"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Cisza. Kronika życia pewnego mordercy Thomas Raab

Opowieść porównywana do Pachnidła. Moim zdaniem - lepsza od Pachnidła.

Klimat prawie identyczny, jak w filmie Musimy porozmawiać o Kevinie... Szczególnie pierwsza część.

Narracja i styl nie każdemu czytelnikowi przypadnie do gustu, z racji tego, że jest surowy, hermetyczny, minimalistyczny i nawet jakby poetycki - osobisty.

Historia o chłopcu. Bestii? Inwalidzie? Poszkodowanym? Niezrozumiałym? Chorym? Drapieżnik czy ofiara?
Morderca. Niezależnie od motywów. 

Świetna, wstrząsająca, choć trudna. Polecam!

MOJA OCENA: 8/10



PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Początek

Dzień, w którym zmarł Karl, był szczęśliwym dniem.

Z ceglanego komina za wzgórzem wznosił się biały dym i snuł się na bezchmurnym niebie niczym welon panny młodej. A dookoła zieleń łąk i lasów. Soczysta. Bujna. Rozprzestrzeniająca się. W dali łagodne wzniesienie Góry Kalwaryjskiej, a za nią kopcące kominy hut. I ta cisza. Tylko śpiew ptaków, bzyczenie owadów i szmer instalacji elektrycznej. Szelest liści drzew i wiatru. Spokojne miejsce - przez ulotną chwilę.
Bo w którymś momencie pojawia się pierwszy drogowskaz: pokazuje kierunek i ma wypisaną nazwę - Jettenbrunn. Może i świeci słońce, może jest jasno i ciepło, ale od teraz każdy kamień, każde źdźbło trawy będzie zasnute cieniem rzucanym przez chmurę pełną wspomnień i mroku, brzemienną niepokojem. Kiedyś bowiem wśród tego spokoju przyszło na świat dziecko - Karl Heidemann.
A to jego historia.

Był szósty grudnia 1982 roku, kiedy ciszę niewielkiej wioski przeciął krzyk. Ostry, przeciągły, jakby dla pewności, że wszędzie dotrze, że będzie słyszalny. Wdarł się do ogrzanych pomieszczeń, przynosząc ludziom radość. Niczym niezmąconą radość. Nowe życie daje nadzieję. Za mało zostało chłopców, zbyt wielu starych ludzi umarło, tyle domów stało pustych.
W tę drugą niedzielę adwentu domy pustoszały jednak nie w wyniku ucieczki ze wsi, lecz z powodu wdzięczności. Trzeba było iść z pielgrzymką do miejsca narodzin, jakby na świat przyszedł sam odkupiciel. A tam, w domu Heidemannów, w ramionach przepełnionej szczęściem matki, leżącej na wciąż jeszcze mokrej pościeli, spoczywał krzyczący o swoje młode życie Karl.
Dla ochrony przed zimnem i śniegiem ciepło opatuleni ludzie nadchodzili ze wszystkich stron, z koszami pełnymi ciasta i wina, z drobnymi podarunkami - wyszydełkowaną czapeczką, zrobionym na drutach kolorowym sweterkiem - by powitać nowe życie.
Tłoczyli się wokół matki, dłonie rozgrzewali płonącym w piecu ogniem, a ciała samogonem, hojnie rozlewanym na powitanie, i przyglądając się paskudnie wrzeszczącemu na całe gardło dziecku, od razu wiedzieli: chłopcu trzeba dać pierś, chce herbatki z kopru, przydałby mu się smoczek, kciuk albo róg poduszki do ssania, chłopiec potrzebuje świeżego powietrza, no i nie można zapomnieć o tym, że najpierw musi przetrawić podróż, którą własnie odbył, a która nazywa się "poród": niepokój, ciasnotę, przemoc, ból, a potem to krzyczące światło, dzwoniące zimno, śmiertelny strach, rozdzielenie, lęk przed uduszeniem. Mało komu po takich przejściach byłoby do śmiechu; z pewnością nie ma powodu di niepokoju.

A Karl wciąż krzyczał.

Charlotte Heidemann słuchała, co mówią, ale niewiele z tego rozumiała; tylko troskliwie tuliła wciąż skurczone ciało ze swojego ciała.
Wrzask, jaki potrafiła wydawać z siebie ta mała istota już w pierwszych godzinach swojego życia, był ogłuszający. Ogłuszający i w pewien sposób mądry. Wszystkim mieszkańcom Jettenbrunn w końcu zaświtało, że czas opuścić błogie ciepło izby i młodą matkę.
Kiedy wracali do swych domów, mroźny wiatr głaskał pokryte puszystym śniegiem pola, a obłoczki wypełnionych plotkami oddechów posyłał to tu, to tam.
Chociaż liczniki prądu, jak zawsze z nastaniem mroku o tej porze roku, wariowały, bo domy zdobiłyby zapalone lampki, jakoś nikt nie czuł adwentowego pokoju.
Świętemu Mikołajowi, który tego szóstego grudnia zawitał w Jettenbrunn, towarzyszył wrzask, przeszywający do szpiku kości, rozchodzący się po lasach, ba!, sięgający samego szczytu Góry Kalwaryjskiej.

 Karl krzyczał i krzyczał. I krzyczał (...)


***

Karl Heidemann od dziecka cierpiał na nadwrażliwość słuchową. Już w brzuchu matki czuł się przytłoczony przez kakofonię otaczających go zewsząd dźwięków. Podczas swojej pierwszej wycieczki poza mury dźwiękoszczelnej piwnicy, w której spędzał dzieciństwo, stał się naocznym świadkiem samobójstwa matki. Zamiast szoku chłopiec odczuł emanujący od śmierci spokój oraz bezwzględną, niczym niezmąconą ciszę. To wczesne odkrycie dało początek niezdrowej fascynacji śmiercią i wszystkim, co z nią związane. Swoje badania nad procesem umierania Karl rozpoczął od zabijania chorych zwierząt, by następnie poszukać materiału do badań również wśród ludzi. Jego dwie pierwsze ofiary to ludzie odpowiedzialni za śmierć jego matki. 

Portret mordercy z wyboru, który pod koniec życia wreszcie odnalazł spokój w murach klasztoru, by tam czekać na śmierć.







ZGARNIJ EBOOKA Z 





Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger