"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Po drugiej stronie jaźni Wulf Dorn

Czasami człowiekowi udaje się tak długo oszukiwać samego siebie, że w końcu zaczyna wierzyć we własne wymysły.

Intrygujący.

Niby thriller, niby horror, tak naprawdę nie wiadomo... na początku:-)

Minusem jest dość słaba narracja, z tych naiwnych, wiem, cały czas się o to czepiam, ale po takich pozycjach widać, jak ciężko napisać dobrą książkę... I choć pomysły są z założenia świetne, to jednak to dopiero początek i to ten łatwiejszy - potem już zazwyczaj jest "z górki na pazurki...

Psycholog kliniczny Ellen Roth zostaje wezwana do ciężko chorej kobiety, do szpitala psychiatrycznego. Kobieta jest przerażona i błaga o ochronę przed "mrocznym mężczyzną", mroczną postacią ze starej niemieckiej bajki. 
Ellen odwiedza ją przez dwa kolejne dni, ale kiedy wchodzi trzeciego dnia do pokoju kobiety, nie może jej nigdzie znaleźć. Na oddziale psychiatrycznym nie ma nikogo, kto wiedziałby o jej istnieniu. Ellen nie może uwierzyć, że kobieta zniknęła i że tylko ona ją widziała. 

To początek przerażającej gry w kotka i myszkę... 


MOJA OCENA: 7/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Prolog

Istnieją legendy na temat miejsc, które przyciągają Zło, miejsc, w których złe rzeczy zdarzają się nieustannie, jakby były one spragnione takich wydarzeń.
Właśnie do takich miejsc należały ruiny starej posiadłości Sallingerów. Hermann Talbach był o tym przekonany, podobnie jak wszyscy mieszkańcy w jego wiosce. Niektórzy twierdzili nawet, że każdy, kto się do nich zbliży, popada w szaleństwo. Jak Sallinger, który pewnej majowej nocy podpalił swój dom. On, jego żona i dwójka dzieci ponieśli śmierć w płomieniach.
Talbach nie był w stanie dotrzeć do ruin zbyt szybko. Idąc leśną drogą ze swoim sąsiadem Paulem, modlił się w myślach, żeby nie zjawił się tam za późno. Tym razem to od niego zależy, czy przeciwstawi się złu.
W niebieskim kombinezonie roboczym, z rękami pobrudzonymi olejem, Talbach minął szybkim krokiem porośnięte mchem pozostałości luku dawnej bramy. Już dawno skończył czterdzieści lat. Kiedyś był mechanikiem samochodowym, ale na skutek wypadku w warsztacie spowodowanego awarią podnośnika zaczął kuleć. Mimo to Paul ledwo mógł za nim nadążyć.
Być może powodem były także pentagramy. Ktoś namalował je kiedyś na stosach kamieni, aby odpędzić Zło. W miarę upływu lat wiele z nich wyblakło, ale mimo to nadal dało się je rozpoznać. Przypominały o ciemnych mocach rządzących tym miejscem. Zachowanie i wygląd Paula wskazywały, że oddziałują one także na kolejne pokolenie. Kiedy Stwórca rozdzielał między ludzi różne cechy, Paula obdarzył pracowitością i ufnością. Niestety, wszystko wskazywało na to, że akurat tego dnia skończyły mu się zapasy innych przymiotów: odwagi i sprytu.
Kiedy Talbach dotarł w końcu do miejsca, które dawniej pełniło funkcję wewnętrznego dziedzińca, obejrzał się na Paula. Ten podbiegł do niego zdyszany i otarł pot z czoła – pozostała na nim plama tłustego oleju.
– To musi być gdzieś tutaj – wysapał Talbach, rozglądając się wokół. – Słyszysz coś?
Paul pokręcił przecząco głową.
Obaj wsłuchiwali się w napięciu w cichy szum lasu. Z daleka dochodził świergot ptaków, pod ciężarem butów Talbacha trzasnął jakiś suchy patyk. Nad gałęziami jarzębiny zahuczał trzmiel, wszędzie brzęczały komary. Talbach prawie nie czuł, jak mali krwiopijcy wbijają swoje żądła w jego szyję i ramiona. Całkowicie skupił się na tym, aby pośród wszystkich tych dźwięków wychwycić jakiś ludzki odgłos, bez względu na to, jak słabo słyszalny.
Niestety, niczego nie usłyszał. Nad tym przeklętym miejscem zalegała przerażająca cisza, jak ciężki, mroczny całun. Mimo żaru lejącego się z nieba Talbach dostał gęsiej skórki.
– Tam! – zawołał Paul. Zrobił to tak nagle, że Talbach zadrżał.
Spojrzał w kierunku, który wskazywał Paul, i zauważył błyski na kawałku cynfolii, na którą padał promień słońca. Obaj mężczyźni podbiegli tam i zobaczyli zdeptaną trawę, odciski ludzkich stóp i kolejny błyszczący kawałek srebrnego papierka, leżący za porośniętym mchem pniem drzewa.
Talbach podniósł jeden ze skrawków. Nadal pachniał czekoladą, która wcześniej była w niego owinięta.
– Były tutaj, ale dokąd…
Talbach nie dokończył zdania, bo całą uwagę skupił na polanie. Miał nadzieję, że znajdzie na niej kolejne ślady. Przecież musiały tam być.
Potem zaczął badać wzrokiem gęstwinę otaczającą zarośnięty dziedziniec. Kiedy podszedł bliżej, ujrzał połamane gałęzie, a tuż za nimi rozrzucony stos kamieni.
– Jest tutaj!
Talbach ruszył w dół na tyle szybko, na ile pozwalały mu zarośnięte mchem i osłonięte listowiem dwa schodki. Paul szedł tuż za nim. Po chwili dotarli do dawnej spiżami. Talbach zobaczył otwarte dębowe drzwi z zardzewiałymi okuciami i wydał okrzyk zdziwienia.
Paul spojrzał na to miejsce w taki sam sposób, jak patrzy myśliwski pies, który zauważył zająca. Jednak Paul nie zobaczył zająca. Widok, który ujrzał, sprawił, że śmiertelnie zbladł.
– Co, do diabła… – zaczął Talbach, ale więcej słów nie był w stanie z siebie wydobyć.
Obaj mężczyźni z przerażeniem spoglądali na plamę na lewej ścianie niewielkiego pomieszczenia.
Krew nie zdążyła jeszcze zaschnąć. W blasku promieni popołudniowego słońca wpadających do piwniczki lśniła na kamieniach jak plama ciemnoczerwonego oleju.

Rozdział 1

Witamy w zakładzie opieki zdrowotnej
Leśna Klinika
Specjalizacja:
psychiatria, psychoterapia, psychosomatyka

Na rozległym terenie wokół kliniki obowiązywało ograniczenie do dwudziestu kilometrów na godzinę. Prędkościomierz w samochodzie doktor Ellen Roth wskazywał szybkość o trzydzieści kilometrów większą.
Ellen jechała w stronę budynku, w którym mieścił się Oddział IX. Po raz setny tego ranka spojrzała na zegarek, jakby miała nadzieję, że drobne cyferki wskażą wcześniejszą godzinę. Niestety, bezlitośnie potwierdzały, że jest już spóźniona o ponad pół godziny.
Znowu zaklęła na wspomnienie rozkopanych remontowanych dróg. Ciągnęły się od lotniska w Stuttgarcie aż po zjazd z autostrady w kierunku miejscowości Fahlenberg. Z powodu robót wszelkie wyliczenia czasu okazały się całkowicie nierealne. Po drodze Ellen co chwilę stała w korku, a kiedy już się z niego wydostała i ruszyła z dużą prędkością, modliła się, aby nie złapał jej jakiś radar.
Gdyby w tej chwili był z nią Chris, na pewno by stwierdził, że złość w niczym jej nie pomoże. „Jeśli ktoś się spóźnia, to i tak jest spóźniony. Kilka minut więcej nic nie zmienia”. Właśnie tak by powiedział.
Chris był jej przyjacielem i kolegą z pracy. W tym momencie znajdował się w samolocie na wysokości dziesięciu tysięcy metrów nad ziemią. Ellen już teraz czuła, że jej go brakuje.
Tego ranka Chris nie był skory do żartów. Przeciwnie: to, co jej powiedział, zabrzmiało niezwykle poważnie. Prawie ją zmusił, żeby dotrzymała obietnicy. Na samą myśl o tym poczuła się nieswojo. Co będzie, jeśli go zawiedzie i rozczaruje? Wolała o tym nie myśleć.
Kiedy zahamowała na parkingu, żwir aż prysnął spod kół. Wyłączyła silnik i głęboko odetchnęła. Serce waliło jej tak mocno, jakby te sześćdziesiąt kilometrów od lotniska pokonała biegiem, a nie samochodem.
– Tylko spokojnie. Spóźniłaś się i nie da się tego zmienić – mruknęła, przeglądając się szybko we wstecznym lusterku.
Przez chwilę zdawało jej się, że ujrzała w nim jakąś znacznie starszą od siebie kobietę. Pod brązowymi oczami zrobiły jej się worki, a ciemne, krótko obcięte włosy, które nadawały jej uroczy wygląd, w półcieniu panującym wewnątrz samochodu wydawały się prawie szare.
Ellen westchnęła.
– Wyrzuć dowód osobisty i rób tak dalej – powiedziała do odbicia w lustrze. – Wtedy już w wieku dwudziestu dziewięciu lat będziesz mogła się starać o rentę.
Musi się mniej stresować i więcej czasu przeznaczać na sen.
Wysiadła z samochodu, trzasnęła drzwiami i nagle uświadomiła sobie, że zostawiła kluczyk w stacyjce. Szybko wróciła do wozu i wyjęła kluczyk. W tym samym momencie odezwał się jej pager. To już drugi raz od chwili, gdy znalazła się w strefie zasięgu.
– Wiem! – powiedziała i wyłączyła go.
Kiedy biegła w stronę Oddziału IX, pager znowu się odezwał. Ellen strasznie znienawidziła w tym momencie ten okropny plastikowy przedmiot. Był niewiele większy od pudełka zapałek i działał jej na nerwy. Na przykład odzywał się w niezwykłych miejscach – podczas przerwy na lunch w stołówce albo „w miejscu, do którego nawet dyrektor kliniki chodzi piechotą”. Tak to określał Chris.
W poniedziałkowe przedpołudnie ten mały potworek przypomniał jej, że pierwszy raz w życiu spóźniła się na dyżur. „His Master’s Voice” – to kolejne określenie z niewyczerpanego repertuaru Chrisa – włączył się po raz trzeci w ciągu ostatnich dwóch minut i wyemitował ten denerwujący dźwięk nie pozwalający jej wątpić, że ktoś z niecierpliwością na nią czeka. Miała nadzieję, że nie zdarzyło się to, czego obawiał się Chris (...)

***

Mroczny thriller psychologiczny, który z hipnotyczną siłą wciąga czytelnika w czeluście ludzkiej psychiki. Autor wie, jak wziąć czytelnika za mokrą od potu dłoń i uprowadzić w otchłań duszy.

Doktor Ellen Roth jest cenionym psychiatrą. Od kilku lat pracuje w znanej Leśnej Klinice. Do szpitala trafia pewnego dnia zaniedbana, brudna kobieta z widocznymi śladami maltretowania. Jest śmiertelnie przerażona i cały czas mówi o Czarnym Ludzie, który ją ponoć prześladuje. Boi się, że oprawca ją w końcu dopadnie i błaga Ellen o pomoc. 
Ich rozmowę przerywa zamieszanie na korytarzu. Jeden z pacjentów próbuje popełnić samobójstwo. Kiedy lekarce udaje się opanować sytuację i wraca, by dokończyć rozmowę z przestraszoną kobietą, okazuje się, że ta zniknęła. Ellen zaczyna jej szukać: rozpytuje personel, sprawdza karty pacjentów. Niestety, nikt nie wie o jej istnieniu, nikt nie zna jej nazwiska, w papierach nie ma o takiej pacjentce wzmianki...








Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger