"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Trupia otucha Dan Simmons

Rewelacyjna powieść, pomysł wampirów energetycznych wprost rozkłada na łopatki! Super, że zostaje wznowiona z tą piękną okładką!

Jest tu wszystko to, co kocham w pisaninie Simmonsa, a nawet więcej!


Groza. Tajemnica. Zaskoczenie. 

KLIMAT!

Historia zaczyna się w 1942 r. od historii człowieka imieniem Saul Laski, który próbuje przetrwać w obozie zagłady w Chełmnie. Jest zdeterminowany, aby nie dać się porwać złym mocom, ale coś nadprzyrodzonego zmusza go do posłuszeństwa rozkazom Niemców.


Opowieść kontynuuje się sama w 1980 roku, kiedy to odbywa się spotkanie trzech dam - Melanie, Niny i Willi w Charleston w Południowej Karolinie. Omawiają one grę, która wymaga użycia wrodzonej siły, którą one akurat posiadają.
Nazywają ją Zdolnością. Służy im ona do przejęcia kontroli nad ludzkimi umysłami. 

Umiejętności. Zdolności...
Nie każdy je posiada.
Nie każdy wie, cóż to takiego.
Można je wykorzystać do całkowitego kontrolowania ludzi z dystansu.
W celu?
Popełnienia jakiegokolwiek czynu - złego lub dobrego.

W tej opowieści jest to czyn zły.

Polecam!

MOJA OCENA: 10/10



PRZECZYTAJ FRAGMENT!


Prolog

Chełmno

1942

Saul Laski leżał w obozie śmierci wśród umierających i rozmyślał o życiu. Drżąc w ciemności z zimna, przywoływał wspomnienia wiosennego poranka: złote światło muskające grube konary wierzb nad strumieniem, spłachetek białych stokrotek na tyłach kamiennych zabudowań gospodarstwa stryja.

W barakach panowała cisza, z rzadka tylko przerywana chrapliwym kaszlem i ukradkowymi szelestami muzułmanów, żywych trupów, próżno poszukujących odrobiny ciepła w zimnej słomie. Jakiś starzec dostał przeciągłego, spazmatycznego napadu kaszlu zapowiadającego bliski koniec długiej, beznadziejnej walki. Do rana umrze. Nawet jeśli przeżyje noc, nie wyjdzie na poranny apel na śniegu, to zaś znaczyło, że umrze jeszcze przed południem.

Saul skulił się i zasłonił oczy przed światłem reflektora, wciskającym się do środka przez oszronione szyby. Przycisnął się plecami do drewnianego szkieletu pryczy. Drzazgi drapały go po żebrach i kręgosłupie przez cienki materiał koszuli. Nogi zaczęły mu drżeć ze zmęczenia i zimna, nie mógł nad nimi zapanować. Złapał się kurczowo za uda i trzymał tak długo, aż dreszcze ustąpiły.

Przeżyję.

Ta myśl była rozkazem, dyktatem tak głęboko odciśniętym w jego świadomości, że nawet wygłodniałe i owrzodzone ciało nie było w stanie oprzeć się jego sile. Kiedy był dzieckiem, kilka lat wcześniej - całą wieczność wcześniej - jego stryj Mosze obiecał zabrać go na ryby nieopodal swojego domu pod Krakowem. Saul nauczył się wtedy wyobrażać sobie przed snem gładki, owalny kamień, na którym wypisywał dokładną godzinę i minutę, o której zamierzał się obudzić. W wyobraźni wrzucał ów kamień do przejrzystego stawu i patrzył, jak tonie. Zawsze następnego ranka budził się dokładnie o zaplanowanej porze, wypoczęty i rześki; pełną piersią chłonął zimne poranne powietrze i napawał się ciszą przedświtu przez ten krótki czas, zanim przebudzenie jego brata i sióstr zburzyło perfekcyjny nastrój.

Przeżyję.

Zacisnął powieki i patrzył, jak kamień tonie w czystej wodzie. Znów zaczął drżeć na całym ciele i wcisnął się mocniej w nieheblowane deski. Po raz tysięczny spróbował umościć się głębiej w swoim zagłębieniu w słomie. Było lepiej, kiedy dzielił pryczę ze starym panem Szistrukiem i młodym Ibrahimem, ale Ibrahima zastrzelili w kopalni, a pan Szistruk dwa dni temu w kamieniołomie po prostu usiadł i nie wstał - nawet kiedy Gluecks, dowódca straży SS, poszczuł go psem. Staruszek pożegnał się ze współwięźniami wątłym, niemal radosnym machnięciem kościstej ręki pięć sekund przed tym, jak owczarek niemiecki rozszarpał mu gardło.

Przeżyję.

Ta myśl miała w sobie rytm wykraczający daleko poza słowa, poza sam język. Stanowiła kontrapunkt dla wszystkiego, co widział i czego doświadczył podczas pięciu miesięcy obozu. 

Przeżyję. 

Pulsowała światłem i ciepłem, które choć w części równoważyły chłód otchłani, bezdennego dołu, jaki w każdej chwili mógł otworzyć się w nim szeroko i go pochłonąć. Wielki Dół. Widział go na własne oczy. Razem z innymi przysypywał grudami czarnej ziemi ciepłe ciała, niektóre jeszcze nawet się ruszały, jakieś dziecko machało rączką, jakby wierciło się przez sen albo witało się z bliską osobą, która wyszła po nie na dworzec, a oni zrzucali ziemię łopatami i posypywali ciała wapnem z worków tak ciężkich, że nie byli w stanie ich unieść, na skraju dołu siedział esesman, zwiesiwszy nogi swobodnie w głąb Dołu, ręce - białe i miękkie - zaciskał na czarnym metalu pistoletu maszynowego, na chropawym policzku miał przyklejony plaster w miejscu, gdzie zaciął się przy goleniu, zacięcie już się goiło, nagie blade ciała poruszały się słabo, a Saul - z oczami zaczerwienionymi od wapna, którego rozpylony tuman zawisł w powietrzu niczym zimowa mgła - sypał ziemię do Dołu.

Przeżyję.

Skupił się na sile płynącej z tej zapowiedzi i przestał zwracać uwagę na swoje rozedrgane członki. Dwa poziomy wyżej na piętrowej pryczy ktoś szlochał w ciemności. Saul czuł, jak wszy pełzną mu po rękach i nogach w poszukiwaniu źródła dogasającego ciepła.
Zwinął się ciaśniej w kłębek, posłuszny temu samemu imperatywowi, który rządził zachowaniem insektów; zareagował na ten sam bezrozumny, nielogiczny i niepodważalny nakaz trwania.
Kamień tonął coraz głębiej w lazurowej głębi. Balansujący na granicy snu i jawy Saul jeszcze rozróżniał wyrysowane na nim toporne cyfry.

Przeżyję.

Otworzył gwałtownie oczy, gdy kolejna myśl zmroziła go bardziej niż wiatr świszczący w szparach źle oszklonych okien.
Trzeci czwartek miesiąca.
Był prawie pewien, że to jest trzeci czwartek miesiąca, a w trzeci czwartek miesiąca przychodzili oni. Przychodzili, ale nie zawsze. Może tym razem nie przyjdą. Nakrył głowę rękami i jeszcze bardziej skulił się w pozycji płodowej. 

Prawie udało mu się zasnąć, kiedy drzwi baraku otworzyły się z łoskotem. Było ich pięciu - dwóch strażników z Waffen-SS uzbrojonych w pistolety maszynowe, zwykły podoficer wojsk lądowych, porucznik Schaffner i młody Oberst, którego Saul widział po raz pierwszy. Ten ostatni miał bladą, aryjską twarz i blond grzywkę, która opadała mu na czoło.
Snopy światła z latarek ślizgały się po wysokich jak regały piętrowych pryczach. Nikt się nie poruszył. Nocna cisza wydawała się wręcz namacalna, gdy osiemdziesiąt pięć żywych szkieletów wstrzymało oddech. Saul też wstrzymał oddech.
Niemcy weszli na pięć kroków w głąb baraku, poprzedzani falą zimnego powietrza. Ich masywne sylwetki rysowały się wyraźnie na tle otwartych drzwi, skroplone oddechy otaczały ich lodowatą chmurą. Saul prawie całkiem zagrzebał się w resztkach słomy.
- Du! - rozległo się. Promień światła padł na skuloną postać w pasiaku i czapce w paski w głębinach dolnej pryczy, sześć rzędów od Saula. - Komm! Schnell!
Więzień nie zareagował, więc esesmani siłą wywlekli go w przejście pomiędzy pryczami. Saul usłyszał chrobot bosych stóp na deskach podłogi.
- Du, raus!
I jeszcze raz:
- Du!
Naprzeciw potężnych postaci stało już trzech muzułmanów, kruchych i nieważkich jak strachy na wróble. Cała grupa zatrzymała się cztery prycze od Saula, esesmani odwrócili się i skierowali latarki na środkowy poziom prycz. Wyławiane z ciemności czerwone oczy przywodziły na myśl szczury wyzierające z na wpół otwartych trumien.

Przeżyję.

Pierwszy raz zabrzmiało to bardziej jak modlitwa niż rozkaz. Nigdy przedtem nie brali więcej niż czterech z jednego baraku.
- Du.
Człowiek z latarką przesunął się nieco i zaświecił Saulowi w twarz. Saul się nie poruszył. Nie oddychał. Wierzch jego własnej dłoni, zawieszony zaledwie kilka centymetrów nad jego twarzą, wyznaczał w tej chwili granice całego wszechświata. Biała skóra, biała jak u pędraka, obłaziła mu plackami. Włosy na wierzchu dłoni wydawały się całkiem czarne. Wpatrywał się w nie z nabożnym lękiem. W świetle latarki jego ręka stała się niemal przezroczysta, widział kolejne warstwy mięśni, wdzięczny układ ścięgien, niebieskie żyły pulsujące delikatnie w dzikim rytmie bicia serca.
- Du, raus.
Czas zwolnił, zatrzymał się i zawrócił. Całe życie Saula, każda jego sekunda, każda ekstaza i każde banalne, zapomniane popołudnie prowadziły do tej chwili. Tu się przecinały.
Usta Saula rozchyliły się w pozbawionym wesołości uśmiechu. Dawno już postanowił, że nie da się wyprowadzić w mrok; będą musieli zabić go tutaj, na oczach pozostałych. To jedno mógł jeszcze zrobić: narzucić mordercom moment swojej śmierci.

Ogarnął go wielki spokój.

- Schnell!- wrzasnął jeden z esesmanów i razem z drugim doskoczył do niego.
Oślepiony światłem Saul poczuł woń mokrej wełny, w oddechu esesmana rozpoznał słodki aromat alkoholu. Chłodne powietrze owionęło mu twarz. Dostał gęsiej skórki, czekając na dotyk ich szorstkich rąk.
- Nein! - warknął młody Oberst, czarna podobizna człowieka tonąca w powodzi blasku.
- Zurücktreten!
Postąpił krok do przodu, esesmani posłusznie się cofnęli. Dla wpatrzonego w mroczną sylwetkę Saula czas się zatrzymał. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Mgła oddechów zawisła wokół nich w powietrzu.
- Komm! - powiedział półgłosem Oberst. Nie użył rozkazującego tonu, przemówił łagodnie, niemal czule; takim tonem mógłby wołać ulubionego psa albo zachęcać dziecko, by uczyniło pierwszy samodzielny krok. - Komm her!
Saul zgrzytnął zębami i zamknął oczy. Pogryzie ich, kiedy po niego sięgną. Rzuci im się do gardeł. Będzie gryzł, szarpał i rwał żyły i chrząstki, aż będą musieli strzelać, będą musieli otworzyć ogień, będą musieli...
- Komm! - Oberst poklepał się lekko po kolanie.
Saul obnażył zęby w drapieżnym grymasie. Rzuci się na tych jebanych skurwysynów, temu skurwielowi pierwszemu rozszarpie gardło na oczach wszystkich, wyrwie mu, kurwa, bebechy, wypatroszy gnoja...
- Komm!
Wtedy to poczuł. Coś go uderzyło. Żaden z Niemców nie poruszył się nawet o cal, ale coś ze straszliwą siłą uderzyło Saula w nasadę kręgosłupa. Krzyknął. Coś go uderzyło... i weszło w niego.
Uczucie było tak samo bolesne, jakby ktoś wetknął mu nagle żelazny pręt w odbyt - a przecież nikt go nie dotknął. Nikt się do niego nie zbliżył. Krzyknął ponownie, ale jakaś niewidzialna siła zacisnęła jego zęby.
- Komm her, du Jude!
Poczuł to. Coś przemocą wyprostowało mu grzbiet, wprawiło ręce i nogi w spazmatyczne drgawki. Coś było w nim. W środku. Poczuł, jak zaciska mu się na mózgu niczym imadło i ściska, ściska coraz mocniej. Chciał krzyknąć, ale to coś mu nie pozwoliło.
Miotał się na wysypanej słomą pryczy, targany przypadkowymi impulsami nerwowymi.
Zsikał się w spodnie.
Nagle całe jego ciało wyprężyło się i spadł na ziemię. Strażnicy się odsunęli.
- Steh auf!
Plecy Saula wyprostowały się i napięły tak gwałtownie, że mimo woli uklęknął. Jego ręce miotały się i wymachiwały dziko, jak obdarzone własną wolą. Czuł coś w głowie, jakąś lodowatą obecność otuloną ognistą aureolą bólu. Obraz tańczył mu przed oczami.
Wstał.
- Geh!
Usłyszał wybuch śmiechu jednego z esesmanów, poczuł woń wełny i metalu, gdzieś z daleka odbierał dotyk zimnych drzazg pod stopami. Zatoczył się ku wyjściu i rozlewającej się za nim oślepiającej łunie świateł. Oberst spokojnie, bez słowa ruszył za nim, uderzając rękawiczką o udo. Na schodach Saul potknął się i omal nie upadł, lecz podtrzymała go ta sama niewidzialna dłoń, która już wcześniej ścisnęła mu umysł, a teraz rozpaliła wszystkie nerwy ognistymi igłami bólu. Boso, ale nie czując zimna, szedł po śniegu i zmrożonym błocie na czele grupy kierującej się do podstawionej ciężarówki.

Przeżyję, pomyślał Saul Laski, ale magiczny rytm tego słowa został rozdarty na strzępy w obliczu huraganu bezgłośnego, lodowatego śmiechu i woli o wiele potężniejszej niż jego własna (...)


***
Przeszłość
Schwytany w sieć zaplanowanego przez Hitlera „Ostatecznego Rozwiązania” Saul Laski jest jednym z tysięcy skazanych na śmierć w niesławnym obozie zagłady w Chełmnie. Wkrótce jednak wpada w szpony zła o wiele gorszego i starszego niż nazistowskie Niemcy.

Teraźniejszość
Nieliczni wybrańcy posiadają Talent – psychologiczną umiejętność oddziaływania na umysły innych ludzi. Na dorocznych spotkaniach planują nieustającą kampanię rzezi i rozpasania. W tym roku jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem…

Obejmująca parę dziesięcioleci i rozgrywająca się na kilku kontynentach historia zapuszcza się w najmroczniejsze zakamarki historii XX wieku. „Trupia otucha”, stanowiąca jedną z najdoskonalszych prób ożywienia wampirzej legendy, zgłębia naturę ludzkiej skłonności do przemocy i analizuje jej wpływ na naszą przyszłość.











Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger