"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Upiór południa. Czas mgieł Maja Lidia Kossakowska

Tym razem, ostatnia historia rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym, w środku lasu.
Czy aby na pewno? :)
Dominuje duszny klimat zagrożenia i uczucia, że coś tu nie bardzo gra...
Jaka rzeczywistość ukaże się, kiedy opadną Mgły?
Zaskakująca!!!!

I w tej ostatniej części poznajemy tajemnicę misji Upiora Południa...

Na upiorną kolekcję składają się: 

  • "Upiór Południa. Czerń",
  •  "Upiór Południa. Pamięć Umarłych", 
  • "Upiór Południa. Burzowe Kocię",
  •  "Upiór Południa. Czas mgieł".

POLECAM!

MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

„Siła wraża krzywdę czyni”
Bertran de Born, „Sirventes o rękawicy”

„Nagle zatrzymały mnie rozpostarte, twarde ramiona. Uderzyłem czołem w coś, co brzęknęło blaszanie i upadłem na kolana. Wyczułem pod nimi elastyczną giętkość łodyg kwietnych, pewnie późnych georginii. Więc wyciągnąłem dłonie i odnalazłem przed sobą
czworogranny słup. Jąłem wspinać się po nim palcami, aż natrafiłem
ramię poprzeczne. Klęczałem przed krzyżem”.
Tadeusz Konwicki, „Sennik współczesny”

Czas Mgieł

Nataniel ściskał rączkę swojej niewielkiej walizki niczym dłoń ostatniego przyjaciela.
Rozglądał się niepewnie.
Żar lał się z bladego, cynowego nieba topiąc pusty dworzec w morzu gorąca.
Mały spłachetek peronu sterczał spośród zielska niczym samotna wyspa. Biały budynek dworca wydawał się wyschły i skurczony od słońca i wiatru, porzucony wśród łąk jak ogryziona kość. Farba odłaziła płatami od ścian, odsłaniając szare liszaje desek.
Nataniel odgarnął lepkie strąki włosów ze spoconego czoła. Czas był spojrzeć prawdzie w oczy. Nikt na niego nie czekał.
Jedyne pasażerki, które wraz z nim wysiadły z pociągu, dwie z wiejska odziane staruszki, kolebiące się pod ciężarem koszy jajek i masła, dawno już zniknęły w zaroślach okalających stacyjkę. Zielona, sielska cisza pochłonęła odlegle posapywanie lokomotywy. Między podkładami pieniło się zielsko, szyny zrudziały od rdzy.
Mógłbym przysiąc, że nic tędy nie przejeżdżało od wieków, pomyślał z nagłym niepokojem.
Martwota dworca wydała mu się naraz przytłaczająca, niemal wiekuista. Powietrze drgało upałem, zamazywało kontury przedmiotów, zabudowania zdawały się migotać, nierzeczywiste niczym złudzenie. Czarne dziury okien zachodziły bielmem brudnych, potłuczonych szyb.
To kompletna ruina, stwierdził ze zdziwieniem Nataniel.
Stał bezradny na betonowej wyspie peronu, oblepiony słonecznym blaskiem, niezdolny do podjęcia żadnej decyzji. Nie mógł się otrząsnąć z nieprzyjemnego wrażenia, że śni, a podróż, którą odbył, tak naprawdę była jedynie halucynacją.
Walizka ciążyła mu w dłoni, więc poruszył zaciśniętymi na rączce palcami. Jakoś nie potrafił się zdobyć, żeby postawić bagaż na ziemi, zupełnie jakby był kotwicą utrzymującą go w rzeczywistości.
- Na litość boską - szepnął do siebie. - Przecież przyjechałem tym cholernym pociągiem.
Dlaczego nikt po mnie nie wyszedł? Jak się nazywa ta dziura? Ciche? Szare? Ciemne? Do diabła, zapomniałem.
Zadrżał, a w głębi duszy ocknął się nagły lęk, zimny, groźny, niedobry. Bo chociaż ciało dobrze pamiętało każdą deskę twardej jak kamień ławki w przedziale, umysł niczego dokładnie nie pamiętał. Owszem, swobodnie tasował odległe wspomnienia, dzieciństwo, wczesną młodość, rodzinny dom, bliskich, ale te obrazy nie układały się w żadną spójną historię. Przypominały album z fotografiami. Im bliżej teraźniejszości, bardziej rozmytymi, nieczytelnymi, jakby ktoś prześwietlił klisze. W pewnym miejscu zaczynała się wielka opalizująca dziura, obejmująca okres kilku miesięcy, czas, który zwykle mieści się pomiędzy przeszłością a chwilą obecną. Przerażająca pustka zupełnej amnezji.
Nataniel czuł, że doznał wtedy jakiejś dojmującej straty, ale nie potrafił jej sobie uświadomić.
Nawet wspomnienia z odbytej przed chwilą podróży zachodziły już mgłą, blakły. Roiły mu się jako półsenne obrazy, zamazany katalog strzępów. Poważne brązowe twarze, poorane niczym wiosenne pola. Dłonie o spękanych paznokciach statecznie zaplecione na pałąkach koszy wyładowanych gdaczącym i syczącym drobiem. Poczerniałe drewniane ławki i monotonna smuga krajobrazu za oknem.
Wszechobecny zapach świeżej ziemi i cebuli wypełniał szczelnie przedział, lepki i natrętny. Ślad tej woni pozostał jeszcze na jego koszuli, ukryty w zagnieceniach materiału.
Cała podłoga wagonu była zastawiona stertami tobołów, węzełków i koszy. Pamiętał, że on sam tkwił wciśnięty w kąt pod oknem, nie mając gdzie podziać nóg, podczas gdy dorodna gęś przysiadła na jego butach.
Ale skąd przyjechał? Gdzie wsiadł do pociągu? Nie miał pojęcia.
Jedyne, co kołatało mu w głowie, to cel podróży. Kretyńska, pretensjonalna nazwa pensjonatu, w którym miał się stawić. „Purpurowa Magnolia”. Szczyt tandety, kojarzący się z nadmiarem różowego koloru i mdłymi posiłkami serwowanymi o zbyt wczesnych porach.
Wiedział też, że tak naprawdę nie był to przytulny hotelik w modnym kurorcie, ale położona na uboczu eksperymentalna klinika psychiatryczna. Został tu skierowany na obserwację. Przymusową obserwację.
Zrobili ze mnie wariata, pomyślał z goryczą. Biednego świra, któremu trzeba przecież pomóc. Co za draństwo.
Sporo słyszał o takich specjalnych szpitalach. Lęk przed zamknięciem w podobnej umieralni prześladował go od lat, powracał w najmniej spodziewanych chwilach niczym dotknięcie zimnej, trupiej ręki. Teraz ta ręka zaciskała palce na jego ramieniu, prowadząc go ku nieuniknionemu, wprost w paszczę „Purpurowej Magnolii”.
Zdumiewające, że na peronie nie czekał pluton biało umundurowanych pielęgniarzy o barach bokserów i mordach złych psów. W końcu był więźniem, mięsem do rozszarpania, jednostką zbędną i niebezpieczną. W pociągu miał przecież eskortę. Pamiętał jak przez mgłę dwóch rosłych, milczących tępaków w skórzanych marynarkach. Łapy niby granitowe otoczaki i kwadratowe gęby, drewniane jak maski. Siedzieli obok, na sąsiedniej ławce, ćmiąc pety. To chyba nie mogli być jacyś przypadkowi podróżni, nie z tymi oczami jak u psów szykujących się do walki. Rzeczywiście z nim jechali czy tylko tak mu się wydawało? Teraz niczego już nie był pewien. Ale, do diabla, musieli z nim jechać. Przecież nie puściliby go samego, nawet gdyby był związany i nadany pocztą jak paczka. Znal ich metody.
Pewnie po drodze stwierdzili, że z niego nic już nie będzie, że jest pusty, niepotrzebny jak śmieć. Że nikomu niczym nie jest w stanie zagrozić. Nawet ich pieprzonej idei. Dlatego nie wysiedli, nie przekonali się, czy ich kumple odbiorą go na dworcu. Wykopali go po prostu z pociągu i pojechali dalej. Tymczasem tutejsi tajniacy nawet się nie pofatygowali na peron.
Nie po cierpiącego na amnezję, bezbronnego wariata.
Lekceważą mnie, zrozumiał z bólem. Wiedzą, że nie odważę się uciec. Jak po sznurku pójdę tam, dokąd mi każą.
To była przykra, kwaśna, podszyta tchórzem prawda, której musiał jednak stawić czoła.
Nie stać go było na bohaterstwo.
Rozprażone niebo wylewało na peron kubły żaru. Nataniel westchnął. Powinien ruszyć tyłek, poszukać tej cholernej „Magnolii”. W końcu nie może tu tkwić w nieskończoność.
Gęstwina krzaków zamykała stacyjkę zielonym murem. Powlókł się niechętnie w jej kierunku i rozgarnąwszy kurtynę liści, przełazi na drugą stronę.

* * *

Przed sobą zobaczył piaszczystą drogę, rozciągniętą wśród pól jak zdechły wąż. Ciemna obręcz lasu dławiła horyzont. Wielka lipa rozsiadła się na skraju traktu, przysadzista, podobna do wiejskiej baby. W rowie jak oszalałe cykały świerszcze. Blade kwiaty o mięsistych liściach roztaczały słodki, mdlący aromat padliny. Od upału kręciło się w głowie. Parne powietrze wdzierało się do płuc niechętnie, dławiące jak knebel.
Co za kąt zapadły, pomyślał ponuro Nataniel. Ostatnie zadupie świata.
Oślepiony słońcem dopiero po chwili zauważył, że w cieniu drzewa coś się poruszało.
Zatopiona częściowo w zielsku, przekrzywiona niebezpiecznie dwukółka o wyglądzie antycznego rydwanu. Posępny kary koń z wysiłkiem wyciągał chudą szyję, usiłując dosięgnąć chwastów w rowie. Na koźle w niedbałej pozie spoczywał ubrany na czarno mężczyzna.
Wachlując się kapeluszem, spoglądał w stronę lasu.
Na widok pojazdu i woźnicy Nataniel uczuł nieprzyjemny skurcz w okolicy mostka.
Przed sekundą nie było tu tej bryczki, stwierdził z niepokojem. Przecież nie mogłem jej nie zauważyć. Stoi za blisko. Szkapa z dwukółką to nie zapomniany parasol czy pakunek, który łatwo przeoczyć. Mam ataki katalepsji czy co? Chryste, chyba rzeczywiście wariuję.
Mężczyzna siedzący na koźle odwrócił się nagle w jego stronę i pomachał na powitanie.Niemożliwe, żeby przyjechał po mnie, pomyślał Nataniel, który spodziewał się raczej zakratowanej karetki.
Ruszył jednak niespiesznie w stronę bryczki. Walizka ciężko obijała mu się o nogi.
- Przepraszam, czy dojdę tędy do pensjonatu „Purpurowa Magnolia”?
Woźnica miał przystojną, orlą twarz, która pewnie zachwyciłaby niejedną kobietę.
Wydawał się całkowicie pozbawiony wieku, jakby dryfował gdzieś swobodnie między trzydziestką a sześćdziesiątką. W zębach trzymał grube, drogie cygaro.
- Pan przyjechał na kurację, prawda? Proszę wybaczyć, że nie wyszedłem po pana na peron, ale źle znoszę upały, a pociągi przychodzą tutaj bardzo niepunktualnie. Nazywam się Lampet. Leonidas Lampet. Jestem dyrektorem kliniki.
Wyciągnął dłoń. Miał zdecydowany, mocny uścisk. W ogóle sprawiał wrażenie człowieka, który dobrze wie, czego chce. Wyglądał jak gwiazdor filmowy, pewien swej sławy i talentu. Nawet odzywał się głębokim, miękkim głosem, stworzonym, aby rozbrzmiewać z ekranu w ciemności sali kinowej.
Tylko to absurdalne nazwisko, pomyślał Nataniel. Pseudonim szarlatana. „Cudowna kuracja doktora Lampeta troski twe, bracie, w radość przemieni”. Już pana nie lubię, szanowny dyrektorze.
- Miło mi poznać pana - ciągnął doktor, okraszając przemowę olśniewającym uśmiechem, spreparowanym tak, żeby powalać na kolana rzesze rozanielonych paniuś. - Nie pytam, czy przyjemnie minęła panu podróż, bo oczywiście nie mogła minąć przyjemnie. Komunikacja to jedna z tutejszych niedogodności. To ciche miejsce, położone z dala od miast, cywilizacji.
Świat prostych ludzi. I przyrody. Proszę tylko spojrzeć na ten krajobraz.
Powiódł wzrokiem po polach z taką dumą, jakby je osobiście stworzył.
Nataniel milczał. Skoro nie znalazł się tutaj z własnej woli, nie musiał silić się na uprzejmość.
Przynajmniej tyle, stwierdził z goryczą.
Niezrażony Lampet uśmiechał się wciąż serdecznie i filmowo.
- Proszę, niech pan wsiada. Zapewniam, że bryczka nie jest tak niewygodna, na jaką wygląda. Czy to pański jedyny bagaż?
Wskazał na walizkę.
- Tak - przyznał Nataniel, a w tej samej chwili głęboko pod mostkiem znów uczuł bolesne tąpnięcie lęku. Zdał sobie nagle sprawę, że nie ma pojęcia, co się znajduje w walizce.
Chyba ubrania, pomyślał niepewnie. Dobry Boże, naprawdę potrzebuję psychiatry.
Lampet nijak nie dał po sobie poznać, że zauważył nagłe zmieszanie pacjenta.
- Wobec tego niech pan wrzuci bagaż do tyłu. Mało tam miejsca, ale walizka na pewno się zmieści.
Nataniel posłusznie spełnił polecenie i wgramolił się na siedzenie bryczki. Pot zalewał mu oczy, mokra koszula lepiła się do pleców, a w umyśle kłębiły się, zderzając ze sobą, sprzeczne myśli i odczucia. Im usilniej starał się przywołać w pamięci wspomnienia ostatnich dni, tym bardziej był skołowany. W opalizującej mgle wyświetlał się uporczywie jeden napis.
Amnezja.
Lampet ściągnął lejce, zmuszając konia do uniesienia łba znad rowu pełnego zielska.
Szkapa niechętnie targnęła głową, zadrobiła w miejscu, kopyta ześlizgnęły się po pochyłości, a dwukółka zachybotała niebezpiecznie.
- Cerber, bądź łaskaw uważać! - fuknął doktor. - Wywrócisz nam pacjenta!
Zwierzak wyszczerzył żółte zęby w złośliwym grymasie, ale wrócił posłusznie na drogę, jakby zrozumiał reprymendę.
- Nazwał pan konia Cerber? - zdziwił się Nataniel.
Lampet uśmiechnął się kwaśno.
- To imię doskonale do niego pasuje. Musi pan przyznać, że ma bardzo infernalny wygląd. Zresztą w zeszłym wcieleniu mógł być psem.
- No to awansował - mruknął Nataniel, który nie lubił psów. Wielkie czarne pyski z obnażonymi kłami jakoś źle mu się kojarzyły. - W następnym zostanie pewnie lekarzem.
Doktor się nie roześmiał. Zmierzył pacjenta przenikliwymi, bardzo ciemnymi oczami, które zdawały się nie mieć dna, jak czyste nocne niebo. Mimo upału Nataniel poczuł na plecach dreszcz chłodu.
- Pan się myli, przyjacielu. To nie ja jestem pańskim wrogiem. Mam nadzieję, że w końcu się pan o tym przekona.
No i znaleźliśmy się w domu, zrozumiał Nataniel z goryczą podbarwioną rozczarowaniem, bo Lampet zdołał go odrobinę zaintrygować. Znów te same głupie frazesy.
- Już to przerabiałem - warknął. - Pewnie sam nim jestem, co?
Kąciki ust lekarza drgnęły, jakby usłyszał coś zabawnego, ale wrodzone poczucie taktu nie pozwoliło mu się roześmiać. Zaciągnął się głęboko cygarem. Jego rysy zatonęły w kłębach dymu niczym w woalce.
- Och, nie - rzucił swobodnym tonem. - Starał się pan bardzo, ale nie (...)

***

Amnezja. Wspomnieniom wstęp wzbroniony!
Milkną działa. Demony wojny, opite krwią jak bąki, wpełzają w swoje leża. Ale Ci, którzy przetrwali, nie zaznają wybawienia.
Rozdarte wybuchami ciała, śmiertelne krzyki wrogów, pomordowani koledzy. Chcą wrócić! Wyłamać zamknięte amnezją furtki wspomnień. A może ty także już nie żyjesz?
Nadchodzi mgła, a z nią upiory przeszłości. Czasami lepiej nie pamiętać.

Ostatnia z czterech opowieści cyklu "Upiór Południa", zapisków znad krawędzi świata związanych wspólnymi motywami upału i demonów. 


Cykl: Upiór południa (tom 4) 





Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger