"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Kamienie elfów Shannary - Terry Brooks

Kultowa seria fantasy, którą must read bez zastrzeżeń (a znalazło by się ich troszkę, jeśli chodzi o narrację i samą opowieść):)

Ale co tam - najważniejsze, że jest klimat! Jest magia! Jest czar! Napisana wiele lat temu, a wciąż porywa do swojego świata fantasy...

POLECAM całą serię - czytać w kolejności!

MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Na wschodzie świt różowił już niebo, gdy Wybrani wkraczali do Ogrodów Życia. 
W oddali leżał Arborlon, miasto elfów, którego mieszkańcy jeszcze smacznie spali w swoich ciepłych łóżkach. Dla Wybranych jednak dzień się zaczął dużo wcześniej. Ich powłóczyste białe szaty powiewały lekko w podmuchach letniego, chłodnego jeszcze wiatru, gdy mijali wartowników z Czarnej Straży. 
Stali oni przed kutymi z żelaza, misternie zdobionymi srebrem i kością słoniową wrotami; wyprostowani, trochę na uboczu, tak samo jak przez wszystkie minione wieki ich poprzednicy. Wybrani szli szybko i tylko ich ciche głosy i chrzęst sandałów na żwirowej ścieżce zakłócały spokój budzącego się dnia. Wkrótce też zniknęli w cieniu sosen. 

Wybrani byli opiekunami Ellcrys, niezwykłego i cudownego drzewa, które stało w głębi Ogrodów. Jak głosiła legenda, drzewo chroniło przed pradawnym złem wyplenionym z ziemi, zanim jeszcze powstał stary rodzaj ludzki. Przed wiekami jednak owo zło nieomal zniszczyło lud elfów. Od tamtego czasu Wybrani troszczyli się o Ellcrys. Stało się to tradycją przekazywaną przez elfy z pokolenia na pokolenie. Był to zarówno godny pozazdroszczenia przywilej, jak i poważny obowiązek. Jednak wśród Wybranych, którzy tego ranka szli przez Ogrody, mało już było znać tej powagi. Minęło właśnie dwieście trzydzieści dni służby i ich młode dusze nie chciały się dłużej poddawać uroczystemu nastrojowi chwili. 
Pierwsze uczucie lęku przed odpowiedzialnością, którą ich obarczono, należało już do przeszłości. Wybrani byli teraz po prostu sześcioma młodymi mężczyznami, którzy mieli spełnić swoje zadanie: pracę, którą wykonywali codziennie od chwili wyboru. To zadanie stało się teraz dla nich rutynowym obowiązkiem — po prostu powitanie drzewa wraz z pierwszym promieniem słońca. 
Jedynie Lauren, najmłodszy z tegorocznych Wybranych, był cichy i milczący. Trzymał się nieco z tyłu za innymi, którzy oddawali się rozmowie o błahostkach. Pochylił w zadumie rudą głowę, a na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Zagubiony w myślach nie zorientował się, że głosy na przedzie umilkły i że ktoś idzie obok niego, dopóki nie poczuł na ramieniu czyjegoś dotyku. Podniósł szybko zmartwione oczy i ujrzał Jase, który uważnie mu się przyglądał. 
— O co chodzi, Lauren? Jesteś chory? — zapytał mężczyzna. Jase był kilka miesięcy starszy od reszty i z tego powodu uważano go za przywódcę Wybranych. 
— Wszystko w porządku. — Lauren pokiwał głową, ale na jego twarzy wciąż widać było ślady zmartwienia. 
— Coś cię jednak trapi. Przez cały ranek jesteś pogrążony w myślach. O ile sobie przypominam, ostatniej nocy też byłeś raczej milczący. — Jase ujął młodszego elfa za ramię i obrócił go twarzą do siebie. 
— No dalej, wyrzuć to z siebie. Jeśli nie czujesz się dobrze, nikt nie będzie oczekiwał, byś dzisiaj pełnił służbę. Lauren zawahał się, potem westchnął i skinął głową. 
— W porządku. Chodzi o Ellcrys. Wczoraj o zachodzie słońca, tuż zanim ją opuściliśmy, miałem wrażenie, że dostrzegłem na jej liściach jakieś plamy. Wyglądało to tak, jakby zaczynała więdnąć. 
— Więdnąć? Jesteś pewien? Nigdy przedtem Ellcrys nic takiego się nie przydarzyło, przynajmniej tak wynika z tego, co nam zawsze mówiono — powiedział niepewnie Jase. 
— Musiałem się pomylić — przyznał Lauren. — Ściemniało się i wtedy pomyślałem, że to po prostu cienie się kładą na liściach, ale im więcej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że to naprawdę były oznaki więdnięcia. Wśród innych Wybranych rozległ się zaniepokojony pomruk. 
— To wszystko wina Amberle — odezwał się jeden z nich. — Już przedtem mówiłem, że wybór dziewczyny spowoduje jakieś kłopoty. 
— Wcześniej były wśród Wybranych inne dziewczyny i nic się nie stało — zaprotestował Lauren. Zawsze lubił Amberle. Przyjemnie się z nią rozmawiało, choć była przecież wnuczką króla Eventina Elessedila. 
— Ale nie przez ostatnie pięćset lat — dodał inny. 
— Dobrze. Dosyć tego — przerwał Jase. — Umówiliśmy się, że nie będziemy rozmawiać o Amberle. Wiecie o tym. — Zatrzymał się na chwilę, zastanawiając się nad tym, co powiedział Lauren. Potem wzruszył ramionami. — Nie byłoby dobrze, gdyby coś złego przytrafiło się drzewu — stwierdził. — Zwłaszcza teraz, gdy Ellcrys jest pod naszą opieką. W końcu jednak nic nie trwa wiecznie. 
Lauren był wzburzony. 
— Ależ Jase, jeśli drzewo straci swoją siłę, Zakaz się skończy i demony będą wolne... 
— Naprawdę wierzysz w te wszystkie stare opowieści, Lauren? — Jase roześmiał się. Młodzieniec spojrzał na starszego elfa. 
— Jak możesz być Wybranym i nie wierzyć w nie? 
— Nie pamiętam, żeby mnie pytano, w co wierzę, gdy zostałem wybrany. A ciebie o to pytali? 
Lauren potrząsnął głową. 
Tych, którzy mieli dostąpić tego wielkiego zaszczytu, nigdy o nic nie pytano. Młode elfy, dziewczyny i chłopców, którzy w poprzednim roku osiągnęli dojrzałość, przyprowadzano po prostu przed drzewo. O brzasku, pierwszego dnia nowego roku zbierali się, aby przejść pod konarami Ellcrys i uzyskać jej akceptację. Ci, których dotknęła, zostawali nowymi Wybranymi i służyli jej do końca roku. Lauren pamiętał jeszcze tę mieszaninę ekstazy i dumy, jaka go ogarnęła, gdy Ellcrys smukłą gałęzią dotknęła jego ramienia i wymówiła jego imię. 
Pamiętał również zdziwienie wszystkich, gdy jedną z Wybranych została Amberle. 
— To tylko bajki dla niegrzecznych dzieci — mówił Jase. — Ellcrys służy jedynie jako przypomnienie, że elfy, tak samo jak i ona, przetrwały pomimo tych wszystkich zmian, jakie zaszły w dziejach czterech krain. Jest symbolem siły naszego ludu, Lauren, nic więcej. 

Jase odszedł i dołączył do pozostałych, aby udać się do Ogrodów. Lauren pogrążył się znowu w swych myślach. Brak poszanowania ze strony starszego elfa dla legendy związanej z drzewem bardzo go zdenerwował. Jase był oczywiście z miasta, a Lauren zauważył, że ludzie z Arborlon traktują stare wierzenia dużo mniej poważnie niż mieszkańcy małej pomocnej osady, z której pochodził. Jednak opowieść o Ellcrys i Zakazie nie była li tylko taką sobie opowiastką; była podstawą wszystkiego, co miało dla elfów istotne znaczenie, dotyczyła najważniejszego wydarzenia w historii jego ludu. Zdarzyło się to dawno temu, przed powstaniem nowego świata. Toczyła się wtedy wielka wojna między dobrem a złem. Dzięki stworzeniu Ellcrys i ustanowieniu Zakazu, co skazało demony na wieczną ciemność, wygrały ją ostatecznie elfy. Dopóki Ellcrys będzie się dobrze miała, dopóty zło nie będzie miało dostępu do ziemi. 
Dopóki Ellcrys będzie się dobrze miała... 
Lauren pokręcił niepewnie głową. Może to wyobraźnia spłatała mu figla, a może była to tylko gra świateł. Lecz jeśli nie, będą musieli po prostu znaleźć jakieś lekarstwo. Zawsze przecież jest jakieś lekarstwo. 
Kilka chwil później znalazł się wraz z innymi w pobliżu drzewa. Spojrzał z lękiem w górę — i odetchnął z ulgą. Wydawało się, że Ellcrys trwa nie zmieniona. Była doskonale ukształtowana. Jej srebrzystobiały pień wznosił się ku niebu, tworząc na jego tle symetryczną sieć stożkowatych konarów obwieszonych szerokimi, pięciokątnymi liśćmi w kolorze krwistej czerwieni. U dołu zielony mech, niczym spływający z gór szmaragdowy strumień, porastał pasmami szczeliny w jej gładkiej korze. Żadne pęknięcia nie szpeciły gładkości pnia, nie było ani jednej złamanej gałęzi. 
Jest taka piękna, pomyślał. 
Spojrzał jeszcze raz na drzewo, ale nie dojrzał żadnych oznak choroby, której się tak obawiał. Pozostali Wybrani poszli po narzędzia, których używano do pielęgnacji drzewa i Ogrodów; został jedynie Jase. 
— Chciałbyś ją dzisiaj powitać, Lauren? — zapytał. 
Zdziwiony Lauren wyjąkał podziękowanie. Jase zrezygnował właśnie z największego przywileju, oczywiście po to, żeby go rozweselić. Lauren stanął pod rozłożystymi konarami i położył ręce na gładkiej korze. Pozostali zebrali się kilka kroków dalej, aby wygłosić słowa powitania. Lauren spojrzał w górę w oczekiwaniu na pierwszy promień słońca, który miał za chwilę paść na Ellcrys. Nagle odsunął się do tyłu; liście nad jego głową nosiły ślady zepsucia. 
Serce mu zamarło. 
Plamy były wszędzie, na całym drzewie. To nie była gra świateł ani cienie, nie był to też wymysł wybujałej wyobraźni. To była prawda. Lauren zamachał nerwowo na Jase gdy wszyscy podeszli, wskazał na drzewo. Tak jak to było w ich zwyczaju, nikt się nie odezwał, jedynie Jase westchnął ciężko, gdy zobaczył, jak bardzo jest już zniszczone. 
Powoli obeszli je we dwójkę, odkrywając wszędzie plamy, niektóre ledwo widoczne, inne tak ciemne, że krwistoczerwone liście wydawały się zupełnie wyschnięte. Cokolwiek Jase myślał na temat wierzeń dotyczących drzewa, teraz był bardzo wstrząśnięty. Gdy podszedł do pozostałych, aby naradzić się z nimi cichym głosem, na jego twarzy malowało się przerażenie. Lauren postąpił krok, aby przyłączyć się do reszty, ale Jase szybko kiwnął głową, wskazując na czubek drzewa, gdzie światło dnia zaczęło się przebijać przez najwyższe gałęzie. Lauren znał swoje obowiązki i wrócił z powrotem pod drzewo. Cokolwiek miałoby się zdarzyć, Wybrani muszą dzisiaj powitać Ellcrys tak samo, jak robili to każdego dnia od początku swej służby. 
Lauren delikatnie położył dłonie na srebrnym pniu i już miał wypowiedzieć słowa powitania, gdy poczuł na ramieniu lekki dotyk smukłego konaru pradawnego drzewa. 
— Lauren. 
Młody elf podskoczył na dźwięk swojego imienia. Nikt jednak go nie wypowiedział. Głos rozległ się w jego umyśle i był zaledwie czymś więcej niż obrazem jego własnej twarzy. 
To była Ellcrys! 
Lauren odetchnął głęboko i odwrócił głowę, by spojrzeć szybko na gałąź, która spoczywała na jego ramieniu. Poczuł zmieszanie i zarazem zaniepokojenie. Przedtem tylko raz przemówiła do niego, a było to w dniu wyboru. Wypowiedziała wtedy imię jego oraz wszystkich pozostałych Wybranych. To był pierwszy i ostatni raz. Nigdy więcej już się do nikogo nie odezwała. Do nikogo, z wyjątkiem Amberle, oczywiście, ale Amberle nie była już jedną z nich. 
Spojrzał szybko na pozostałych. Przyglądali mu się zaciekawieni, dlaczego się zatrzymał. Potem gałąź ześliznęła się z jego ramienia i objęła go swobodnie. Lauren wzdrygnął się odruchowo pod wpływem jej dotyku. 
— Lauren. Wezwij do mnie Wybranych. 
Obrazy pojawiły się szybko i zniknęły. Lauren z wahaniem przywołał swych towarzyszy. Podeszli, patrząc z ciekawością na drzewo o srebrzystych konarach, Gałęzie obniżyły się, by objąć każdego z nich, i Ellcrys przemówiła cichym głosem. 
— Posłuchajcie. Zapamiętajcie to, co wam powiem. Nie zawiedźcie mnie. 
Poczuli chłód, a całe Ogrody Życia pogrążyły się w głębokiej, głuchej ciszy, jak gdyby byli jedynymi żywymi istotami na Ziemi. Ich umysły przepełniały następujące szybko po sobie wizje. Były pełne trwogi i przerażenia. Gdyby mogli, uciekliby i schowali się gdzieś, dopóki ten koszmar, który ich ogarnął, by nie minął i nie został na zawsze zapomniany. Ale drzewo oplotło ich mocno, obrazy napływały, a napięcie stale narastało. Wreszcie poczuli, że więcej nie są w stanie znieść. Potem wszystko się skończyło, Ellcrys zamilkła raz jeszcze, zdjęła konary z ich ramion i wyciągnęła je szeroko, żeby poczuć ciepło porannego słońca. Lauren stał bez ruchu, a po jego policzkach spływały łzy. 

Sześciu Wybranych patrzyło na siebie z rozpaczą, do ich umysłów zaś kołatała okrutna prawda. Legenda nie była li tylko legendą. Legenda była życiem. Za murem Zakazu, który utrzymywała Ellcrys, rzeczywiście czaiło się zło. Tylko Ellcrys zapewniała elfom bezpieczeństwo. A teraz umierała.
(...)
***
Gdy starożytne drzewo Ellcrys zaczyna umierać, siły zła znajdują sposób, by powrócić na ziemię… 
Magiczne drzewo Ellcrys przez lata chroniło Cztery Krainy przed powrotem demonów. Teraz drzewo umiera, a utrzymywana przez nie Ściana Zakazu słabnie, przepuszczając demony do świata ludzi, elfów, trolli i gnomów. 

Księżniczka Amberle, półelf Wil Ohmsford oraz waleczna Eretria wyruszają w niebezpieczną misję, mającą doprowadzić do odrodzenia drzewa. Nad bohaterami czuwa legendarny druid, Allanon, lecz każdy krok wybrańców śledzi najgroźniejszy z demonów, bezlitosny Dagda Mor.

Cykl: Kroniki Shannary (tom 2)

REWELACYJNY SERIAL!






Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger