządzenie zapalające, małe, ale bardzo skuteczne. Widzisz, jak wyraźna jest granica wybuchu. Bardzo czysta. Zniszczyło biura, ale nie tknęło nawet dachu stacji.
Niecierpliwość, z jaką chłopiec chciał przekazać swoje koncepcje, nadała jego głosowi rytm staccato, za którym May nie mógł nadążyć.
— Kręci się tu kilku dziennikarzy, ale niczego nie znajdą. Dobrze się czujesz?
— Arthur nie mógł wydostać się na czas.
— Wiem. Znajdą go, ale czekamy na dźwig, żeby zacząć usuwać krokwie. Niczego nie wykryli detektorami dźwięku i pewnie nie wykryją, bo budynek złożył się jak domek z kart. Nic nie trzyma tych starych domów. — Liberty odwrócił wzrok, zmieszany, że nie daje im nadziei.
Longbright chciała podejść do miejsca wybuchu, ale May ją odciągnął.
— Pozwól mi odwieźć cię do domu — zaproponował. Odrzuciła wyciągniętą rękę.
— Czuję się dobrze. Po prostu nie sądziłam, że to się tak skończy. Bo to koniec, prawda?
Longbright znała już odpowiedź. Arthur Bryant i John May byli mężczyznami, którzy trzymali się określonego porządku i przyzwyczajeń. Zamykali sprawę i zostawali, aby przeanalizować wyniki, odrobić zaległości, pobyć w swoim towarzystwie. Tak to się właśnie zawsze odbywało — to był ich sposób na kolejny początek. Każdy o tym wiedział. John wyszedł pierwszy, zostawiając swojego cierpiącego na bezsenność przyjaciela.
— Kto prowadzi sprawę? Będą musieli sprawdzić...
— Strażacy muszą najpierw upewnić się, że miejsce jest bezpieczne — powiedział Liberty — Oczywiście przekażą nam swoje wnioski tak szybko, jak to tylko możliwe. Czegokolwiek się dowiem, ty będziesz wiedziała pierwsza. John ma rację, powinnaś jechać do domu, nie możesz nic zrobić.
May patrzył na budynek z nagłym poczuciem jakiejś niepewności.
Longbright obserwowała słup rdzawego dymu unoszącego się szybko w ciągle szarym powietrzu. Poczuła się tak, jakby te zdarzenia jej nie dotyczyły. To był koniec szczególnego związku partnerskiego: Bryant, May, Longbright — te nazwiska były ze sobą nierozerwalnie związane. Teraz ona odeszła, a Bryant zginął, pozostawiając Maya samego. Spędziła w ich towarzystwie tak wiele czasu, że detektywi byli dla niej ważniejsi niż najbliżsi krewni, byli jak znajome jednobarwne twarze w starym filmie. Zawsze będą jej rodziną.
W gruzach znaleziono jedno ciało — starszego białego mężczyzny. Dla Arthura Bryanta i Johna Maya był to gwałtowny koniec nietypowego przymierza. To byli jej koledzy, mentorzy, najbliżsi przyjaciele. Nie uwierzy, że Bryant nie żyje.
Ofiara połączyła koniec z początkiem, zdmuchnęła przeszłość i teraźniejszość. John May zawsze przeczuwał, że jego koledze nie jest pisana zwykła śmierć. Właśnie skończyli smutną, okrutną sprawę, ostatnią, jaką prowadzili razem. Wszystkie sprawy zostały zamknięte. Bryant zaczął w końcu myśleć o emeryturze, gdyż w wydziale miały nastąpić radykalne zmiany usankcjonowane nową polityką Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W piątek rozmawiali o tym z Mayem podczas zwyczajowego wieczornego spaceru nad rzeką. May wrócił w myślach do lej rozmowy, starając się przypomnieć sobie, czy mówili o czymś szczególnym. Przespacerowali się o zachodzie słońca do mostu Waterloo, kłócąc się i żartując w swobodnej atmosferze.

John i Arthur, nierozłączni, związani bliskością śmierci, nieprawdopodobnie zaprzyjaźnieni przez całe życie (...)

***
Smakowita powieść kryminalna, której głównymi bohaterami są dwaj detektywi angielscy: Arthur Bryant i John May. Akcja sięga 60 lat wstecz, do czasów wojennego Londynu, a ściślej tzw. Blitzu, czyli systematycznych bombardowań miasta przez samoloty niemieckie. Młodzi detektywi z Wydziału Przestępstw Osobliwych londyńskiej policji otrzymują wtedy pierwszą wspólną sprawę. Muszą rozpracować serię tajemniczych zabójstw w jedynym czynnym ówcześnie teatrze - Palace. Wszystko dzieje się w ciemnościach - na ulicach, z powodu obowiązującego wojennego zaciemnienia, i wewnątrz budynku teatru pełnego mrocznych zakamarków, z których wieje grozą, a także pośród objawiających się co jakiś czas tajemniczych masek.

Cykl: Bryant & May (tom 1)







Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger