"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę Krzysztof Koziołek

Mocne 7 za... zaskoczenie:)
Oczywiście, ponownie przyciągnęła mnie okładka. Nie czytałam opisu książki. Myślałam, że to taki sobie kryminał o psycholu będzie kolejny...

Nie jest to kryminał o psycholu.

To Raport Mniejszości Dicka w pigułce. 
Akcja już od pierwszego zdania - zabieg udany, bo wciąga od pierwszych słów.
Sensacja. Fantastyka. Nauka. I /nie/zwykłe dzieciaki:)

Gdyby nie te groteskowe postaci policjantów /serio???/, to byłaby mocna 8. 

Polecam - coś zupełnie innego:)

MOJA OCENA: 7/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


PROLOG

Pierwsze ukłucie bólu przemknęło przez głowę, gdy tylko oparł deskorolkę o betonowy wazon wypełniony kwitnącymi fioletowymi gladiolami, tak uwielbianymi przez mamę. Zignorował je, uśmiechnął się na samo wspomnienie wczorajszego dnia. Tym nieoczekiwanym prezentem zrobił jej wielką przyjemność.
Włożył dłoń do kieszeni, gdy wtem głowę przeszył już istny paroksyzm bólu. Momentalnie zamknął oczy, dotknął palcami skroni, próbując stłumić pulsu-jące rwanie, ale bez efektu. Zrobił głęboki wdech, po czym wypuścił powoli powie-trze. Pomogło na tyle, że mógł otworzyć oczy bez obawy, że atak powróci.
Nagle, nie wiedzieć czemu, wbił spojrzenie w taflę hartowanego szkła, z któ-rego były wykonane drzwi wejściowe. Absurdalnie chciał zobaczyć, co znajduje się za nimi, chociaż doskonale wiedział, że matowa mgła uniemożliwia dostrzeże-nie czegokolwiek poza mocnym światłem. Pełen złych przeczuć włożył klucz do zamka, przekręcił go, nacisnął owalną klamkę i już wtedy miał pewność, że stało się coś potwornego.
Kiedy wszedł do salonu i kątem oka dostrzegł rudawe włosy rozrzucone w nieładzie na kuchennej podłodze, zareagował w ułamku sekundy. Tempo, w ja-kim jego umysł i ciało przeszły w stan najwyższej gotowości, zawstydziłoby niejeden superkomputer. Gdyby to był czas na przemyślenia, w tym jednym mgnieniu oka dotarłoby do niego, że tysiące godzin morderczych treningów chińskiej sztuki walki Sanda właśnie nabrały sensu. Hektolitry potu, setki przekleństw kierowanych pod adresem ojca i dziesiątki wykrzyczanych pytań „Po co się tak męczyć!?” w tej jednej chwili uratowały mu życie. Nie zrzuciwszy nawet plecaka, padł plackiem na ziemię w tym samym momencie, w którym z antresoli dobiegł cichy plask wy-strzału. Miał wrażenie, że kula odbiła się od posadzki tuż obok niego i rykoszetem uderzyła w drzwi tarasowe. Te składały się z dwóch szklanych trójkątów przedzielonych aluminiową ramą. Górną szybę natychmiast spowiła pajęczyna pęknięć.
Kiedy strzelec przesuwał broń w jego kierunku, naciskając spust raz za razem, on miał już w ręku metalową paterę na owoce. Gdy pistolet z prędkością wylotową 260 m/s wypluwał z siebie siódmy pocisk, śmiercionośny dysk zmierzał w kierunku twarzy mężczyzny. Nie zdążył nawet zarejestrować świstu srebrnego krążka, gdy ten zgruchotał mu zęby. To znacznie zmniejszyło siłę uderzenia, nie na tyle jednak, żeby nie poradzić sobie z delikatnym tworzywem tętnicy szczękowej.
Chłopak zignorował łoskot ciała staczającego się po schodach w dziwny, niezwykle majestatyczny sposób, zupełnie jakby to była teatralna inscenizacja próbująca wydobyć czwarte dno ze zwykłej rzeczy, a nie osiemdziesiąt kilogramów mięsa, z którego życie ulatywało bezpowrotnie.
Przywarł plecami do kuchennej szafki. Nie wiedział, gdzie znajduje się drugi napastnik. Intuicja podpowiadała mu, że ten, który wyłamał tralki ręcznie wykonanych schodów, nie był sam. Spojrzał w kierunku jadalni. Dopiero teraz dostrzegł to, co wcześniej umknęło uwadze: zza pokaźnej kanapy wystawały czyjeś nogi. Może drugi włamywacz przykucnął tam, szykując się do ataku? Mózg pracujący na najwyższych obrotach momentalnie wykluczył to przypuszczenie. Noski były skierowane do góry, co oznaczało, że właściciel butów leży na wznak.
Kiedy spostrzegł charakterystyczny jasnobrązowy wzór, poczuł ścisk w gardle. To były ulubione buty taty, których nie chciał wyrzucić, mimo że czasy świetności miały już lata świetlne za sobą. Znoszone do granic możliwości, na piętach przetarte tak mocno, że razem z mamą śmiali się wiele razy, iż niegdysiejsze obu-wie wizytowe zmieniło się w sandały. Tata jednak nie zgadzał się na ich wyrzucenie i tyle.
Nastolatek spojrzał na ciało mamy leżące tuż obok, tak blisko, że widział krople krwi zastygłe na prawym policzku. Poczuł łzy napływające do oczu. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby ją dotknąć, objąć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Tak zawsze robiła, kiedy miał gorszy dzień, pokłócił się z przyjacielem czy zawalił ważny sprawdzian. Od kilku lat coraz bardziej się tej bliskości wstydził. Choć wie-dział, że sprawia jej tym ból, nie potrafił nad tym dystansem panować. Czuł, że pocieszała się, iż z biegiem czasu bunt minie i to było też pewnym pokrzepieniem dla niego samego.
W oczach miał coraz więcej łez. Próbował je otrzeć zaciśniętą pięścią, ale w miejsce jednych napływały kolejne. Wtem zdał sobie sprawę, że miałby problem, aby sobie przypomnieć, kiedy ostatnio pozwolił jej na matczyne przytulenie. A teraz oddałby wszystko za jeden uścisk, za jej jeden jedyny szeroki uśmiech.
– Sypialnia czysta. U góry nic nie ma!
Krzyk przerwał rozmyślania. Dobiegał z piętra, ale że echo odbijało głos od ścian, nie był w stanie określić, czy drugi napastnik znajdował się już na antresoli, czy jeszcze w pokoju rodziców.
– Jak na dole? – głos był coraz bliżej.
Chłopak zamknął oczy na ułamek sekundy, próbując odtworzyć to, co przez ostatnie minuty wydarzyło się w salonie. Gdzieś w tyle głowy usłyszał siedem głuchych plaśnięć. Wyjrzał zza kuchennej ściany w kierunku antresoli, potem zerknął na podłogę. Tuż przy schodach leżał pistolet Heckler and Koch, już na pierwszy rzut rozpoznał charakterystyczny uchwyt.
– Jak na dole się pytam!
Zmarszczył brwi, intensywnie myśląc. Uśmiechnął się delikatnie na wspomnienie godzin spędzonych z tatą w warsztacie, kiedy czyścili jego prywatną broń – dokładnie taki sam pistolet Heckler and Koch, co za zbieg okoliczności! – i oglądali setki zdjęć różnego rodzaju pistoletów i karabinów. Może nie było to dziwne hobby dla taksówkarza i byłego wojskowego, ale dla ucznia szkoły średniej już z pewnością.
– Broń! – myśl w głowie chłopaka była jak błyskawica. Tata trzymał ją w garażu, żeby się tam dostać i otworzyć szyfrowy zamek w sejfie ukrytym za ścianką z narzędziami, potrzebowałby co najmniej minuty. Niewiele, sęk w tym, że drzwi wiodące do kotłowni i dalej do garażu od tygodnia skrzypiały niemiłosiernie.
Pozostawał pistolet napastnika. Pamiętał, że jego producent oferował dwie wersje, jedną z dziesięcioma nabojami, druga miała o dwa pociski mniej, tę miał właśnie tata. Z takiej odległości nie był w stanie ocenić, która leżała na podłodze, ale dla ostrożności musiał przyjąć, że do dyspozycji będzie miał tylko jeden strzał.
– Do kurwy nędzy! – głos dobiegający z piętra był coraz bliżej.
Nie namyślał się więcej, jednym susem znalazł się przy schodach. Podniósł pistolet, chwycił oburącz, tak jak szkolił go tata, uniósł w górę i przymierzył na su-cho. Trzy sekundy później, w tym samym momencie, w którym ludzka sylwetka wychynęła zza ściany łazienki, wycelował w klatkę piersiową i pociągnął za spust. Zrobił to dwa razy, za drugim mierząc w głowę, ale tylko za pierwszym broń wy-paliła.
Mężczyzna został trafiony na wysokości mostka. Siła uderzenia była tak wielka, że rzuciło go na ścianę pokoju chłopaka. Zaskoczony obrotem sytuacji, na-wet nie zdążył wystrzelić, zresztą nie mógłby tego zrobić, bo broń – siedemnastostrzałowy Glock – była schowana w kaburze.
Nastolatek ruszył pędem do kuchni. Przytknął palce do szyi mamy, nie wy-czuł pulsu. Spojrzał na klatkę piersiową, dostrzegł dwie dziury po kulach. Przeniósł spojrzenie na głowę, na wysokości skroni była trzecia rana. – Albo pierwsza – przygryzł wargę. – Ta była śmiertelna, dwa kolejne strzały oddano dla pewności. Egzekucja...
Dwoma susami znalazł się przy kanapie. Ojciec otrzymał cztery kule, z tym, że ta pierwsza, najpewniej śmiertelna, trafiła w oko. Chłopak poczuł żółć podchodzącą do gardła, próbował powstrzymać odruch wymiotny, ale bez skutku.
Kiedy rękawem bluzy ocierał ubrudzone usta, usłyszał szelest. Wytężył słuch. Niemal niesłyszalny dźwięk dobiegał z piętra. Nagle zarejestrował ciche jęknięcie.
– Taki błąd! – chłopaka oblał zimny pot. A tata tyle razy wbijał mu do głowy, że w przypadku unieszkodliwienia napastnika pierwsze, co trzeba zrobić, to pozbawić go możliwości dalszego ataku. A on nawet nie sprawdził, w jakim stanie jest postrzelony mężczyzna i czy ma przy sobie broń!
– Na pewno ma – westchnął w myślach, podchodząc do zwłok. – Jeśli miał ten pierwszy, to drugi tym bardziej – myślał intensywnie, macając ciało na wysokości pleców.
Mężczyzna miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Drugi pewnie też. Spojrzał w górę i w tym momencie ich wzrok się spotkał. W pierwszej chwili chłopak po-
myślał, aby dobiec do wroga, lecz szybko z tego zrezygnował. Wymierzył w przeciwnika, ale w odpowiedzi zobaczył bezczelny uśmiech mężczyzny. Musiał usłyszeć charakterystyczny szczęk języczka spustowego i wiedział, że broń nastolatka jest nienaładowana.
Ten rzucił błyskawicznym spojrzeniem na zwłoki drugiego napastnika. Po-winien mieć zapasowy magazynek. Odwrócił głowę z powrotem, by skontrolować sytuację. Postrzelony mężczyzna sięgał już do kabury.
Chłopak miał dwie sekundy na reakcję. Wykorzystał je najlepiej, jak mógł: rzucił się w kierunku drzwi, chwycił za deskorolkę i gdy tylko znalazł się na ulicy Diamentowej, skoczył na nią, odbijając się drugą nogą.
Gdyby w tym momencie obrócił głowę, dostrzegłby mężczyznę wybiegającego przez drzwi i przyjmującego pozycję do strzału. Nie marnował jednak czasu i panicznie odbijał się nogą, chcąc uzyskać jak największą prędkość. Nie słyszał ani plaśnięć, ani gwizdu przemykających obok pocisków, za to po kilkunastu sekundach do jego uszu dobiegł ryk silnika.
Dopiero wtedy się obejrzał. Dwieście metrów za nim w ostry zakręt wchodziła właśnie jakaś terenówka. Do skrzyżowania z ulicą Nowojędrzychowską miał ponad 100 metrów. Zaczął jeszcze mocniej odbijać się nogą, co chwilę zmieniał lewą na prawą i odwrotnie, żeby do maksimum wykorzystać zapas sił. Nie oglądał się już za siebie, ale po dźwiękach domyślił się, że mężczyzna w ścigającej go tere-nówce zmienił bieg na wyższy i przyśpieszył. Kiedy wyjechał zza rozłożystego dębu, zobaczył autobus linii nr 44. To była jego szansa. Do przystanku miał 30 metrów, obejrzał się za siebie, auto było dobre 100 metrów z tyłu. Musiało się udać!
I udałoby się, gdyby chłopak skontrolował, co dzieje się po przeciwnej stronie ulicy Nowojędrzychowskiej. Wtedy zobaczyłby minivana nadjeżdżającego z prędkością większą niż dopuszczalna na tym odcinku „pięćdziesiątka” i miałby szansę wyhamować. Ponieważ tego nie zrobił, nie miał czasu na reakcję. Szczęście w nieszczęściu, że prowadząca auto kobieta była urodzona za kierownicą. Co praw-da nie mogła odbić ani w prawo, bo uniemożliwiał to wysoki krawężnik, ani w lewo na przeciwległy pas, bo nim nadjeżdżał autobus, ale przynajmniej zdążyła nacisnąć hamulec. Spod kół wydobył się siwy dym, minivana lekko zarzuciło, ale zanim chłopak wpadł na maskę, prędkość z 70 km/h zmalała do niecałych 35. Podbiło go w górę, następnie głową uderzył w przednią szybę, po czym bezwładnie osunął się na asfalt.
Mężczyzna w terenówce tylko przez krótką chwilę zastanawiał się nad za-trzymaniem i wyjęciem broni. Kierowca autobusu włączył światła awaryjne i wy-skoczył na zewnątrz pojazdu, aby pomóc kobiecie z minivana, która już klęczała przy chłopaku. To oznaczało zbyt wielu świadków. – Poza tym gówniarz pierdolnął z takim impetem, że musiał zginąć – uśmiechnął się sam do siebie. Skręcił w prawo w wąską uliczkę wiodącą do kilku posesji, poruszał się z przepisową prędkością.
Dojechawszy do tablicy oznaczającej koniec Zielonej Góry, sięgnął po telefon komórkowy.
– Tu Mesjasz – rzucił krótko do słuchawki. – Pilnie potrzebne sprzątanie w obiekcie... Uciekł... Jest dobrze, bo wpadł pod samochód... Jeżeli nawet jakimś cudem przeżył, to na bank jest solidnie połamany (...)

***
Wespazjan Cudny – dla przyjaciół Wally – wraca ze szkoły w dniu 18. urodzin. W domu, zamiast przyjęcia niespodzianki, czekają na niego ciała brutalnie zamordowanych rodziców oraz zabójcy, którzy próbują zgładzić także jego.

Chłopak jednego mordercę śmiertelnie rani, drugiemu ucieka na deskorolce. Niestety, wpada pod samochód i trafia do szpitala. Kiedy budzi się następnego dnia, nic nie pamięta. Nie ma też pojęcia, że w czasie, gdy zajmowali się nim lekarze, miejsce zbrodni zostało skrupulatnie spreparowane. Wally, oskarżony o podwójne morderstwo, zostaje tymczasowo aresztowany. Nie trafia jednak za kratki, ponieważ przejmują go tajemniczy mężczyźni.
W tym czasie bliscy chłopaka angażują do pomocy dziennikarza Andrzeja Sokoła oraz wysokiego oficera ABW, Sarę Bednarz. Para, szukając prawdziwych zabójców i ich zleceniodawców, dociera do dwóch dziewczyn, które urodziły się dokładnie tego samego dnia i w tym samym momencie, co Wally.
Okazuje się, że jedna z dziewczyn to Kesja, siostra chłopaka. Wally’ego łączy z nią znacznie więcej niż tylko braterska więź...





ZGARNIJ EBOOKA Z




Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger