"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Nieobecna Sheena Kamal

Czyta się bardzo przyjemnie, ale potem już troszkę nudno. Jednakże narracja jest dość wciągająca i na poziomie, a także główna bohaterka zaciekawia:)

Taka filmowa historia, dużo się dzieje, akcja też na odpowiednim poziomie. Szału nie ma, ale można spokojnie poczytać.

MOJA OCENA: 6/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!
ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzwonek telefonu rozległ się tuż po piątej rano.
Natychmiast się spinam, bo wiadomo, że o tej porze nigdy nie dostajemy dobrych wiadomości, a przynajmniej nie przez telefon. Czy ktokolwiek miał okazję cieszyć się przed dziewiątą rano, że bogaty krewny zostawił mu w spadku fortunę? Na szczęście już od jakiegoś czasu jestem na nogach i właśnie piję drugą filiżankę kawy. Łatwiej zniosę to, co zaraz usłyszę.
Przed chwilą wróciłam z codziennego spaceru. Oparta o murek na nabrzeżu obserwowałam spokojną wodę, szarą jak całe miasto o tej porze roku. Swoim zwyczajem próbowałam wypatrzyć ciepłe prądy z Japonii, które wpływają do północnego Pacyfiku i zmieniają lekko temperaturę przy linii brzegowej, i jak zwykle poległam. Nie udało się, nigdy się nie udaje.
Vancouver. Niektórzy twierdzą, że to piękne miasto, ale zapewne chodzi o tych, którzy nigdy nie wałęsali się po miejscach, które ja nazywam domem. Nie byli na Hastings Street, gdzie dookoła przepełnionych śmieciami kontenerów piętrzą się malownicze sterty strzykawek. Nie przeszkadza im szare niebo i szara woda, bo tutaj właśnie tak wyglądają jesienne, zimowe i wiosenne miesiące. Przyzwyczaili się do ulewnych deszczów, które padają z taką zajadłością, jakby chciały zmienić koloryt miasta, co oczywiście nie może się udać. A potem nagle przychodzi lato, tak suche i gorące, że wszystkie okoliczne lasy zaczynają płonąć. Oczywiście na wybrzeżu jest wtedy przyjemnie, ale do lata jeszcze daleko.
Patrzę na nieznajomy numer na wyświetlaczu i po chwili wahania przerywam połączenie. Po kilku sekundach telefon dzwoni ponownie. To na tyle intrygujące, że postanawiam odebrać. Doceniam wytrwałość osoby, która chce się ze mną skontaktować.
– Halo, słucham.
Chwila ciszy, potem rozmówca chrapliwym głosem wyjaśnia, dlaczego dzwoni. Słyszę w jego głosie wahanie, jakby miał mi do powiedzenia o wiele więcej, ale uważał, że to nie jest rozmowa na telefon, a już zwłaszcza z kimś, kogo w ogóle nie zna. Wyobrażam sobie, że ze zdenerwowania ma spocone dłonie. Zgadłam, bo po chwili słyszę, jak telefon upada. Rozlegają się szmery i soczyste przekleństwa.
– Jesteś tam? – pyta po kilkunastu sekundach. – Słyszałaś, co powiedziałem?
– Tak, słyszałam – odpowiadam po namyśle. – Przyjdę. – Rozłączam się bez słowa pożegnania.
Everett Walsh… Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym człowieku, który twierdzi, że mogę coś wiedzieć o zaginionej dziewczynie. Niestety nie chciał zdradzić żadnych szczegółów. Może nie powinnam się z nim spotykać, jednak wydawał się bardzo zdesperowany, a ja nie umiem odmawiać ludziom w takim stanie.
Odnajdywanie zaginionych to moja praca, ale co takiego popchnęło Everetta do telefonu o tak nieludzkiej porze?

Rozpacz i desperacja, tak świeże i bolesne, jak otwarta rana. Nie mogę się mylić, zawsze to wyczuwam.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dzisiejszy poranek jest zimny, a wilgoć przenika do szpiku kości. Oczywiście właśnie tak wygląda zima w Vancouver. Przyjechałam na spotkanie z godzinnym wyprzedzeniem, dlatego siedzę na przystanku autobusowym i marznę, choć mogłam zostać w mojej wiekowej i poobijanej corolli. Mijają mnie kolejne samochody. To ciekawe, ale kierowcy zawsze starannie unikają wzroku tych, którzy bez względu na pogodę tkwią na przystankach, chyba że zatrzyma ich czerwone światło. Na szczęście w pobliżu nie ma sygnalizacji świetlnej, dlatego czuję się niewidzialna. Mam dość dobry widok na wejście do kawiarni i parking. W lokalu panuje półmrok, lepiej oświetlona jest tylko część tuż przy barze. A zatem spotkanie z Everettem Walshem będzie miało posmak tajnej schadzki. Dla mnie w porządku, ciekawe, czy on się tego nie przestraszy.
Kiedy zatrzymuje się przy mnie autobus, odprawiam go skinieniem ręki. Poirytowany kierowca na pożegnanie wyrzuca obłok spalin, które na sekundę pozbawiają mnie tchu.
Kawiarnia jest na Kingsway. Obok kilka barów szybkiej obsługi, warsztatów samochodowych i małych sklepików. Everett mieszka w Kerrisdale, zadbanym przedmieściu Vancouver, ja na drugim, wschodnim krańcu miasta. Ciekawe, dlaczego wybrał właśnie ten lokal z ładną czerwoną markizą i błagającymi o odnowienie żółtymi drzwiami. To nie jest elegancka kawiarnia, ale też żadna spelunka, coś pośredniego. Może uznał, że w takim miejscu oboje poczujemy się swobodnie.
Z moich obserwacji wynika, że w lokalu serwują obrzydliwą kawę i całkiem niezłe muffinki. Wszyscy klienci, którzy wychodzą na ulicę z papierowymi kubkami, po wypiciu kilku łyków krzywią się niemiłosiernie, a ci, którzy kupili tylko babeczkę, wydają się całkiem zadowoleni. Próbują, a potem wzruszają ramionami, jakby przyjmowali do wiadomości, że za takie pieniądze nie można więcej wymagać.
Dwadzieścia minut przed umówionym czasem po parkingu zaczyna krążyć sportowe audi w ciemnym kolorze. W środku elegancka para, oboje w okularach przeciwsłonecznych. Spoglądają w stronę kawiarni, potem odjeżdżają, ale już po pięciu minutach są z powrotem.
Parkują tuż przy wejściu do lokalu. Mężczyzna wysiada, zdejmuje okulary i wchodzi do środka. Jest niski i zwalisty, niemal pozbawiony szyi. Spod brązowej czapki bejsbolowej wystają rzednące ciemne włosy. Jest ubrany w ciemną marynarkę i wyraźnie się garbi, jakby dźwigał na barkach nieznośny ciężar. Po chwili z samochodu wysiada również kobieta. Odgarnia z twarzy rude włosy i wchodzi do kafejki. Nie zwraca uwagi na otoczenie. Jest piękna, przywykła, że wszyscy się na nią gapią. Nie zdejmuje okularów, dobrze wie, że dzięki temu jest jeszcze bardziej seksowna i otacza ją aura tajemniczości. To zawsze działa. Kelner w średnim wieku, który podaje jej kawę, jest pod wrażeniem. Odrywa wzrok od kobiety tylko na sekundę, by przyjąć pieniądze od towarzyszącego jej mężczyzny.
A potem czekają. Oboje mniej więcej czterdziestoletni, zadbani, dobrze ubrani. Nie rozmawiają ze sobą, i jest to ciężka, wroga cisza. Kiedyś byli namiętnymi kochankami, ale lata małżeństwa zrobiły swoje, zabiły pożądanie. Mężczyzna jeszcze coś czuje do partnerki, jednak na próżno próbuje zwrócić jej uwagę. Ona go kompletnie ignoruje, wygląda przez okno i obserwuje parking. Popijają kawę, w żaden sposób nie reagując na jej podły smak. Być może zaniemówili na skutek szoku, jakiego doznały ich kubki smakowe.
Obserwuję ich przez cały czas, który pozostał do umówionego spotkania. Według mnie ta para rzadko gdziekolwiek wychodzi razem, nawet na kawę. Teraz siedzą obok siebie, bo muszą, a zatem okoliczności, które ich do tego zmusiły, to poważna sprawa. Jestem tego niemal pewna, jednak zamiast się martwić, odczuwam zaciekawienie. Oczywiście sprawdziłam ich w sieci, wiem, że oboje są architektami, ale pracują w różnych firmach. Nie wydają się groźni, dlatego wchodzę do kawiarni bocznym wejściem. Są zaskoczeni, kiedy z muffinką w ręce staję przy ich stoliku.
Kobieta lustruje moje znoszone dżinsy i powyciągany stary kardigan. Natomiast mężczyzna najwyraźniej nie może oderwać wzroku od mojej twarzy. Nie mam ani bardzo jasnej, ani bardzo ciemnej karnacji, coś pośrodku, jakby ktoś wlał do błotnistej kałuży trochę mleka. Mocno zarysowane kości policzkowe i podbródek świadczący o uporze. Jednak najbardziej intrygują go moje oczy, jak wszystkich, którzy zadają sobie trud, by na nie spojrzeć. Są tak ciemne, że źrenice zlewają się z tęczówką, dodatkowo ocienione bardzo długimi rzęsami. Można by je uznać za ładne, tylko że każdego, kto popatrzy w nie dłużej, musi coś zaniepokoić. Otóż nigdy nie mrugam, naprawdę nigdy. Światło mnie nie razi, po prostu je wchłaniam. Umiem wyrazić wzrokiem, że właśnie o czymś zapomniałeś albo zrobiłeś coś głupiego.
– Everett Walsh? – Przystawiam krzesło do ich stolika i siadam. Zwracam się wyłącznie do mężczyzny, kobieta potrzebuje trochę czasu, by przejść do porządku dziennego nad moim wyglądem.
– Słucham? Tak, hm, to ja. – Zdejmuje czapkę, by otrzeć spocone czoło, i odkłada ją na stolik. Kobieta patrzy na niego z wyraźnym obrzydzeniem. – To moja żona Lynn.
– Miło poznać – rzuca Lynn tak oschle, by wszyscy zrozumieli, że jest wręcz przeciwnie. Nie zauważyli mnie, gdy siedziałam na przystanku, pewnie nawet nie zauważyli przystanku. Ludzie ich pokroju nie korzystają z publicznej komunikacji. Szczęściarze. Miejski transport w Vancouver zasłużenie cieszy się jak najgorszą sławą. Należy go za wszelką cenę unikać. Jeżdżą nim tylko ci nieszczęśnicy, których albo nie stać na samochód, albo akurat musieli oddać wóz do warsztatu.
Widząc, że Lynn nie zamierza go choćby w najmniejszym stopniu wspierać, Everett przejmuje inicjatywę.
– Dziękuję, że zgodziłaś się z nami spotkać – mówi. – Mój telefon na pewno cię zaskoczył, nie znasz nas i…
– Kto mnie polecił? – Przecież musieli od kogoś dostać mój numer telefonu.
– Co takiego? – Everett mruga gwałtownie. – Nikt. Wynajęliśmy kogoś, żeby cię odnalazł.
– O czym ty mówisz? – Teraz to ja jestem zaskoczona, zupełnie jakbyśmy grali w grę „to ja cię bardziej zbiję z pantałyku”.
– Nasza córka zaginęła – mówi Lynn.
– Kochanie, powiedziałem jej o tym podczas rozmowy telefonicznej. – Everett patrzy na żonę z niezbyt starannie skrywaną wyższością.
– A powiedziałeś, że chodzi o jej córkę? – Lynn odwraca się w jego stronę. Przez chwilę mierzą się spojrzeniem, które wiele mówi o ich małżeństwie.

Gapię się na nią jak cielę na malowane wrota. Mam otwarte usta, jakby mięśnie poraził paraliż. Lynn triumfuje, właśnie taki efekt chciała wywołać. Brakuje mi tchu, ale przecież to niemożliwe, żeby ktoś wypompował z pomieszczenia cały tlen. Lynn cały czas na mnie patrzy, i chociaż się nie uśmiecha, wiem, że jest z siebie bardzo zadowolona (...)


***

Gotowa narazić życie dla córki, której nigdy nie chciała urodzić.


Nora chce być niewidzialna. Mieszka nielegalnie w cudzej piwnicy i nie ma przyjaciół. Ucieka przed przeszłością, doznała zbyt wiele zła i niewyobrażalnego okrucieństwa, by komukolwiek zaufać. Jeden telefon zmusza ją do wyjścia z ukrycia. Nora rusza na poszukiwanie zaginionej córki, którą piętnaście lat temu oddała do adopcji kilka minut po porodzie. Wpada na ślad rozgałęzionego spisku, odkrywa też, kto przed laty odarł ją z godności i skazał na śmierć. Decyduje się na samotną walkę z wpływowymi ludźmi, którzy stoją ponad prawem.


Cykl: Nora Watts (tom 1)






ZGARNIJ EBOOKA Z 



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger