"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Ludzie, którzy jedzą ciemność. Prawdziwa historia o dziewczynie, która zaginęła w Tokio i o złu, które ją pochłonęło - Richard Lloyd Parry

I kolejna już historia, która niestety... wydarzyła się naprawdę. 

I to jest najbardziej szokujące w tej książce, która jest niczym innym, jak fabularyzowaną relacją dotyczącą historii życia i zaginięcia Lucie Blackman - młodej 22-letniej Brytyjki, która postanowiła wyjechać do Japonii, ażeby towarzyszyć swojej najlepszej przyjaciółce i przy okazji podreperować swój budżet.

Jak kończy się ta opowieść? Nie napiszę, żeby nie spojlerować - przeczytajcie sami.
...................................
Poruszająca. Szczera. Szczegółowa. Dociekliwa. PRAWDZIWA. Pokazująca, jak niewiele trzeba... Jaka jest krucha granica pomiędzy zaufaniem, a naiwnością...

Przy okazji dowiadujemy się bardzo dużo nt zwyczajów panujących w Japonii, i to nie tylko w szarej strefie, ale to tak na marginesie.

POLECAM - samo się czyta.


MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

PROLOG
ŻYCIE PRZED ŚMIERCIĄ

LUCIE BUDZI SIĘ PÓŹNO, JAK ZWYKLE. Jasna kreska słonecznego światła wpadającego przez szczelinę z boku zasłoniętego okna przeszywa mroczne wnętrze. Nędzny, ciasny, bezbarwny pokoik. Ściany obklejone plakatami i pocztówkami, na przeładowanych wieszakach zwisają bluzki i sukienki. Na podłodze leżą dwa materace, na nich spoczywają dwie ludzkie sylwetki: jedna o jasnych włosach, druga o brązowych. Śpią w bawełnianych koszulkach albo zupełnie nagie pod samymi poszewkami, ponieważ noc jest zbyt upalna i duszna, aby przykrywać się czymś więcej niż jedną warstwą materiału. Na zewnątrz wrony kraczą i przepychają się na plątaninie drutów telegraficznych przerzuconych między budynkami. Kiedy lokatorki pokoju kładły się spać, była czwarta nad ranem, teraz zaś plastikowy budzik wskazuje, że dochodzi południe. Brązowowłosa głowa nie podnosi się z poduszki, gdy Lucie wkłada szlafrok i idzie do łazienki.

O swoim domu w Tokio mawia „syfialnia” – między innymi z powodu stanu, w jakim jest łazienka. Korzysta z niej sześć osób oraz ich goście, którzy czasami zostają na noc, przez co zawsze tu pełno śmieci i różnych odpadków. Na brzegu umywalki leżą wyciśnięte tubki po paście do zębów, podłogę kabiny prysznicowej oblepiają wilgotne grudki mydła, a otwór odpływu zatyka obślizgły czop sklejonych włosów, złuszczonego naskórka i obrzynków paznokci. Swoje liczne i drogie produkty pielęgnacyjne Lucie zawsze przynosi ze sobą i za każdym razem zabiera z powrotem, podobnie zresztą jak grzebienie, szczotki i kosmetyki upiększające. Poranna toaleta to długa i drobiazgowa procedura, na którą składają się: mycie włosów, płukanie, nakładanie odżywki, namydlanie, wycieranie, wklepywanie, smarowanie, przemywanie, nawilżanie, wchłanianie, wyskubywanie, szczotkowanie, czyszczenie nicią dentystyczną i suszenie. Na przykładzie Lucie wyraźnie widać, jaka jest różnica między zwykłym porannym prysznicem a prawdziwym szykowaniem się do wyjścia. Gdyby komuś bardzo się spieszyło do łazienki, lepiej żeby nie znalazł się w kolejce za Lucie.

Co Lucie widzi, gdy spogląda w lustro? 
Pełną, jasną twarz, którą okalają naturalne blond włosy długie aż za ramiona. Wyraźnie zarysowaną szczękę; mocne, równe, białe zęby; policzki, które się podnoszą i w których pojawiają się dołeczki, kiedy się uśmiecha. Zaokrąglony nos; ostro zakończone, starannie wyskubane brwi oraz małe, ciemnoniebieskie oczy, których kąciki opadają w dół. Lucie mocno ubolewa nad tym, że ma „skośne” oczy, i patrząc na swoje odbicie, niejednokrotnie wyobraża sobie, jak by to było, gdyby ten zaskakujący, lekko egzotyczny rys twarzy uległ metamorfozie tak, aby bardziej pasował do kobiety o jasnej karnacji, niebieskich oczach i długich nogach.

Lucie jest wysoka – mierzy 175 centymetrów – ma krągłe biust i biodra. Z niepokojem odnotowuje każdy skok wagi, która często jej się zmienia. W maju, na skutek wysiłku związanego z podróżą do Japonii, przeprowadzką do syfialni i znalezieniem pracy, zeszczuplała, ale po kilku tygodniach, podczas których przesiadywała w klubie do późnej nocy, znów „wypiła swoje i przybrała”. Kiedy ma gorszy dzień, przepełnia ją pogarda dla własnego wyglądu. Czuje się opuchnięta i rozepchana; dręczy ją wstyd z powodu znamienia na udzie i pieprzyka między brwiami. Bezstronny obserwator mógłby ją opisać staroświeckimi i nieco dwuznacznie brzmiącymi przymiotnikami: „dorodna” oraz „urodziwa”. Szatynka śpiąca na drugim materacu, najlepsza przyjaciółka Lucie Louise Phillips, ma zdecydowanie bardziej typową urodę: jest szczupła, drobna, z zadartym nosem. Zwykle jednak inni postrzegają Lucie jako osobę pewną siebie i swobodną. Sposób, w jaki się śmieje, gestykuluje podczas rozmowy, potrząsa głową, bez skrępowania dotyka swojego rozmówcy – wszystko to przydaje jej uroku, który przyciąga zarówno kobiety, jak i mężczyzn.
Lucie wychodzi z łazienki. Co robi potem? Wiem, że nie zapisze niczego w dzienniku, którego prowadzenie zaniedbuje od prawie dwóch tygodni. Nie zadzwoni do Scotta, swojego chłopaka, który służy na amerykańskim lotniskowcu stacjonującym w portowym mieście Yokosuka. Później wśród rzeczy osobistych Lucie rodzina znajdzie niewysłaną widokówkę zaadresowaną do Samanthy Burman, bliskiej przyjaciółki z rodzinnego miasta. Być może Lucie wypisuje tę kartkę właśnie teraz.

Kochana Sammy, przesyłam Ci tę krótką wiadomość z Tokio, żeby powiedzieć, jak wspaniale, że mogłyśmy porozmawiać wtedy wieczorem. Bardzo się cieszę, że poznałaś fajnego kumpla/przyjaciela/chłopaka (kimkolwiek on jest dla Ciebie). Wiem, że mnie tutaj jest łatwiej, ponieważ moje codzienne życie się zmieniło i niedziele wyglądają teraz zupełnie inaczej, ale chcę, żebyś pamiętała, że życie bez Ciebie jest niepełne i chociaż nie jestem pewna, kiedy to się stanie, wkrótce znów się spotkamy, gdzieś tam, gdzie będę, albo w domu. Bardzo Cię kocham, strasznie za Tobą tęsknię i zawsze będzie mi Ciebie brakowało. Ściskam Cię mocno, Lulu.
O godzinie wpół do drugiej na dole dzwoni telefon. Odbiera jedna ze współlokatorek i woła: „To do Lucie”. W przeciwieństwie do Louise, która dostała własną komórkę od jednego z klientów, Lucie musi korzystać z płatnego telefonu stacjonarnego używanego wspólnie przez wszystkich mieszkańców syfialni. Niezgrabny różowy plastikowy aparat znajduje się w kuchni, przyjmuje monety o nominale 10 jenów, a prowadzone przez niego rozmowy może usłyszeć każdy, kto akurat przebywa na parterze. Lucie nie będzie jednak musiała znosić tej niewygodnej sytuacji w nieskończoność. Za kilka godzin będzie miała własny telefon komórkowy.

Louise zdążyła już wstać i siedzi we wspólnym salonie, gdy przyjaciółka przeprowadza krótką rozmowę. To on, oznajmia Lucie po odwieszeniu różowej słuchawki: przełożył spotkanie o godzinę, zobaczą się o trzeciej; ma zadzwonić jeszcze raz, a potem spotkają się na dworcu. Zamierzają zjeść późny lunch, ale Lucie zdoła wrócić na ósmą – umówiła się z Louise i z jeszcze jedną dziewczyną z klubu, że pójdą wieczorem potańczyć. Zdejmuje szlafrok i kompletuje strój: czarna sukienka, srebrny naszyjnik z kryształowym wisiorem w kształcie serca oraz zegarek od Armaniego. Bierze czarną torebkę, w środku leżą okulary przeciwsłoneczne. Mija godzina trzecia. Dwadzieścia po trzeciej ponownie dzwoni różowy telefon i głos w słuchawce prosi o rozmowę z Lucie; jest w drodze, będzie na dworcu za dziesięć minut.

Wrony łopoczą skrzydłami i skrzeczą, gdy Lucie wychodzi na dwór i przeżywa niewielki wstrząs, którego codziennie doznają wszyscy cudzoziemcy ponownie wkraczający w tokijską rzeczywistość. Nagle uzmysławia sobie rzecz oczywistą, przyprawiającą o szybsze bicie serca: a jednak jestem tu, w Japonii. Każdego ranka zaskakuje ją na nowo świadomość, jak ogromna to różnica. Może chodzi o zupełnie inny kąt padania światła albo brzmienie dźwięków wypełniających letnie powietrze? A może o sposób bycia ludzi na ulicach, w samochodach i w pociągach – ludzi starających się nie rzucać w oczy, ale wydających się wytrwale dążyć do celu; uporządkowanych, uprzejmych, pełnych rezerwy, a zarazem skupionych, jak gdyby koncentrowali się na wypełnianiu tajnych rozkazów?
Nawet tych, którzy mieszkają tu lata, dziesiątki lat, nigdy nie opuszcza do końca to radosne podniecenie, ten specyficzny dreszcz emocji towarzyszący obcokrajowcowi w Japonii.


Syfialnia – oficjalnie znana pod nazwą Sasaki House – to brudny, pokryty tynkiem budynek na samym końcu ślepej uliczki. Po wyjściu z domu Lucie skręca w lewo, mija kolejne okurzone bloki mieszkalne, plac zabaw z drewnianymi drabinkami, staroświecką restaurację serwującą omlety ryżowe i curry. Nieco dalej znajduje się perła okolicznej ponurej architektury – utrzymany w modernistycznym duchu gładki, betonowy budynek klasycznego teatru nō okolony wypielęgnowanym żywopłotem i skalnym ogródkiem.
Lucie skręca w prawo i otoczenie ulega nagłej przemianie. Okolica przypominająca nędzną, podmiejską dzielnicę po niecałych pięciu minutach spaceru przeistacza się w główną ulicę wielkiego miasta, nad którą przebiega poprowadzona estakadą autostrada i linia kolejowa. Lucie zmierza w stronę oddalonego o niecałe pół kilometra dworca Sendagaya, węzła komunikacyjnego, w którym przecinają się trasy autobusów, metra i pociągów podmiejskich. W sobotnie popołudnie panuje tu ogromny ruch i zgiełk, ludzie poubierani w bluzki z krótkimi rękawami i letnie sukienki wpadają i wypadają z budynku dworca oraz z hali olimpijskiej położonej na drugim końcu ulicy. Właśnie tam, przed komisariatem policji, na Lucie czeka on. Jego samochód stoi zaparkowany w pobliżu.

Trochę wcześniej niż Lucie z domu wychodzi Louise, która ma do załatwienia swoje sprawy: wymienić parę butów kupionych w Shibui, wielkiej dzielnicy handlowej w południowozachodnim Tokio. Jedzie pociągiem na dworzec Shibuya, gdzie każdego dnia dziewięć linii komunikacji miejskiej obsługuje dwa i pół miliona pasażerów, i szybko się gubi. Błądzi po zatłoczonych ulicach, mijając rzędy sklepów i restauracji, których różnorodna oferta przyprawia o zawrót głowy i które pomimo to wydają się tak do siebie podobne, że nie sposób ich odróżnić. Marnuje dużo czasu, zanim udaje jej się znaleźć odpowiedni sklep, następnie zaś znużona wraca na dworzec.
Tuż po piątej dzwoni jej komórka. Na wyświetlaczu pojawia się komunikat: numer nieznany. W aparacie odzywa się jednak głos Lucie, która choć powinna wracać już do domu, żeby przyszykować się do wieczoru, dzwoni z jadącego samochodu. Jest w drodze „nad morze”, mówi, gdzie zje z nim lunch (mimo że zrobiło się o wiele za późno na tego typu posiłek). Nie trzeba jednak zmieniać planów na wieczór, zapewnia przyjaciółkę: wróci do domu na czas, a za godzinę lub dwie jeszcze raz zadzwoni, żeby powiedzieć, o jakiej dokładnie porze się zjawi. Wydaje się wesoła i radosna, choć trochę skrępowana – jak ktoś, kto rozmawia, wiedząc, że jego słowa może usłyszeć osoba trzecia. Dzwoni z jego komórki, wyjaśnia przyjaciółce, dlatego musi kończyć.
Później Louise powie, że zdziwił ją ten rozwój wydarzeń, ponieważ nie było to podobne do Lucie, aby wsiąść z mężczyzną do samochodu i wyjechać z nim gdzieś za Tokio. Jednak bardzo charakterystyczne było to, że zadzwoniła. Lucie i Louise znają się od dzieciństwa i wiąże je serdeczna przyjaźń, przejawiająca się między innymi tym, że dzwonią do siebie bez okazji, nawet wtedy gdy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, aby potwierdzić i umocnić łączące je bliskość i zaufanie.

Tego popołudnia panuje nieznośny upał i duchota. Louise idzie do ulubionego sklepu obu przyjaciółek, domu towarowego Laforet, gdzie kupuje błyszczące naklejki i brokat, którymi mogłyby ozdobić twarze przed wieczornym wyjściem na tańce. Słońce się zniża, nadchodzi wieczór spowijający mrokiem zaniedbane domy i rozświetlający całą dzielnicę neonami restauracji, barów i klubów, miejsc pełnych obietnic i przyjemności.

Mijają dwie godziny.

Sześć po siódmej, kiedy Loiuse jest już w domu, ponownie dzwoni jej komórka. To Lucie, tryskająca humorem i rozemocjonowana. On jest naprawdę bardzo miły, opowiada. Dotrzymał słowa i dał jej nowy telefon komórkowy, a do tego butelkę szampana Dom Perignon, którą ona i Louise wypiją razem później. Lucie nie mówi, gdzie dokładnie się znajduje, a Louise nie przychodzi do głowy, żeby o to zapytać. Lucie wspomina tylko, że wróci za godzinę.
Siedemnaście po siódmej Lucie dzwoni na komórkę swojego chłopaka Scotta Frasera, który nie odbiera. Gdy włącza się automatyczna sekretarka, Lucie nagrywa krótką, ale radosną wiadomość, obiecując spotkać się ze Scottem następnego dnia.

Potem Lucie znika.

W Tokio zaczyna się sobotni wieczór, ale nie będzie wyjścia na miasto z przyjaciółką ani randki ze Scottem. Tak naprawdę nie będzie już w ogóle nic. Wiadomość przechowywana w cyfrowym banku danych operatora sieci komórkowej, z którego zostanie automatycznie usunięta po kilku dniach, jest ostatnim śladem życia Lucie (...)

***

Tokio – miasto mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
Tokio, jakiego nie znacie – niezrozumiałe zwyczaje, męska przemoc i białe gejsze.
Odwiedzić Tokio, najbardziej intrygujące miasto świata, to marzenie wielu z nas. Dwudziestojednoletnia Lucie także pragnęła takiej przygody. Japonia, o której niewiele wiedziała, wydawała się wspaniałym miejscem do życia, a praca hostessy – łatwa i przynosząca duże pieniądze.
Pewnego dnia Lucie znika, a tajemniczy głos w słuchawce twierdzi, że wstąpiła do sekty. Jednak jej przyjaciele i rodzina nie mogą w to uwierzyć. 
Co tak naprawdę wydarzyło się w najbezpieczniejszej metropolii świata?
„Ludzie, którzy jedzą ciemność” to hipnotyzujący reportaż napisany przez wieloletniego korespondenta londyńskiego „Timesa” w Japonii. Tokio z jego książki to miasto, które pochłania, jest trudne do zrozumienia dla Europejczyków i ukrywa przed nimi swoje bardzo mroczne strony. Razem z autorem poznajemy nocne życie tokijskiej dzielnicy czerwonych lampionów – Roppongi, w której białe dziewczyny zabawiają japońskich biznesmenów, a do klubów naganiają klientów Nigeryjczycy. 
Są narkotyki, jest seks, jest zbrodnia.



FILM DOKUMENTALNY /KLIKNIJ ZDJĘCIE/






Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger