"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Po trochu - Weronika Gogola

Zaskoczenie.

Najpierw niemiłe - chodzi mi o tekst "cegłę" - zero dialogów, minimum akapitów. Zazwyczaj moja percepcja czytelnicza odbijała się od takiego formatu, jak od ściany... Wiadomo, takie czyta się najciężej.

Potem mega miłe! 
Magiczny świat dziecięcej wyobraźni!

Niezależnie od formy - treści są rewelacyjne! 
Bardzo zabawne, spostrzegawcze, ukazujące przecudowny świat PRZEBOGATEJ, a jednocześnie prostej wyobraźni Weroniki i postrzeganie świata przez pryzmat ciągle towarzyszącej jej śmierci.

Narracja pierwszoosobowa, a narrator - błyskotliwa i bystra Weroniczka, snuje swoje opowieści, już od wieku przedszkolnego, do prawie dojrzałego...:)

Polecam!!!!

MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Najpiękniejszą muzykę grają świerszcze i żaby. Kiedy otwiera się okno w ciemności, latem, kiedy jest bardzo ciepło, słychać głosy świerszczy przeplatane z żabimi i wtedy szybciej się zasypia. Bardzo lubię łapać świerszcze i przyglądać im się z bliska. One są dobre, bo grają muzykę. Im nigdy nie zrobiłabym krzywdy. Tak jak świetlikom, chociaż świetliki są trochę dziwne. Zawsze w imieniny wujka Jansiusia robiliśmy ognisko, biegaliśmy z kiełbaskami nabitymi na patyki i łapaliśmy świetliki do słoików, bo mieliśmy nadzieję, że będą świecić razem i zrobi się lampa. Ale świetliki bały się, gasły im kuperki i nic z tego nie wychodziło. Nie przeszkadzało mi to wciąż je lubić. Za to bardzo nie lubiłam pająków, bo gryzły mnie w nocy. Dlatego z zemsty lubiłam wyrywać im nogi. Tata mówił, że to nieuczciwe i że tak nie wolno, bo dawniej mawiano, że pajęczyna w domu dobrze o domu świadczy. I że dawniej, jak nie było antybiotyków, to brało się piętkę chleba, śliniło i przylepiało pajęczynę. Ciocia też zawsze to powtarzała, a jednak brała kolorową jak tęcza miotełkę i ściągała wszystkie pajęczyny ze ścian i zakamarków.
Najwięcej pajęczyn było na starym ganku, który był zawsze zamknięty, odkąd umarł dziadek Staszek i przenieśli tamtędy trumnę. Wtedy postanowili zrobić wejście do domu od drugiej strony. Na ganku stała stara wersalka i maszyna do szycia Singer, bo to było jeszcze przed tym, jak wszyscy zaczęli kupować maszyny Singer i stawiać je w salonach. Kluczyk do ganku wisiał w piwnicy obok grabek. Nie wolno nam było tam wchodzić, ale ja wiedziałam, gdzie jest. Zawsze wiedziałam takie rzeczy. Któregoś razu, kiedy przyjechała Tina z Tarnowa, wpadłam na pomysł, że możemy przecież niezauważone przez nikogo wziąć ten kluczyk i wejść do środka. Tak też zrobiłyśmy. Na werandzie pachniało inaczej niż w całym domu, kurz był pomarańczowy, ściany kruszyły się na różowo. Zaczęłyśmy skakać po wersalce, która strasznie skrzypiała, i wtedy zauważyłyśmy, że za nią jest strasznie dużo martwych motyli. Najwięcej było tam paziów królowej. Zaczęłyśmy je wyciągać i delikatnie kłaść jeden obok drugiego. Wyglądały, jakby spały. Niektóre z nich były już mocno pokruszone. Zebrałyśmy dziesięć paziów królowej, jedno skrzydło cytrynka i jedną ćmę. Włożyłyśmy wszystko do starego pudełka na nici, które znalazłyśmy w singerze. Postanowiłyśmy, że trzeba im sprawić pogrzeb, że zasługują na swoje własne cmentarzysko. Wyniosłyśmy pudełko z werandy, zostawiłyśmy klucz w piwnicy i poszłyśmy do ogródka cioci Teresy. Ogródek Mamy był ogródkiem warzywnym, rosły tam truskawki, sałata, marchewka, pietruszka, cebula. W ogródku cioci były tylko kwiaty i jedna grządka truskawek. Znalazłyśmy miejsce za altaną obrośniętą winoroślą. Było tam bardzo ciemno i wilgotno. Wykopałyśmy grabkami dołek i włożyłyśmy pudełko do środka. Chciałyśmy coś zaśpiewać, ale nie wiedziałyśmy co. Coś pogrzebowego. Tylko że nic nie znałyśmy. Tina stwierdziła, że najlepiej będzie zaśpiewać piosenkę z Pocahontas. Najpierw udzieliłyśmy sobie komunii świętej: Tina uklękła przede mną, a ja położyłam jej winogrono na język, mówiąc: Ciało Chrystusa. Przeżegnała się, po czym wstała, ja uklękłam, ona położyła mi winogrono na język i tym razem ona powiedziała: Ciało Chrystusa. Po czym wstałyśmy, przeżegnałyśmy się raz jeszcze dla pewności i odśpiewałyśmy w skupieniu Kolorowy wiatr. Bardzo lubiłyśmy bawić się w pogrzeby i w komunię świętą. (...)
Obudziłam się w innym pomieszczeniu. Na łóżku, które też pachniało apteką i krochmalem. Obok mnie stał Jacuś: "Weroniczko, teraz nie możesz się ruszać. Miałaś punkcję. Musisz leżeć nieruchomo. Wytrzymasz?"Jeszcze nigdy nikt mnie o to nie prosił. Nie potrafiłam się nie ruszać. Przecież miałam owsiki w dupie, przecież nigdy nie wygrałam w przedszkolu w "króla ciszy", nienawidziłam tej gry. Ale Jacuś miała jakąś taką poważną minę: "Jak będzie ci się chciało siku, musisz zawołać, dobrze? Nie możesz się ruszać. " A ja: "Gdzie mama? Mamusiu!!!" A Jacuś: "Mama nie może tu przyjść, bo jesteś na oddziale zakaźnym,wiesz?"Nie wiedziałam, co to jest "oddział", ani nie wiedziałam, co znaczy "zakaźny". Ale Jacuś wszystko mi wytłumaczył. Powiedział mi, że miałam punkcję w kręgosłup i że dlatego nie mogę się ruszać, bo kręgosłup jest jak szklane pałeczki Fraglesów i może szybko się skruszyć. I że to dlatego nie mogłam dotknąć brodą klatki piersiowej i miałam biały język. I że ta choroba jest niebezpieczna, bo ma takie zarazki, którymi mogłabym zarazić innych, na przykład Mary, a Mary jest o wiele mniejsza i nie aż taka dzielna jak ja, i mogłaby nie poradzić sobie z tą chorobą. A ja na pewno dam radę. Wszyscy Indianie w Porembisku o tym wiedzą. To ciężka choroba, ale przecież ja dam radę, co bym miała nie dać. Jestem lepsza niż Xena, wojownicza księżniczka. A choroba nazywa się zapalenie opon mózgowych.Bardzo mnie to zdziwiło. Do tej pory nie wiedziałam, że mam w mózgu opony. Zastanawiałam się, jak mogły się tam zmieścić. Wyobrażałam sobie, że w głowie, w środku, mam ogromny tor żużlowy, taki jak ten w Tarnowie, i że po tym torze toczą się wielkie opony, które ktoś podpalił. Toczyły się bardzo szybko, czułam zapach palonej gumy i bałam się, że od tych palonych opon mogę dostać raka. Krążyły coraz szybciej, a ja uciekałam przed nimi, coraz szybciej i szybciej, aż się przewróciłam i żużel wbił mi się pod skórę. To wtedy po raz pierwszy poczułam, że jestem sama. I że są takie chwile, kiedy nie ma Mamy i Taty. Człowiek jest sam. Ze swoimi oponami.(...)
***
Najlepsze historie ze swojego życia zawsze opowiada się po trochu, po kawałku, to zwykle jakieś urywki, fragmenty. Ktoś coś zapamiętał i z tej pamięci rodzą się najpiękniejsze opowieści. Zupełnie tak, jakby siąść z przyjacielem i zacząć mu opowiadać: o sobie, o dzieciństwie na wsi, o Mamie, a jeszcze bardziej o Tacie, o wujkach, ciotkach, kuzynach. W takich chwilach chodzi o to, by mówić normalnie – bez zadęcia, bez patosu, bez wstydu: o pierwszych widzianych pożarach, o stratach, które przygotowują nas na kolejne odejścia, o czarach, o sikaniu na stojąco, o wsi, o „fuszkach życia”, o tym, że Mama mogłaby być Stingiem, a nie jest tylko dlatego, że jej się nie chce.

I właśnie tak, jak w zwykłym życiu, o najważniejszych sprawach, i o tych całkiem zwyczajnych, które zna każdy – mówi się w Po trochu.


ZGARNIJ EBOOKA W


Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger