"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Pomiędzy nami góry Charles Martin

I co ja mam napisać o tej opowieści, żeby nie spojlerować???????

Jest to opowieść o miłości, zrodzonej z... miłości. W tle dramat: teraźniejszy (katastrofa lotnicza), góry, śnieg, walka o życie) i przeszły (rodzinny - nic więcej nie napiszę).

Cudowna. Ciepła. Dramatyczna. Z mega zaskakującym zaskoczeniem!

Nie żadne tam pitu pitu w stylu Harlequin, tylko samo życie.

Nic, tylko czekać na ekranizację, która już w tym roku!!!

POLECAM!!!!


MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Początek

Hej...
Nie jestem pewien, która jest teraz godzina. To urządzenie powinno wszystko rejestrować. Ocknąłem się parę minut temu. Jest jeszcze ciemno. Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny.
Śnieg wpada przez przednią szybę. Moja twarz jest pokryta lodem. Mruganie przychodzi mi z trudem. Jakbym miał na policzkach zaschniętą farbę. Tylko że nie smakuje jak zaschnięta farba.
Drżę... i czuję się tak, jakby ktoś usiadł mi na piersiach. Nie mogę złapać oddechu. Mam pewnie złamane dwa lub trzy żebra. I być może zapadnięte płuco.
Wiatr tu, w górze, wieje jednostajnie w ogon kadłuba... lub w to, co z niego zostało. Coś nade mną, być może jakaś gałąź, uderza o pleksiglas. Jakby ktoś ze zgrzytem przejechał paznokciami po tablicy. Z tyłu wpada więcej mroźnego powietrza. Tam, gdzie znajdował się ogon.
Czuję zapach paliwa. Zapewne w obu skrzydłach jest go jeszcze dosyć dużo.
Chyba chce mi się wymiotować.
Obejmuje mnie jakaś ręka. Pale są zimne i pokryte odciskami. Widać obrączkę, startą na krawędziach. To Grover.
Nie żył już, zanim uderzyliśmy o wierzchołki drzew. Nigdy się nie dowiem, jak zdołał wylądować tak, że i ja nie zginąłem.
Kiedy startowaliśmy, temperatura na ziemi była bliska zeru. Nie jestem pewien, jaka jest teraz. Wydaje mi się, że jest zimniej.
Znajdujemy się pewnie na wysokości około 3500 metrów. Spadliśmy z jakichś 150 metrów, gdy Grover zahaczył o coś skrzydłem. Tablica kontrolna jest pogrążona w ciemnościach, zgasła. Pokrywa ją biały puch. Co kilka minut GPS na desce mruga, a potem znowu gaśnie.
Był gdzieś tutaj pies. Zbitek zębów i mięśni. Rudy, krótkowłosy. Wielkości mniej więcej chlebaka. Gdy oddycha, wydaje z siebie gniewne gardłowe dźwięki. Zdaje się, że rusza w moim kierunku. Stój...
Hej, mały... Przestań... Nie! Tylko nie tam! Dobrze, możesz lizać, tylko nie skacz. Jak się wabisz? Boisz się? Tak... ja też.
Nie pamiętam, jak ma na imię.
Wróciła mi świadomość... Długo byłem nieprzytomny? Jest tu pies. Wtulony pomiędzy moją kurtkę i pachę.
Wspominałem ci już o nim? Nie pamiętam, jak się wabi.
Trzęsie się i drży mu skóra wokół oczu. Za każdym razem, gdy zawyje wiatr, zrywa się na nogi i warczy w jego kierunku.
Pamięć odmawia mi posłuszeństwa. Rozmawiałem z Groverem, to on pilotował, chyba schodził na prawo, tablica kontrolna mrugała intensywnie błękitnymi i zielonymi lampkami, gdzie okiem sięgnąć pod nami rozciągała się czarna połać, na przestrzeni stu kilometrów ani jednego światła... była też kobieta. Próbowała się dostać do domu, do swojego narzeczonego. Następnego dnia miał się odbyć ich ślub. Zobaczę.
...Znalazłem ją. Nieprzytomną. Przyśpieszony puls. Oczy całe opuchnięte. Źrenice rozszerzone. Prawdopodobne wstrząśnienie mózgu. Liczne rany szarpane na całej twarzy. Kilka z nich będzie wymagało szwów. Prawy bark przemieszczony, a prawa kość udowa złamana. Nie przebiła skóry, ale noga jest wygięta i napina nogawkę. Muszę to obejrzeć... jak tylko złapię oddech.
...Robi się coraz zimniej. Zdaje się, że dopadła nas w końcu burza. Jeżeli nas w coś nie owinę, zamarzniemy, zanim nastanie dzień. Tę nogę będę musiał nastawić rano.
Rachel... nie wiem, ile zostało nam czasu, nie wiem, czy się stąd wydostaniemy... ale... cofam to, co powiedziałem. Byłem zdenerwowany. Nigdy nie powinienem był tego mówić. Ty myślałaś o nas obojgu. Nie o sobie. Teraz to rozumiem.
Masz rację. Całkowitą rację. Zawsze jest szansa.
Zawsze.

(...)

 - To wasza dwójka weszła dzisiejszego wieczoru do mojego hangaru i ujrzała niebiesko - żółty samolot pilotowany przez zrzędliwego staruszka z plamami wątrobowymi na dłoniach oraz wrednym małym psem u nogi. Szybki wypad do Denver, gdzie będziecie mogli wrócić do swojego pełnego obowiązków, e - maili, wiadomości głosowych i tekstowych życia - pokręcił głową. - Widzę hermetycznie zamkniętą kapsułę unoszącą was ponad problemami tego świata i prezentującą widoki, których próżno by szukać na ziemi. W ten sposób możecie wreszcie widzieć wyraźnie.
Zatoczył ręką łuk ponad krajobrazem przesuwającym się pod nami w cieniu.
 - Wszyscy wiedziemy życie, spoglądając przez soczewki, które są zatarte, zaszłe mgłą, zarysowane, a niektóre potłuczone. Ale to tutaj - poklepał drążek - wyciąga was zza tych szkieł i przez kilka krótkich chwil zapewnia wam maksymalnie ostrą widoczność.
Głos Ashley był cichy.
 - Dlatego właśnie tak kochasz latanie?
Pokiwał głową.
 - Czasami Gayle i ja przylatujemy tutaj, aby spędzić dwie czy trzy godziny. Bez ani jednego słowa. Nie czujemy potrzeby, aby mówić cokolwiek. Nie zakłócamy niepotrzebnie eteru. Siada tam z tyłu, kładzie mi dłoń na ramieniu i przelatujemy sobie nad ziemią. A kiedy lądujemy, cały świat wydaje się taki jak trzeba.
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy.
A potem zakaszlał.
Grover wycharczał coś niskim i gardłowym tonem. Złapał się za klatkę piersiową, pochylił do przodu, zerwał z siebie słuchawki, a jego głowa grzmotnęła o szybę. Wygiął plecy, następnie chwycił koszulę i pociągnął, rozrywając ją wraz z guzikami. Rzucił się do przodu, zgarbił nad drążkiem, targnął nim ostro w prawo, a potem pochylił skrzydło o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku ziemi.
Przed nami wyrosła góra. Wydawało się, że spadamy z blatu stołu. Tuż przed zderzeniem wyrównał samolot, przyciągnął do siebie drążek i samolot zaczął szybować. Nasza prędkość spadła prawie do zera, pamiętam odgłos wierzchołków drzew szorujących o spód samolotu.
A potem, jak gdyby robił to tysiące razy, Grover rozpłaszczył maszynę na zboczu góry.
Ogon dotknął ziemi pierwszy, następnie lewe skrzydło, które uderzyło w coś i oderwało się. Ciężar prawego skrzydła przeważył samolot, przekrzywiając nas i spełniając w pewnym sensie funkcję kotwicy. Mniej więcej wtedy Grover zgasił silnik. Następną rzeczą, którą pamiętam, było wirowanie, dachowanie i odrywający się ogon. A potem usłyszałem głośny trzask, krzyk Ashley, szczekanie psa przelatującego w powietrzu. Śnieg uderzył mnie w twarz, a po nim nastąpił odgłos łamanych gałęzi i zderzenie.

Ostatnim obrazem, jaki pamiętam, była zielona plama nachodząca na błękitną poświatę GPS - a na desce rozdzielczej rozbitego samolotu (...)

***
Nadciągające śnieżyce i silny mróz paraliżują ruch na lotnisku w Salt Lake City. Perspektywa wielogodzinnego oczekiwania na poprawę pogody zmusza dwoje przygodnych znajomych do wynajęcia awionetki. Ashley spieszy się na własny ślub, a Ben następnego dnia ma przeprowadzić ważną operację na Florydzie. Niestety samolot rozbija się na pustkowiu. Ashley i Ben muszą stoczyć wspólną walkę o przetrwanie. Czy pośród bólu, głodu, lęku i słabości zdołają pokonać góry odcinające ich od świata i te, które wyrastają pomiędzy nimi?










EKRANIZACJA 2017 /KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER /KLIKNIJ ZDJĘCIE/




Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger